niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział trzynasty: Wyskok

Maj zapowiadał się naprawdę obiecująco. W końcu doczekałam się przyjemnego i ciepłego powietrza. Co prawda rankami nadal było chłodno, ale w dzień było naprawdę cudownie. Powoli przestawiałam się na lżejszą odzież. Już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu włożę na siebie te wszystkie sukienki, które zapychają moją szafę.
Spojrzałam na łóżko, na którym leżała paczka z sukienką, którą rano przysłała mi Evans. Zdziwiło mnie to, że nadal będę jej druhną. Doszłam do wniosku, że nie chce robić, aż tak dużego szumu. Ten dzień będzie naprawdę zabawny. Idę na ślub mojej byłej przyjaciółki, która notabene mnie nienawidzi, i vice versa, dodatkowo będę jej druhną i jakby tego było mało jako osobę towarzyszącą wybrałam sobie Ethana. Nie wiem co we mnie wstąpiło, że podjęłam taką decyzję, ale miałam szczerą niedzieję, że Ognistej Whisky będzie bardzo, bardzo dużo. To mój ratunek na dziś.
W salonie jak zawsze siedziało parę osób. Wróciły mi wspomnienia z pokoju wspólnego Slytherinu, gdyż tam zawsze też ktoś był. Jak najszybciej, jednak odgoniłam je od siebie. Ten etap zakończył się w moim życiu i lepiej do niego nie wracać. Kiedy dotarłam do kanapy, usiadłam na samym środku, pomiędzy Marleną i Ethanem.
- Crooper, umiesz się bawić? – rzuciłam w kierunku mężczyzny w dłoniach obracając kremową kopertę. Ten spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Oczywiście, że tak. Co to za głupie pytanie! – odpowiedział tracąc zainteresowanie czytanym artykułem w Proroku Wieczornym. Kątem oka zauważyłam jak McKinnon oderwała się od książki i przygląda mi się w zainteresowaniu.
- A dużo potrafisz wypić? – zadałam kolejne pytanie, a Ethan zmarszczył brwi odwracając się w moją stronę. Z jego miny wyczytałam, że nie ma zielonego pojęcia o co mi chodzi.
- Dorcas, co to za pytania? Jeżeli chcesz się ze mną przespać nie ma sprawy! – powiedział wyraźnie zadowolony, zaplatając ręce za karkiem i przeciągając się. Zgromiłam go wzrokiem, a siedząca obok mnie blondynka kaszlnęła zasłaniając usta dłonią.
- Na Merlina, Crooper… Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – warknęłam czując jak moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Jeżeli dalej tak pójdzie to chyba zaraz eksploduje.
- Oczywiście, że tak, księżniczko, ale do czego zmierzasz? – uśmiechając się łobuzersko puścił mi perskie oko. Był przystojny, o to nie ma nawet co się sprzeczać. Jednak swoim zachowaniem czasem potrafił tak odrzucić, ze głowa mała. A ja, dodatkowo, nie byłam nim zainteresowana.
- To składam ci ofertę zalania się w trupa, z dobrym żarciem, muzyką i czego dusza zapragnie – uśmiechnęłam się wesoło na samą myśl o tym, że mogę nawet się dobrze bawić. Tylko będę musiała nie zwracać uwagi na parę szczegółów. Ethan chyba dalej nie wiedział o co mi chodzi, bo minę miał dość dziwną. – No ślub Potterów! Idziesz jako moja osoba towarzysząca – mruknęłam jakby to było oczywiste.
Marlena wybuchnęła śmiechem, a na twarzy Croopera wykwitł duży uśmiech. Bałam się wiedzieć co on sobie uroił już w tej swojej główce. Liczę tylko na dobrą zabawę.
- Tylko sobie nic nie myśl! – zawołałam pośpiesznie, kiedy skierował na mnie swój wzrok i byłam pewna, że już rozbiera mnie w głowie. – Zabrałabym Marlenę, ale sądzę, że te wszystkie starsze panie mogłyby być trochę zgorszone.
- No i nie zapominajmy, że jestem pierwszą osobą na liście niepożądanych na ślubie Potterów – dodała cały czas śmiejąca się dziewczyna. Była naprawdę rozbawiona tą sytuacją. Z tego co zauważyłam bardzo lubiła przysłuchiwać się rozmowom moim i Ethana. Zazwyczaj wyglądało to w ten sposób, że mówił jakieś zbereźne rzeczy, a ja warczałam na niego i z moich oczu ciskały błyskawice. Zdarzały się też normalne pogawędki, ale o wiele rzadziej.
Ubrana w sukienkę stanęłam przed lustrem. Trudno było stwierdzić czy była ona brzoskwiniowa, czy w kolorze pudrowego różu, wszystko zależało od światła. Była bez ramiączek, obcisła w talii, aby potem swobodnie opadać, aż do kostek. Do tego, w połowie długości uda miała rozcięcie, tak, że podczas chodu było widać nogę. Podobała się ona także Mary, więc nie mogła być jakoś przesadnie wyzywająca. W końcu sama kilka miesięcy temu stworzyłam takie dwie. Mimo, że leżała praktycznie idealnie, miałam wrażenie, że od kiedy wróciłam do Anglii to przytyłam, mało, bo mało, ale jednak. Odrzuciłam tę myśl jak najszybciej od siebie i chwyciłam różdżkę. Używając zaklęcia niewerbalnego zaczęłam kręcić włosy. Zajęło mi to trochę czasu, gdyż sięgały one za łopatki były dość gęste. Może to przez ten cały wilyzm? Ta myśl szybko wyleciała mi z głowy, gdyż do mojego pokoju wtargnęła Marlena. Pośpiesznie zamknęła drzwi i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Łaał, przeszłaś samą siebie – powiedziała obchodząc mnie dookoła. W końcu oddaliła się o dwa kroki i zaplatając ręce na piersiach szukała pewnie czegoś co by nie pasowało. Osłoniłam włosy pokazując jej srebrne perełki, które miałam w uszach. Blondynka kiwnęła głową na znak, że pasuje. To samo zrobiła, gdy pokazałam jej bransoletkę, naszyjnik i buty.
- Czyli mogę tak iść? – zapytałam rozbawiona patrząc na nią z ukosa. Blondynka wywróciła tylko oczami powstrzymując cisnący się na usta uśmieszek. Dałam jej kuksańca w bok i chwyciłam torebkę.
- Tylko obiecaj mi, że nie przelecisz wszystkich przystojnych facetów, których napotkasz na swojej drodze – powiedziała parskając śmiechem.
- Marleno! – zawołałam oburzona, lecz mimo wszystko ta sytuacja mnie bawiła. Gdyby powiedziała to inna osoba niż McKinnon zapewne by już nie żyła zabita moim śmiertelnym wzrokiem. Ale ona była inna. Zawsze mówiła to co myśli, jednocześnie nie będąc przemądrzałą. Była szczera i prawdziwa.
Marlena otworzyła przede mną drzwi bawiąc się  w gentelmena, a na jej ustach błąkał się rozbawiony uśmieszek, który nieskutecznie chciała ukryć. Wywracając teatralnie oczami wyszłam z pokoju kierując się do salonu.
- Na Merlina, Meadowes, pośpiesz się, bo zaraz zapuszczę tutaj korzenie – krzyknął Ethan zapewne słysząc moje kroki na korytarzu. Uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona z faktu, że Crooper musiał się tak poświęcić i poczekać na mnie. Wielką radochę sprawiało mi ucieranie mu nosa.
Weszłam do salonu, a stukot moich butów stłumił miękki dywan. Mężczyzna stał przy oknie z rękoma zaplecionymi na piersi. Ubrany był w grafitowy garnitur i czarną koszulę. Nie wiem czym on potraktował swoje włosy, ale były całkiem ładnie ułożone. Gdyby to nie był Ethan to może nawet zachwyciłabym się tym, że jest naprawdę przystojny, ale na Merlina… to jest Crooper!
Chrząknęłam głośno zwracając tym samym na siebie uwagę mężczyzny. Założyłam jedną dłoń na biodro i przeszłam się po salonie jakby to był wybieg. Wszystko przychodziło mi niespodziewanie łatwo. Kołysanie biodrami, wyprostowana postawa, płynne poruszanie się. Czy to naprawdę, dlatego, że babcia Grace jest wilą? Czy gdyby nią nie była to teraz byłabym szarą, zakompleksioną myszką? Zaprzestałam tych rozważań kiedy napotkałam miny przyjaciół.
- No co? Robiłam tak przez prawie dwa lata – powiedziałam parskając śmiechem. Marlena wspominając coś o jakże ciężkiej pracy mugolskiej modelki, cała rozbawiona rzuciła się na kanapę. W pomieszczeniu było pusto. Prawdopodobnie wszyscy byli w pracy, albo załatwiali inne sprawy, gdyż była dopiero za piętnaście dwunasta.
- Cassy, księżniczko, zdajesz sobie sprawę, że zaraz będziemy spóźnieni? – zapytał Ethan stając obok mnie i uśmiechając się szeroko. Już dawno przestałam reagować na te wszystkie słoneczka, kwiatuszki i cukiereczki. Na nic się zdały moje mordercze spojrzenia czy też groźby. Crooper robił swoje i miał wszystko gdzieś.
- Oczywiście, że tak, ale przecież trzeba mieć dobre wejście. W końcu to ślub mojej przyjaciółki – rzuciłam w ostatnie słowo wkładając tyle jadu, na ile tylko było mnie stać. W akompaniamencie śmiechu Marleny, wyprowadziłam Ethana na zewnątrz i aportowałam prosto pod dom Potterów w Dolinie Godryka.
Przypominając sobie instrukcje z zaproszenia, chwyciłam Croopera za rękę i poprowadziłam na tył domu. Musiano tutaj zadziałać bardzo dużą ilością magii, ponieważ ogród był czterokrotnie większy niż normalnie. W jednej części znajdował się biały baldachim przystrojony jakimiś kremowymi kwiatkami. Musiały być magiczne, bo poruszały się lekko, mimo, ze nie było wiatru, i co chwila z nich wylatywały jakieś małe stworzonka przelatując nad gośćmi i posypując ich błyszczącymi drobinkami, które po chwili znikały.
Dostrzegając czarnowłosego okularnika, stojącego przy wejściu pod baldachim, od razu udałam się w jego stronę, a na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Musiał być zdenerwowany, gdyż rozglądał się dookoła z głupkowatym uśmiechem.
- Witam, panie Potter – powiedziałam wesoło przytulając Jamesa, który odpowiedział tym samym. – Tylko jak ta ruda zołza cię już uziemi, pamiętaj o tym, że jesteś Huncwotem. No i mam nadzieję, że znajdziesz czas dla starej przyjaciółki, aby wyskoczyć z nią na butelkę Ognistej – mruknęłam w jego kierunku puszczając mu oczko.
Potter pokiwał tylko głową śmiejąc się gardłowo. Kiedy wymienił uścisk dłoni z Ethanem, ruszyliśmy w stronę jedynych wolnych krzeseł. Było więcej znajomych mi osób niż myślałam, że będzie. Nie zabrakło Longbottomów, Dumbledore’a, McGonagall, wścibskiej siostry Lily – Petunii oraz ludzi ze szkoły, którzy znacznie wydorośleli od momentu szkoły.
Usiadłam obok Carter niedbałym ruchem poprawiając włosy. Zdawało się, że za parę minut rozpocznie się ceremonia.
- Dziękuję Mary, że odpisałaś na moje listy – powiedziałam niespodziewanie kierując swój wzrok na kobietę. Miałam wrażenie, że Ethan uśmiechnął się rozbawiony. Carter spłonęła rumieńcem nieznacznie spuszczając głowę. Było jej głupio. Widziałam to w jej zachowaniu. Jakoś bardzo mnie to jednak nie obchodziło, niech wie jak postąpiła.
- To takie wspaniałe mieć prawdziwych przyjaciół – dodałam z ironią ignorując zbulwersowane spojrzenie Lupina. Z zadowolonym uśmiechem przeniosłam wzrok na Pottera, który teraz znajdował się przed pastorem oczekując na zołzowatą wybrankę swego serca. Na tę myśl mój uśmiech stał się jeszcze większy, o ile to było możliwe.
Kochałam Hogwart za to, że Dumbledore bardzo rzadko robił długie i nużące przemowy. Zazwyczaj ograniczał się do przypomnienia zasad panujących w szkole, a potem życzył nam smacznego. I już wiem, dlaczego będę nienawidzić ceremonii ślubnych. Była to zupełna odwrotność uczty powitalnej w szkole. Kapłan rozprawiał o tym jak ważne jest wsparcie, miłość i zaufanie w związku małżeńskim. Wymyślił chyba także najdłuższą przysięgę jaką się dało. Jednak i tak najlepsze stało się chwilę później. Kiedy padło pytanie w stylu czy ktoś jest przeciw ich ślubie zaczęłam wiercić się na krześle, a pięć spojrzeń powędrowało w moją stronę, niestety tylko jedno rozbawione i należące do Ethana. Mary, Remus, Syriusz i Sarah oczekiwali w przerażeniu czy się odezwę. Cała sytuacja tak mnie rozśmieszyła, że musiałam przygryźć wargę, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Nie to, żeby zależało mi na Lily, ale robiłam to dla Rogacza. Skoro kocha tę rudą wywłokę to niech się z nią pobiera. Byleby nie stał się jeszcze większym pantoflarzem niż jest.
Z letargu, w który wpadłam, wyrwał mnie głośny szum. Ludzi podnosili się z krzeseł. Para młoda właśnie stała na środku patrząc na siebie z uczuciem, zupełnie tak samo jak kilka lat temu. Czy ważne wydarzenia skłaniają do refleksji? Miałam wrażenie, że ostatnio stałam się bardziej ckliwa. Czy bolał mnie fakt, że właśnie widziałam najszczęśliwszych ludzi, a ja nie posiadałam nawet krzty takiego szczęścia co mieli oni? Chyba tak. Byłam samotna. Nie potrafiłam kochać i być kochaną. Ludzie się ode mnie oddalali. James został właśnie usidlony, Syriusza odrzuciłam na własne życzenie, Lily widziała we mnie same wady wyolbrzymiając je, a Mary z Remusem… O nich lepiej nie wspominać. Teraz poznałam siostry McKinnon i Ethana, ale za jakiś czas każdy z nich znajdzie swoją drugą połówkę mając coraz mniej czasu dla innych, dla mnie…
- Dorcas, wszystko w porządku? – zapytał Ethan kładąc dłoń na moim ramieniu. Pośpiesznie przywołałam na twarz najładniejszy uśmiech na jaki mnie było w tej chwili stać. – Chyba się nie wzruszyłaś? To by było niepodobne do ciebie – mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziałam machając dłonią. Nie wzruszyłam się. Uświadomiłam sobie, że sama zgotowałam sobie taki los. Ja, która zawsze dążyła do idealności pod każdym względem, zapędziłam się w ślepą uliczkę odcinając sobie drogę powrotu.
Dopiero kiedy znikąd popłynęła muzyka, zdałam sobie sprawę, że krzesła, dotychczas ustawione w rzędy, zniknęły tworząc parkiet do tańca, a pod ścianami baldachimu poustawiane były okrągłe stoliki, gdzie przy każdym z nich mogło usiąść po osiem osób.
Para młoda kołysała się na środku parkietu w rytm powolnej melodii. Piosenka była naprawdę śliczna, jednakże w tym chwili strasznie drażniąca mój pochmurny humor. Wystarczy tylko znaleźć Ognistą Whisky, łyknąć jej porządnie i od razu zrobi się lepiej. Taki miałam plan. Wypić kolosalną ilość alkoholu.
- Chodź, tam są nasze miejsca – mruknął Ethan wskazując dwa stoliki dalej. Chyba już wcześniej wpadł na ten sam pomysł co ja.
Zgodziłam się, aby poprowadził mnie do wyznaczonego miejsca. Kiedy odsunął mi krzesło, zdałam sobie sprawę, że Crooper został wychowany na gentelmena. Znaczy czasami nim był. Kiedy nie snuł jakiś zbereźnych planów, albo o coś nie wykłócał.
Szybko chwyciłam karteczki patrząc z kim dane będzie mi siedzieć. James, wiedźma, Mary, Remus, ja, Ethan, Sarah i Syriusz koło Rogacza. Ten kto zarządzał miejscami musiał być jednocześnie niebywale głupi i szaleńczo mądry. Mianowicie głupi, bo usadził mnie w stoliku nowożeńców i ich przyjaciół oraz umieścił obok Lunatyka, z którym tak bardzo się dogaduję, że głowa mała. Ale ten ktoś musiał być na tyle bystry, że nie usadził mnie obok Lorens. W jaki sposób można naraz stworzyć tyle sprzeczności?
Nie zawracając sobie tym dłużej głowy, chwyciłam dwa kieliszki od kelnera przechodzącego obok. Jeden podałam Ethanowi, a drugi pośpiesznie przechyliłam wlewając zawartość do gardła. Poczułam lekkie pieczenie, ale po chwili rozkoszne ciepło zalewało mnie od środka. Obok usłyszałam wesoły śmiech Croopera. Odwróciłam twarz w jego kierunku uśmiechając się niewinnie. Mężczyzna pokręcił tylko głową wciąż się uśmiechając.
*
Dlaczego ten lód jest taki śliski? Muszę dojść tylko na koniec i będzie po wszystkim. Dlaczego do diabła znajduję się na środku jeziora. Robiąc następny krok wywinęłam orła uderzając o lód głową.
Tępy ból przeszył mi głowę. Nie otworzyłam jeszcze oczu. Światło słoneczne w tym momencie może być dla mnie zabójcze. Kiedy zawartość żołądka podjechała mi do gardła pośpiesznie się podniosłam. To był zły pomysł. Czułam się tak, jakbym przez całą noc uderzała głową w ścianę. Wykrzywiłam twarz w grymasie lekko otwierając oczy. Było mi tak okropnie niedobrze, że moim marzeniem było w tej chwili, aby mdłości i ból głowy ustąpiły.
Przyłożyłam palce do skroni przymykając oczy. Nie było już mowy o ponownym zaśnięciu. Kiedy tylko zmieniałam pozycję łapały mnie odruchy wymiotne. Żołądek skręcił mi się przeraźliwie. Może jestem głodna? Owszem, byłam, ale na tę myśl zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Muszę znaleźć jakieś antidotum.
Powoli wstałam z łóżka, ale mimo to zachwiałam się niebezpiecznie, pomocy użyczyła mi ściana, o którą się oparłam. Niezgrabnie podeszłam do lustra. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że byłam w samej bieliźnie, włosy sterczały we wszystkie strony świata, a makijaż był cały rozmazany. Trzy ćwierci od śmierci.
Wyjęłam z szafy byle jakie ciuchy, aby zaoszczędzić sobie bólu schylając się. Wciągnęłam na siebie ubrania wychodząc za drzwi. Jak najciszej się dało zeszłam po schodach kurczowo trzymając się krawędzi, gdyż nie wierzyłam swojemu zmysłowi równowagi. Naciągając kaptur na głowę przeszłam przez salon kierując się prosto do kuchni. Chwyciłam dzbanek pełen wody oraz szklankę i usiadłam przy stole z kwaśną miną.
Usłyszałam jak drzwi otwierają się i ktoś wchodzi do pomieszczenia. Wszystko jedno mi było kto to taki. Duszkiem wypiłam zawartość szklanki dopiero teraz zdając sobie sprawę jak bardzo chciało mi się pić.
- Jak tam, Meadowes? Kaca masz? – Marlena opadła naprzeciwko mnie z wrednym uśmiechem. Momentalnie się skrzywiłam, gdyż zachowywała się tak głośno iż miałam wrażenie, że zaraz mi pęknie czaszka.
- Weź się przymknij, bo umieram… - mruknęłam cicho kładąc łokcie na stół i podpierając dłońmi głowę, która ciążyła mi niemiłosiernie. Już nigdy więcej nie wypiję alkoholu. Nawet nie spojrzę na Ognistą Whisky. Czułam się tak źle jak chyba nigdy jeszcze w życiu.
- Jak rano wróciłaś do domu wyglądałaś na bardzo szczęśliwą – powiedziała rozbawiona specjalnie szurając ciężkim krzesłem po podłodze.
Jeżeli byłyby nagrody za najwredniejszą osobę świata McKinnon zdobyłaby bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Z każdym głośnym dźwiękiem moja głowa pękała jak kruchy lód pod ciężarem.
- Poratowałabyś mnie jakimś magicznym antidotum… A tak właściwie to która godzina? – zapytałam, nie mogąc już wytrzymać, położyłam głowę na stole próbując uspokoić rozszalały żołądek.
Jedyne z czego się cieszyłam to z tego, że w całym domu panowała cudowna cisza. Wszyscy widocznie musieli być gdzieś poza Zakonem. Ale to akurat było mi na rękę. Nie chciałabym teraz, aby tutaj znajdowały się dzieci Molly krzyczące na każdym kroku. Inni członkowie też potrafili się zachowywać dość głośno. Tak, to zdecydowanie dar od niebios. No może poza tym wrednym stworzeniem o imieniu Marlena.
- Dochodzi piętnasta. Twoje antidotum zdaje się, że ma jakieś metr dziewięćdziesiąt, brązowe włosy,czekoladowe oczy i aktualnie znajduje się poza domem.
Wytrącona z transu podniosłam głowę i utkwiłam spojrzenie w McKinnon, która zarzuciła nogi na stół. Włosy miała spięte w luźnego warkocza, a na jej ustach błąkał się pełen ironii uśmiech. Zdecydowanie coś tutaj nie grało.
- O czym ty mówisz? – mruknęłam wciąż podejrzliwie jej się przyglądając. Blondynka roześmiała się głośno, co bardzo zabolało moją głowę. Miałam ochotę wepchnąć jej coś do gęby, aby się w końcu uciszyła.
- Ty nic nie pamiętasz? – zapytała z udawanym niedowierzaniem. Była tak rozbawiona, jakby właśnie usłyszała najlepszy żart świata.
Czego miałam nie pamiętać? Zmusiłam swój umysł do wysiłku co nie było łatwym zadaniem. Wtem wszystko zrozumiałam. Otworzyłam szeroko oczy mimowolne lekko otwierając usta. Wpatrywałam się w McKinnon, a na mojej twarzy musiało malować się przerażenie pomieszane ze zdziwieniem. Blondynka na moją reakcję roześmiała się perliście dalej bawiąc się różdżką, z której co chwilę tryskały czerwone iskry.
Alkohol zdążył już chyba zawładnąć moim umysłem, bo ciało i tak zawsze robiło co chciało. Nic się tym nie przejmując pochwyciłam szklaneczkę z bursztynowym płynem i opadłam na krzesło. Przechyliłam szkło i upiłam parę łyków trunku, który zapiekł mnie w gardle. Chwilowy grymas natychmiast został zastąpiony przez tajemniczy uśmiech.
Te kilka kropel spowodowało, że alkohol zawładnął także moim ciałem. Byłam czymś zniecierpliwiona i podekscytowana. Założywszy nogę na nogę wodziłam opuszkiem palca po krawędzi szklanki bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślone miejsce.
Ruch po mojej prawej stronie spowodował, że wyrwałam się z letargu odwracając się w tamtą stronę. Mężczyzna, przystojny mężczyzna. Mój wzrok nie powędrował do twarzy tylko do lekko rozpiętej koszuli ukazującej górę opalonej i prawdopodobnie dobrze zbudowanej klatki piersiowej. Przechyliłam lekko głowę zastanawiając się czy prezentuje się równie dobrze jak mi się wydaje. Nie do końca zdając sobie z tego sprawę zaczęłam lakonicznym ruchem okręcać pasmo włosów wokół palca. Upiłam kilka łyków Ognistej i końcem języka oblizałam wargi.
- Dorcas - do moich uszu dobiegł głęboki głos, a kącik moich ust od razu powędrował ku górze. Spojrzałam na twarz mężczyzny. Oczy w odcieniu płynnej czekolady wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Usta rozciągały się w lekkim, kuszącym uśmiechu.
Pochyliłam się nieco do przodu i obdarzając go kokieteryjnym uśmiechem w odpowiedzi dostając taki sam. W moim ciele powoli zaczął się tlić ogień, który z każdym momentem rozprzestrzeniał się. Zupełnie jakbym wcisnęła magiczny guzik, przestałam racjonalnie myśleć. Niecierpliwiłam się. Odgarnęłam niedbałym ruchem włosy za ucho. Dłonią przejechałam po szyi, aby potem wodzić nią po dekolcie. Wzrok mężczyzny zachłannie śledził każdy mój ruch. Kiedy powrócił spojrzeniem do mojej twarzy, delikatne przygryzłam dolną wargę rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Brunet uśmiechnął się rozbrajająco delikatnym ruchem wyjmując z mojej ręki szklankę, którą kierowałam do ust. Odstawiając ją wstał z krzesła cały czas trzymając moją dłoń. Pociągnął mnie lekko powodując, że ja także podniosłam się z miejsca. Uśmiechnęłam się do siebie czując jego dłoń na moim biodrze, powolnym ruchem zsuwającą się na udo.
Ku mojemu zadowoleniu minęliśmy tańczących ludzi na parkiecie, kierując się w stronę wyjścia z namiotu. Zeszliśmy z drogi pijanej grupce osób wychodzących z domu i skierowaliśmy się na wschodnią część, po której rósł gęsty żywopłot i przeróżne dzikie kwiaty.
Przeszłam przez wąską furtkę czując jak źdźbła trawy muskają moje kostki. Odwróciłam się przodem do mężczyzny i idąc tyłem lustrowałam jego sylwetkę z figlarnym uśmiechem. Nagle złapał mnie za nadgarstki przyciągnął gwałtownie do siebie. Zaskoczona spojrzałam na niego, a on krótkim ruchem głowy wskazał na coś za mną. Obejrzałam się za siebie, a moim oczom ukazał się duży krzak dzikorosnącej róży. Uśmiechnęłam się patrząc na niego spod rzęs i w myślach gratulując mu refleksu.
Cały czas trzymając mnie za nadgarstki, zmusił mnie do wycofania się, a już po chwili na plecach poczułam chropowatą ścianę budynku. Obdarowałam go zalotnym uśmiechem całą swoją uwagę skupiając na jego ustach. Ogień płonął w całym moim ciele tym samym wywołując dziwną ekscytację.
Oparłszy rękę po mojej prawej stronie tuż obok głowy, drugą uniósł mój podbródek do góry zmuszając do spojrzenia w oczy. Dzikie iskierki szalały w czekoladowych oczach przyglądając mi się pożądliwie. Przybliżyłam się do niego muskając jego usta swoimi. Odsunęłam się na kilka centymetrów przygryzając lekko wargę i rzucając mu zalotne spojrzenie. Uśmiechnął się rozbrajająco i złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Rozchyliłam zachęcająco usta, a nasze języki splotły się w ognistym tańcu.
To był jak impuls, jak iskra wzniecająca pożar. Smakował alkoholem i czymś słodkim. Nie mogąc się oprzeć wsunęłam dłoń pod jego koszulę. Czując pod opuszkami dobrze zarysowane mięśnie zamruczałam cicho, a mężczyzna uśmiechnął się przez pocałunek. Przeniosłam wolną rękę na jego kark i delikatnie przejechałam po nim paznokciami. Po jego ciele przebiegł dreszcz, a po chwili naparł na mnie całym ciałem. W zadowoleniu odchyliłam głowę kiedy swoje pocałunki skierował na moją szyję. Uśmiechnęłam się do siebie czując jak jego usta pozostawiają po sobie ognisty ślad.
Kiedy znowu odnaleźliśmy swoje usta zajęłam się guzikami jego koszuli. Niemalże zatracając się w pocałunku w końcu udało mi się z nią uporać i po chwili opadła na trawę. Oderwałam się od niego łakomym wzrokiem lustrując jego klatkę piersiową. Była idealnie umięśniona i zarysowana, do tego opalona na lekki brąz. Pokiwałam głową w uznaniu i zaśmiałam się krótko.
Mężczyzna na moją reakcje teatralnie wywrócił oczami, ale cały czas się uśmiechał. Położyłam dłonie na jego pasku. Mocnym ruchem przyciągnąwszy go do siebie wpiłam się w jego usta. Pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne. Położył dłonie na moich pośladkach i przycisnął do siebie.
Zaciskając ręce na jego pasku rozluźniłam go nieco. Mężczyzna momentalnie otworzył oczy patrząc na mnie z ekscytacją. Zachęcona jego wzrokiem pewnym ruchem rozpięłam pasek przy okazji upajając się widokiem jego dobrze zbudowanego ciała. Czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu pozwoliłam, aby jego spodnie się obsunęły.
Nie pozostając dłużny, mężczyzna zadarł moją sukienkę i uniósł mnie do góry zupełnie jakbym nic nie ważyła. Oplotłam go nogami w pasie, ręce zarzucając na jego kark. Obdarowałam go głębokim pocałunkiem, a on wbił się we mnie przypierając mocno do ściany. Zaczął się rytmicznie poruszać, a na moje usta wpłynął błogi uśmiech.
- Szybciej – wyszeptałam do jego ucha lekko je przygryzając. Mężczyzna zamruczał cicho z zadowolenia jednocześnie spełniając moją prośbę.
Nasze oddechy przyspieszyły. Nie było już czasu na pocałunki. Liczyło się tylko jedno. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach wbijając w nie paznokcie. Z moich ust wydobyły się jęki. Emocje wstrząsnęły moim ciałem, a ja czułam jak zalewa mnie rozkoszne ciepło.
Delikatnie postawił mnie na ziemi opierając się swoim czołem o moje. Próbowałam uspokoić oddech, ale jego ciepły oddech na moim policzku nie pozwalał mi na to. Leniwie go pocałowałam palcami gładząc jego policzek.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i posyłając mu ostatnie spojrzenie skierowałam się w stronę furtki poprawiając sukienkę.
- O Merlinie… - szepnęłam tępo wpatrując się w stół. Próbowałam uspokoić rozszalałe zmysły, ale bez skutku.
- No, powiedz to na głos – rozbawiona Marlena usiadła teraz prosto szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
Spojrzałam na nią przerażona co chwila otwierając usta i je zamykając. To nie miało tak się skończyć. Mimo wszystko na te wspomnienie pojawiał się u mnie dreszczyk podniecenia.
- Pieprzyłam się z Ethanem… - wymamrotałam cicho sama nie mogąc uwierzyć własnym słowom.
- Dzięki, tak właśnie myślałam, że coś zaszło, ale nie, że doszło do takiego stopnia.
Podpuściła mnie! Udając, że wszystko wie chciała wydusić ze mnie prawdę. Oszołomiona siedziałam bez ruchu nie wiedząc co ze sobą począć. Te wydarzenie było tak niedorzeczne, że nie mogło ono być prawdą. Ale zapamiętałam to, jak dobrze całuje.
- A jak ktoś nas widział? – zapytałam przerażona. W końcu na ślubie było mnóstwo osób. Chociaż zadbaliśmy o to, aby nikt nam nie przeszkodził, więc teoretycznie nikt oprócz Marleny nie powinien wiedzieć.
- Na Merlina, Dorcas, ty jesteś płytka jak sadzawka – mruknęła zniecierpliwiona wywracając oczami. – Nie obchodzi cię to, że zachowałaś się jak jakaś panienka, tylko to czy, aby na pewno nikt nie widział. Z twoim intelektem poważnie zastanawiam się czy zdasz testy aurorskie.
To powiedziawszy wstała, zmierzwiła mi włosy dłonią i wyszła z kuchni zostawiając mnie samą z myślami. Z hukiem odstawiłam szklankę na stół i od razu tego pożałowałam. Okropny ból głowy znowu dał o sobie znać.

Udało mi się jednak wymyślić plan na dziś. Pójdę do swojego pokoju, zakopię się pod kołdrą i spróbuję przetrwać resztę dnia unikając wszystkich domowników. Może dopisze mi szczęście i uda mi się usnąć?

_______________
Cóż za wstyd! Hańba i na stos ze mną! Zaniedbałam te opowiadanie okrutnie. Dodaję rozdział, który napisałam chyba jeszcze w maju jak nie wcześniej. Jestem z niego zadowolona, ale trochę bałam się go tutaj wstawiać. Nie wiem, oceńcie sami (jeśli ktoś tutaj w ogóle zagląda).

5 komentarzy:

  1. Kocham twój blog :) Masz oryginalną historię <3 Rozdział świEeeEetny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3 Cieszę się, że ktoś czyta moje wypociny :)

      Usuń
  2. Brawo Marlena! Nareszcie ktoś uświadomił Dorę w jej genialności (czy może raczej głębokości jej osoby, zresztą nieważne - poziom ten sam), chociaż ona sama wydaje się mieć to w nosie. Normalnie od tego rozdziału będę wielbić Marlenę, bo jako jedyna nie twierdzi, że Dorcas to ósmy cud świata (w sumie to chyba tylko faceci tak mają, czemu trudno się dziwić zważywszy na fakt, że jest wilą. Chociaż nie, nie tylko faceci.).
    Tak w ogóle to bardzo dziękuję za poprawienie mi humoru, bo wcześniej czytałam coś, co... a nie ważne.
    Tak w ogóle to naprawdę nie rozumiem czemu Lilka uparła się brać Dorcas za swoją druhnę. Znaczy, to wyglądało jakby trochę Dorę zmuszali, jakby zupełnie nie chciała tam być (nie wiedzieć czemu postanowiła być świadkiem feralnego, według niej, małżeństwa Jima). Poza tym ten wzrok, gdy ten nieszczęsny ksiądz (w ogóle czemu ksiądz? Czarodzieje tak na pewno wyznawali akurat katolicyzm? A to nie powinien być czasem Mistrz Ceremonii, czy coś w ten deseń?) pytał o przeciewieństwa - no, lol, to było tak chamskie z jej strony, że mi aż słów brakuje.
    Co do samej Dory to ja już nawet wolę większość zatrzymać dla siebie. Teraz jeszcze wyszło, że laska jest puszczalska. A tak w ogóle to ona ma świadomość, że ludzie, którzy niegdyś byli jej bliscy odeszli z jej winy? Nie sądzę. Oj, ona chyba naprawdę źle skończy.
    Tak zawiasem to tworzysz ardzo ciekawe kolory :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej! Czytasz jeszcze moje wypociny! Marlenę też osobiście uwielbiam za jej postawę wobec Dorcas.
      Bardzo się cieszę, że udało mi się poprawić Tobie humor, doskonale wiem jak nienawidzisz Cass i jej zachowania :D Co do jej "puszczalstwa" sądzę, że dobrze zrobiłam, bo tak to by byłą wredna, wkurzająca i niewinna, a tak to przynajmniej ma tam jakieś rogi.
      Co do druhny, to już wcześniej zostały wybrane i wszystko było załatwione, a Jamesowi na niej zależy (sama się mu dziwię, że on ją tak lubi xd). Wybrałam pastora, bo wydawał mi się stosowny, tym bardziej, że Lilka przecież była mugolaczką, więc wydawało mi się to na miejscu :)
      Co do przyszłości Dorcas to jeszcze będzie kolorowo, niekoniecznie w pozytywnym sensie :)
      Dziękuję Ci jak zwykle za długi komentarz <3

      Usuń
  3. Pewnie, że ktoś jeszcze do ciebie zagląda, taka ja na przykład :). W sumie jestem tu pierwszy raz,
    ale myślę, że odtąd będę zaglądać tu częściej :). Świetny wpis, masz bardzo dobry styl pisania, spodziewałabym się po tym tysięcy fanów :) Nie poddawaj się, na pewno w twojej głowie siedzi jeszcze tysiące pomysłów - one tylko czekają aż przelejesz je na papier :)
    Pozdro
    tytankiwschodu.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń