Maj zapowiadał
się naprawdę obiecująco. W końcu doczekałam się przyjemnego i ciepłego
powietrza. Co prawda rankami nadal było chłodno, ale w dzień było naprawdę
cudownie. Powoli przestawiałam się na lżejszą odzież. Już nie mogę się doczekać,
kiedy w końcu włożę na siebie te wszystkie sukienki, które zapychają moją
szafę.
Spojrzałam na
łóżko, na którym leżała paczka z sukienką, którą rano przysłała mi Evans.
Zdziwiło mnie to, że nadal będę jej druhną. Doszłam do wniosku, że nie chce
robić, aż tak dużego szumu. Ten dzień będzie naprawdę zabawny. Idę na ślub
mojej byłej przyjaciółki, która notabene mnie nienawidzi, i vice versa,
dodatkowo będę jej druhną i jakby tego było mało jako osobę towarzyszącą
wybrałam sobie Ethana. Nie wiem co we mnie wstąpiło, że podjęłam taką decyzję,
ale miałam szczerą niedzieję, że Ognistej Whisky będzie bardzo, bardzo dużo. To
mój ratunek na dziś.
W salonie jak zawsze siedziało parę osób.
Wróciły mi wspomnienia z pokoju wspólnego Slytherinu, gdyż tam zawsze też ktoś
był. Jak najszybciej, jednak odgoniłam je od siebie. Ten etap zakończył się w
moim życiu i lepiej do niego nie wracać. Kiedy dotarłam do kanapy, usiadłam na
samym środku, pomiędzy Marleną i Ethanem.
- Crooper, umiesz się bawić? – rzuciłam w
kierunku mężczyzny w dłoniach obracając kremową kopertę. Ten spojrzał na mnie
jak na wariatkę.
- Oczywiście, że tak. Co to za głupie
pytanie! – odpowiedział tracąc zainteresowanie czytanym artykułem w Proroku
Wieczornym. Kątem oka zauważyłam jak McKinnon oderwała się od książki i
przygląda mi się w zainteresowaniu.
- A dużo potrafisz wypić? – zadałam kolejne
pytanie, a Ethan zmarszczył brwi odwracając się w moją stronę. Z jego miny
wyczytałam, że nie ma zielonego pojęcia o co mi chodzi.
- Dorcas, co to za pytania? Jeżeli chcesz
się ze mną przespać nie ma sprawy! – powiedział wyraźnie zadowolony, zaplatając
ręce za karkiem i przeciągając się. Zgromiłam go wzrokiem, a siedząca obok mnie
blondynka kaszlnęła zasłaniając usta dłonią.
- Na Merlina, Crooper… Nie odpowiedziałeś na
moje pytanie – warknęłam czując jak moja cierpliwość zaczyna się kończyć.
Jeżeli dalej tak pójdzie to chyba zaraz eksploduje.
- Oczywiście, że tak, księżniczko, ale do
czego zmierzasz? – uśmiechając się łobuzersko puścił mi perskie oko. Był
przystojny, o to nie ma nawet co się sprzeczać. Jednak swoim zachowaniem czasem
potrafił tak odrzucić, ze głowa mała. A ja, dodatkowo, nie byłam nim
zainteresowana.
- To składam ci ofertę zalania się w trupa,
z dobrym żarciem, muzyką i czego dusza zapragnie – uśmiechnęłam się wesoło na
samą myśl o tym, że mogę nawet się dobrze bawić. Tylko będę musiała nie zwracać
uwagi na parę szczegółów. Ethan chyba dalej nie wiedział o co mi chodzi, bo
minę miał dość dziwną. – No ślub Potterów! Idziesz jako moja osoba towarzysząca
– mruknęłam jakby to było oczywiste.
Marlena wybuchnęła śmiechem, a na twarzy
Croopera wykwitł duży uśmiech. Bałam się wiedzieć co on sobie uroił już w tej
swojej główce. Liczę tylko na dobrą zabawę.
- Tylko sobie nic nie myśl! – zawołałam
pośpiesznie, kiedy skierował na mnie swój wzrok i byłam pewna, że już rozbiera
mnie w głowie. – Zabrałabym Marlenę, ale sądzę, że te wszystkie starsze panie
mogłyby być trochę zgorszone.
- No i nie zapominajmy, że jestem pierwszą
osobą na liście niepożądanych na ślubie Potterów – dodała cały czas śmiejąca
się dziewczyna. Była naprawdę rozbawiona tą sytuacją. Z tego co zauważyłam
bardzo lubiła przysłuchiwać się rozmowom moim i Ethana. Zazwyczaj wyglądało to
w ten sposób, że mówił jakieś zbereźne rzeczy, a ja warczałam na niego i z
moich oczu ciskały błyskawice. Zdarzały się też normalne pogawędki, ale o wiele
rzadziej.
Ubrana w
sukienkę stanęłam przed lustrem. Trudno było stwierdzić czy była ona
brzoskwiniowa, czy w kolorze pudrowego różu, wszystko zależało od światła. Była
bez ramiączek, obcisła w talii, aby potem swobodnie opadać, aż do kostek. Do
tego, w połowie długości uda miała rozcięcie, tak, że podczas chodu było widać
nogę. Podobała się ona także Mary, więc nie mogła być jakoś przesadnie
wyzywająca. W końcu sama kilka miesięcy temu stworzyłam takie dwie. Mimo, że
leżała praktycznie idealnie, miałam wrażenie, że od kiedy wróciłam do Anglii to
przytyłam, mało, bo mało, ale jednak. Odrzuciłam tę myśl jak najszybciej od
siebie i chwyciłam różdżkę. Używając zaklęcia niewerbalnego zaczęłam kręcić
włosy. Zajęło mi to trochę czasu, gdyż sięgały one za łopatki były dość gęste.
Może to przez ten cały wilyzm? Ta myśl szybko wyleciała mi z głowy, gdyż do
mojego pokoju wtargnęła Marlena. Pośpiesznie zamknęła drzwi i zmierzyła mnie
wzrokiem.
- Łaał,
przeszłaś samą siebie – powiedziała obchodząc mnie dookoła. W końcu oddaliła
się o dwa kroki i zaplatając ręce na piersiach szukała pewnie czegoś co by nie
pasowało. Osłoniłam włosy pokazując jej srebrne perełki, które miałam w uszach.
Blondynka kiwnęła głową na znak, że pasuje. To samo zrobiła, gdy pokazałam jej
bransoletkę, naszyjnik i buty.
- Czyli mogę
tak iść? – zapytałam rozbawiona patrząc na nią z ukosa. Blondynka wywróciła
tylko oczami powstrzymując cisnący się na usta uśmieszek. Dałam jej kuksańca w
bok i chwyciłam torebkę.
- Tylko
obiecaj mi, że nie przelecisz wszystkich przystojnych facetów, których
napotkasz na swojej drodze – powiedziała parskając śmiechem.
- Marleno! –
zawołałam oburzona, lecz mimo wszystko ta sytuacja mnie bawiła. Gdyby
powiedziała to inna osoba niż McKinnon zapewne by już nie żyła zabita moim
śmiertelnym wzrokiem. Ale ona była inna. Zawsze mówiła to co myśli,
jednocześnie nie będąc przemądrzałą. Była szczera i prawdziwa.
Marlena
otworzyła przede mną drzwi bawiąc się w
gentelmena, a na jej ustach błąkał się rozbawiony uśmieszek, który
nieskutecznie chciała ukryć. Wywracając teatralnie oczami wyszłam z pokoju
kierując się do salonu.
- Na Merlina,
Meadowes, pośpiesz się, bo zaraz zapuszczę tutaj korzenie – krzyknął Ethan
zapewne słysząc moje kroki na korytarzu. Uśmiechnęłam się pod nosem, zadowolona
z faktu, że Crooper musiał się tak poświęcić i poczekać na mnie. Wielką radochę
sprawiało mi ucieranie mu nosa.
Weszłam do
salonu, a stukot moich butów stłumił miękki dywan. Mężczyzna stał przy oknie z
rękoma zaplecionymi na piersi. Ubrany był w grafitowy garnitur i czarną
koszulę. Nie wiem czym on potraktował swoje włosy, ale były całkiem ładnie
ułożone. Gdyby to nie był Ethan to może nawet zachwyciłabym się tym, że jest
naprawdę przystojny, ale na Merlina… to jest Crooper!
Chrząknęłam
głośno zwracając tym samym na siebie uwagę mężczyzny. Założyłam jedną dłoń na
biodro i przeszłam się po salonie jakby to był wybieg. Wszystko przychodziło mi
niespodziewanie łatwo. Kołysanie biodrami, wyprostowana postawa, płynne
poruszanie się. Czy to naprawdę, dlatego, że babcia Grace jest wilą? Czy gdyby
nią nie była to teraz byłabym szarą, zakompleksioną myszką? Zaprzestałam tych
rozważań kiedy napotkałam miny przyjaciół.
- No co?
Robiłam tak przez prawie dwa lata – powiedziałam parskając śmiechem. Marlena
wspominając coś o jakże ciężkiej pracy mugolskiej modelki, cała rozbawiona
rzuciła się na kanapę. W pomieszczeniu było pusto. Prawdopodobnie wszyscy byli
w pracy, albo załatwiali inne sprawy, gdyż była dopiero za piętnaście dwunasta.
- Cassy,
księżniczko, zdajesz sobie sprawę, że zaraz będziemy spóźnieni? – zapytał Ethan
stając obok mnie i uśmiechając się szeroko. Już dawno przestałam reagować na te
wszystkie słoneczka, kwiatuszki i cukiereczki. Na nic się zdały moje mordercze
spojrzenia czy też groźby. Crooper robił swoje i miał wszystko gdzieś.
- Oczywiście,
że tak, ale przecież trzeba mieć dobre wejście. W końcu to ślub mojej przyjaciółki – rzuciłam w ostatnie słowo
wkładając tyle jadu, na ile tylko było mnie stać. W akompaniamencie śmiechu
Marleny, wyprowadziłam Ethana na zewnątrz i aportowałam prosto pod dom Potterów
w Dolinie Godryka.
Przypominając
sobie instrukcje z zaproszenia, chwyciłam Croopera za rękę i poprowadziłam na
tył domu. Musiano tutaj zadziałać bardzo dużą ilością magii, ponieważ ogród był
czterokrotnie większy niż normalnie. W jednej części znajdował się biały
baldachim przystrojony jakimiś kremowymi kwiatkami. Musiały być magiczne, bo
poruszały się lekko, mimo, ze nie było wiatru, i co chwila z nich wylatywały
jakieś małe stworzonka przelatując nad gośćmi i posypując ich błyszczącymi
drobinkami, które po chwili znikały.
Dostrzegając
czarnowłosego okularnika, stojącego przy wejściu pod baldachim, od razu udałam
się w jego stronę, a na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Musiał być
zdenerwowany, gdyż rozglądał się dookoła z głupkowatym uśmiechem.
- Witam, panie
Potter – powiedziałam wesoło przytulając Jamesa, który odpowiedział tym samym.
– Tylko jak ta ruda zołza cię już uziemi, pamiętaj o tym, że jesteś Huncwotem.
No i mam nadzieję, że znajdziesz czas dla starej przyjaciółki, aby wyskoczyć z
nią na butelkę Ognistej – mruknęłam w jego kierunku puszczając mu oczko.
Potter pokiwał
tylko głową śmiejąc się gardłowo. Kiedy wymienił uścisk dłoni z Ethanem,
ruszyliśmy w stronę jedynych wolnych krzeseł. Było więcej znajomych mi osób niż
myślałam, że będzie. Nie zabrakło Longbottomów, Dumbledore’a, McGonagall,
wścibskiej siostry Lily – Petunii oraz ludzi ze szkoły, którzy znacznie
wydorośleli od momentu szkoły.
Usiadłam obok
Carter niedbałym ruchem poprawiając włosy. Zdawało się, że za parę minut
rozpocznie się ceremonia.
- Dziękuję
Mary, że odpisałaś na moje listy – powiedziałam niespodziewanie kierując swój
wzrok na kobietę. Miałam wrażenie, że Ethan uśmiechnął się rozbawiony. Carter
spłonęła rumieńcem nieznacznie spuszczając głowę. Było jej głupio. Widziałam to
w jej zachowaniu. Jakoś bardzo mnie to jednak nie obchodziło, niech wie jak
postąpiła.
- To takie
wspaniałe mieć prawdziwych przyjaciół
– dodałam z ironią ignorując zbulwersowane spojrzenie Lupina. Z zadowolonym
uśmiechem przeniosłam wzrok na Pottera, który teraz znajdował się przed
pastorem oczekując na zołzowatą wybrankę swego serca. Na tę myśl mój uśmiech
stał się jeszcze większy, o ile to było możliwe.
Kochałam
Hogwart za to, że Dumbledore bardzo rzadko robił długie i nużące przemowy.
Zazwyczaj ograniczał się do przypomnienia zasad panujących w szkole, a potem
życzył nam smacznego. I już wiem, dlaczego będę nienawidzić ceremonii ślubnych.
Była to zupełna odwrotność uczty powitalnej w szkole. Kapłan rozprawiał o tym
jak ważne jest wsparcie, miłość i zaufanie w związku małżeńskim. Wymyślił chyba
także najdłuższą przysięgę jaką się dało. Jednak i tak najlepsze stało się
chwilę później. Kiedy padło pytanie w stylu czy ktoś jest przeciw ich ślubie
zaczęłam wiercić się na krześle, a pięć spojrzeń powędrowało w moją stronę,
niestety tylko jedno rozbawione i należące do Ethana. Mary, Remus, Syriusz i
Sarah oczekiwali w przerażeniu czy się odezwę. Cała sytuacja tak mnie
rozśmieszyła, że musiałam przygryźć wargę, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
Nie to, żeby zależało mi na Lily, ale robiłam to dla Rogacza. Skoro kocha tę
rudą wywłokę to niech się z nią pobiera. Byleby nie stał się jeszcze większym
pantoflarzem niż jest.
Z letargu, w
który wpadłam, wyrwał mnie głośny szum. Ludzi podnosili się z krzeseł. Para
młoda właśnie stała na środku patrząc na siebie z uczuciem, zupełnie tak samo
jak kilka lat temu. Czy ważne wydarzenia skłaniają do refleksji? Miałam
wrażenie, że ostatnio stałam się bardziej ckliwa. Czy bolał mnie fakt, że
właśnie widziałam najszczęśliwszych ludzi, a ja nie posiadałam nawet krzty
takiego szczęścia co mieli oni? Chyba tak. Byłam samotna. Nie potrafiłam kochać
i być kochaną. Ludzie się ode mnie oddalali. James został właśnie usidlony,
Syriusza odrzuciłam na własne życzenie, Lily widziała we mnie same wady
wyolbrzymiając je, a Mary z Remusem… O nich lepiej nie wspominać. Teraz
poznałam siostry McKinnon i Ethana, ale za jakiś czas każdy z nich znajdzie
swoją drugą połówkę mając coraz mniej czasu dla innych, dla mnie…
- Dorcas,
wszystko w porządku? – zapytał Ethan kładąc dłoń na moim ramieniu. Pośpiesznie
przywołałam na twarz najładniejszy uśmiech na jaki mnie było w tej chwili stać.
– Chyba się nie wzruszyłaś? To by było niepodobne do ciebie – mężczyzna zaśmiał
się krótko.
- Oczywiście,
że nie – odpowiedziałam machając dłonią. Nie wzruszyłam się. Uświadomiłam
sobie, że sama zgotowałam sobie taki los. Ja, która zawsze dążyła do idealności
pod każdym względem, zapędziłam się w ślepą uliczkę odcinając sobie drogę
powrotu.
Dopiero kiedy
znikąd popłynęła muzyka, zdałam sobie sprawę, że krzesła, dotychczas ustawione
w rzędy, zniknęły tworząc parkiet do tańca, a pod ścianami baldachimu
poustawiane były okrągłe stoliki, gdzie przy każdym z nich mogło usiąść po
osiem osób.
Para młoda
kołysała się na środku parkietu w rytm powolnej melodii. Piosenka była naprawdę
śliczna, jednakże w tym chwili strasznie drażniąca mój pochmurny humor.
Wystarczy tylko znaleźć Ognistą Whisky, łyknąć jej porządnie i od razu zrobi
się lepiej. Taki miałam plan. Wypić kolosalną ilość alkoholu.
- Chodź, tam
są nasze miejsca – mruknął Ethan wskazując dwa stoliki dalej. Chyba już
wcześniej wpadł na ten sam pomysł co ja.
Zgodziłam się,
aby poprowadził mnie do wyznaczonego miejsca. Kiedy odsunął mi krzesło, zdałam
sobie sprawę, że Crooper został wychowany na gentelmena. Znaczy czasami nim
był. Kiedy nie snuł jakiś zbereźnych planów, albo o coś nie wykłócał.
Szybko
chwyciłam karteczki patrząc z kim dane będzie mi siedzieć. James, wiedźma,
Mary, Remus, ja, Ethan, Sarah i Syriusz koło Rogacza. Ten kto zarządzał
miejscami musiał być jednocześnie niebywale głupi i szaleńczo mądry. Mianowicie
głupi, bo usadził mnie w stoliku nowożeńców i ich przyjaciół oraz umieścił obok
Lunatyka, z którym tak bardzo się dogaduję, że głowa mała. Ale ten ktoś musiał
być na tyle bystry, że nie usadził mnie obok Lorens. W jaki sposób można naraz
stworzyć tyle sprzeczności?
Nie zawracając
sobie tym dłużej głowy, chwyciłam dwa kieliszki od kelnera przechodzącego obok.
Jeden podałam Ethanowi, a drugi pośpiesznie przechyliłam wlewając zawartość do
gardła. Poczułam lekkie pieczenie, ale po chwili rozkoszne ciepło zalewało mnie
od środka. Obok usłyszałam wesoły śmiech Croopera. Odwróciłam twarz w jego
kierunku uśmiechając się niewinnie. Mężczyzna pokręcił tylko głową wciąż się
uśmiechając.
*
Dlaczego ten lód jest taki śliski? Muszę
dojść tylko na koniec i będzie po wszystkim. Dlaczego do diabła znajduję się na
środku jeziora. Robiąc następny krok wywinęłam orła uderzając o lód głową.
Tępy ból
przeszył mi głowę. Nie otworzyłam jeszcze oczu. Światło słoneczne w tym
momencie może być dla mnie zabójcze. Kiedy zawartość żołądka podjechała mi do
gardła pośpiesznie się podniosłam. To był zły pomysł. Czułam się tak, jakbym
przez całą noc uderzała głową w ścianę. Wykrzywiłam twarz w grymasie lekko
otwierając oczy. Było mi tak okropnie niedobrze, że moim marzeniem było w tej
chwili, aby mdłości i ból głowy ustąpiły.
Przyłożyłam
palce do skroni przymykając oczy. Nie było już mowy o ponownym zaśnięciu. Kiedy
tylko zmieniałam pozycję łapały mnie odruchy wymiotne. Żołądek skręcił mi się
przeraźliwie. Może jestem głodna? Owszem, byłam, ale na tę myśl zrobiło mi się
jeszcze bardziej niedobrze. Muszę znaleźć jakieś antidotum.
Powoli wstałam
z łóżka, ale mimo to zachwiałam się niebezpiecznie, pomocy użyczyła mi ściana,
o którą się oparłam. Niezgrabnie podeszłam do lustra. Dopiero teraz zdałam
sobie sprawę, że byłam w samej bieliźnie, włosy sterczały we wszystkie strony
świata, a makijaż był cały rozmazany. Trzy ćwierci od śmierci.
Wyjęłam z
szafy byle jakie ciuchy, aby zaoszczędzić sobie bólu schylając się. Wciągnęłam na
siebie ubrania wychodząc za drzwi. Jak najciszej się dało zeszłam po schodach
kurczowo trzymając się krawędzi, gdyż nie wierzyłam swojemu zmysłowi równowagi.
Naciągając kaptur na głowę przeszłam przez salon kierując się prosto do kuchni.
Chwyciłam dzbanek pełen wody oraz szklankę i usiadłam przy stole z kwaśną miną.
Usłyszałam jak
drzwi otwierają się i ktoś wchodzi do pomieszczenia. Wszystko jedno mi było kto
to taki. Duszkiem wypiłam zawartość szklanki dopiero teraz zdając sobie sprawę
jak bardzo chciało mi się pić.
- Jak tam,
Meadowes? Kaca masz? – Marlena opadła naprzeciwko mnie z wrednym uśmiechem.
Momentalnie się skrzywiłam, gdyż zachowywała się tak głośno iż miałam wrażenie,
że zaraz mi pęknie czaszka.
- Weź się
przymknij, bo umieram… - mruknęłam cicho kładąc łokcie na stół i podpierając
dłońmi głowę, która ciążyła mi niemiłosiernie. Już nigdy więcej nie wypiję
alkoholu. Nawet nie spojrzę na Ognistą Whisky. Czułam się tak źle jak chyba
nigdy jeszcze w życiu.
- Jak rano
wróciłaś do domu wyglądałaś na bardzo szczęśliwą – powiedziała rozbawiona
specjalnie szurając ciężkim krzesłem po podłodze.
Jeżeli byłyby
nagrody za najwredniejszą osobę świata McKinnon zdobyłaby bezapelacyjnie
pierwsze miejsce. Z każdym głośnym dźwiękiem moja głowa pękała jak kruchy lód
pod ciężarem.
-
Poratowałabyś mnie jakimś magicznym antidotum… A tak właściwie to która
godzina? – zapytałam, nie mogąc już wytrzymać, położyłam głowę na stole próbując
uspokoić rozszalały żołądek.
Jedyne z czego
się cieszyłam to z tego, że w całym domu panowała cudowna cisza. Wszyscy
widocznie musieli być gdzieś poza Zakonem. Ale to akurat było mi na rękę. Nie
chciałabym teraz, aby tutaj znajdowały się dzieci Molly krzyczące na każdym
kroku. Inni członkowie też potrafili się zachowywać dość głośno. Tak, to
zdecydowanie dar od niebios. No może poza tym wrednym stworzeniem o imieniu
Marlena.
- Dochodzi
piętnasta. Twoje antidotum zdaje się, że ma jakieś metr dziewięćdziesiąt,
brązowe włosy,czekoladowe oczy i aktualnie znajduje się poza domem.
Wytrącona z
transu podniosłam głowę i utkwiłam spojrzenie w McKinnon, która zarzuciła nogi
na stół. Włosy miała spięte w luźnego warkocza, a na jej ustach błąkał się
pełen ironii uśmiech. Zdecydowanie coś tutaj nie grało.
- O czym ty
mówisz? – mruknęłam wciąż podejrzliwie jej się przyglądając. Blondynka
roześmiała się głośno, co bardzo zabolało moją głowę. Miałam ochotę wepchnąć
jej coś do gęby, aby się w końcu uciszyła.
- Ty nic nie
pamiętasz? – zapytała z udawanym niedowierzaniem. Była tak rozbawiona, jakby
właśnie usłyszała najlepszy żart świata.
Czego miałam
nie pamiętać? Zmusiłam swój umysł do wysiłku co nie było łatwym zadaniem. Wtem
wszystko zrozumiałam. Otworzyłam szeroko oczy mimowolne lekko otwierając usta.
Wpatrywałam się w McKinnon, a na mojej twarzy musiało malować się przerażenie
pomieszane ze zdziwieniem. Blondynka na moją reakcję roześmiała się perliście
dalej bawiąc się różdżką, z której co chwilę tryskały czerwone iskry.
Alkohol zdążył już chyba zawładnąć moim
umysłem, bo ciało i tak zawsze robiło co chciało. Nic się tym nie przejmując
pochwyciłam szklaneczkę z bursztynowym płynem i opadłam na krzesło. Przechyliłam
szkło i upiłam parę łyków trunku, który zapiekł mnie w gardle. Chwilowy grymas
natychmiast został zastąpiony przez tajemniczy uśmiech.
Te kilka kropel spowodowało, że alkohol
zawładnął także moim ciałem. Byłam czymś zniecierpliwiona i podekscytowana.
Założywszy nogę na nogę wodziłam opuszkiem palca po krawędzi szklanki
bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślone miejsce.
Ruch po mojej prawej stronie spowodował, że
wyrwałam się z letargu odwracając się w tamtą stronę. Mężczyzna, przystojny
mężczyzna. Mój wzrok nie powędrował do twarzy tylko do lekko rozpiętej koszuli
ukazującej górę opalonej i prawdopodobnie dobrze zbudowanej klatki piersiowej.
Przechyliłam lekko głowę zastanawiając się czy prezentuje się równie dobrze jak
mi się wydaje. Nie do końca zdając sobie z tego sprawę zaczęłam lakonicznym
ruchem okręcać pasmo włosów wokół palca. Upiłam kilka łyków Ognistej i końcem
języka oblizałam wargi.
- Dorcas - do moich uszu dobiegł głęboki
głos, a kącik moich ust od razu powędrował ku górze. Spojrzałam na twarz
mężczyzny. Oczy w odcieniu płynnej czekolady wpatrywały się we mnie z
zaciekawieniem. Usta rozciągały się w lekkim, kuszącym uśmiechu.
Pochyliłam się nieco do przodu i obdarzając
go kokieteryjnym uśmiechem w odpowiedzi dostając taki sam. W moim ciele powoli
zaczął się tlić ogień, który z każdym momentem rozprzestrzeniał się. Zupełnie
jakbym wcisnęła magiczny guzik, przestałam racjonalnie myśleć. Niecierpliwiłam
się. Odgarnęłam niedbałym ruchem włosy za ucho. Dłonią przejechałam po szyi,
aby potem wodzić nią po dekolcie. Wzrok mężczyzny zachłannie śledził każdy mój
ruch. Kiedy powrócił spojrzeniem do mojej twarzy, delikatne przygryzłam dolną
wargę rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Brunet uśmiechnął się rozbrajająco
delikatnym ruchem wyjmując z mojej ręki szklankę, którą kierowałam do ust.
Odstawiając ją wstał z krzesła cały czas trzymając moją dłoń. Pociągnął mnie
lekko powodując, że ja także podniosłam się z miejsca. Uśmiechnęłam się do
siebie czując jego dłoń na moim biodrze, powolnym ruchem zsuwającą się na udo.
Ku mojemu zadowoleniu minęliśmy tańczących
ludzi na parkiecie, kierując się w stronę wyjścia z namiotu. Zeszliśmy z drogi pijanej
grupce osób wychodzących z domu i skierowaliśmy się na wschodnią część, po
której rósł gęsty żywopłot i przeróżne dzikie kwiaty.
Przeszłam przez wąską furtkę czując jak
źdźbła trawy muskają moje kostki. Odwróciłam się przodem do mężczyzny i idąc
tyłem lustrowałam jego sylwetkę z figlarnym uśmiechem. Nagle złapał mnie za
nadgarstki przyciągnął gwałtownie do siebie. Zaskoczona spojrzałam na niego, a
on krótkim ruchem głowy wskazał na coś za mną. Obejrzałam się za siebie, a moim
oczom ukazał się duży krzak dzikorosnącej róży. Uśmiechnęłam się patrząc na
niego spod rzęs i w myślach gratulując mu refleksu.
Cały czas trzymając mnie za nadgarstki,
zmusił mnie do wycofania się, a już po chwili na plecach poczułam chropowatą
ścianę budynku. Obdarowałam go zalotnym uśmiechem całą swoją uwagę skupiając na
jego ustach. Ogień płonął w całym moim ciele tym samym wywołując dziwną
ekscytację.
Oparłszy rękę po mojej prawej stronie tuż
obok głowy, drugą uniósł mój podbródek do góry zmuszając do spojrzenia w oczy.
Dzikie iskierki szalały w czekoladowych oczach przyglądając mi się pożądliwie. Przybliżyłam
się do niego muskając jego usta swoimi. Odsunęłam się na kilka centymetrów
przygryzając lekko wargę i rzucając mu zalotne spojrzenie. Uśmiechnął się
rozbrajająco i złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Rozchyliłam
zachęcająco usta, a nasze języki splotły się w ognistym tańcu.
To był jak impuls, jak iskra wzniecająca
pożar. Smakował alkoholem i czymś słodkim. Nie mogąc się oprzeć wsunęłam dłoń
pod jego koszulę. Czując pod opuszkami dobrze zarysowane mięśnie zamruczałam
cicho, a mężczyzna uśmiechnął się przez pocałunek. Przeniosłam wolną rękę na
jego kark i delikatnie przejechałam po nim paznokciami. Po jego ciele przebiegł
dreszcz, a po chwili naparł na mnie całym ciałem. W zadowoleniu odchyliłam
głowę kiedy swoje pocałunki skierował na moją szyję. Uśmiechnęłam się do siebie
czując jak jego usta pozostawiają po sobie ognisty ślad.
Kiedy znowu odnaleźliśmy swoje usta zajęłam
się guzikami jego koszuli. Niemalże zatracając się w pocałunku w końcu udało mi
się z nią uporać i po chwili opadła na trawę. Oderwałam się od niego łakomym
wzrokiem lustrując jego klatkę piersiową. Była idealnie umięśniona i
zarysowana, do tego opalona na lekki brąz. Pokiwałam głową w uznaniu i
zaśmiałam się krótko.
Mężczyzna na moją reakcje teatralnie
wywrócił oczami, ale cały czas się uśmiechał. Położyłam dłonie na jego pasku.
Mocnym ruchem przyciągnąwszy go do siebie wpiłam się w jego usta. Pocałunki
stawały się coraz bardziej zachłanne. Położył dłonie na moich pośladkach i
przycisnął do siebie.
Zaciskając ręce na jego pasku rozluźniłam go
nieco. Mężczyzna momentalnie otworzył oczy patrząc na mnie z ekscytacją.
Zachęcona jego wzrokiem pewnym ruchem rozpięłam pasek przy okazji upajając się
widokiem jego dobrze zbudowanego ciała. Czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu
pozwoliłam, aby jego spodnie się obsunęły.
Nie pozostając dłużny, mężczyzna zadarł moją
sukienkę i uniósł mnie do góry zupełnie jakbym nic nie ważyła. Oplotłam go
nogami w pasie, ręce zarzucając na jego kark. Obdarowałam go głębokim
pocałunkiem, a on wbił się we mnie przypierając mocno do ściany. Zaczął się
rytmicznie poruszać, a na moje usta wpłynął błogi uśmiech.
- Szybciej – wyszeptałam do jego ucha lekko
je przygryzając. Mężczyzna zamruczał cicho z zadowolenia jednocześnie
spełniając moją prośbę.
Nasze oddechy przyspieszyły. Nie było już
czasu na pocałunki. Liczyło się tylko jedno. Zacisnęłam dłonie na jego
ramionach wbijając w nie paznokcie. Z moich ust wydobyły się jęki. Emocje
wstrząsnęły moim ciałem, a ja czułam jak zalewa mnie rozkoszne ciepło.
Delikatnie postawił mnie na ziemi opierając
się swoim czołem o moje. Próbowałam uspokoić oddech, ale jego ciepły oddech na
moim policzku nie pozwalał mi na to. Leniwie go pocałowałam palcami gładząc
jego policzek.
Uśmiechnęłam się z zadowoleniem i posyłając
mu ostatnie spojrzenie skierowałam się w stronę furtki poprawiając sukienkę.
- O Merlinie…
- szepnęłam tępo wpatrując się w stół. Próbowałam uspokoić rozszalałe zmysły,
ale bez skutku.
- No, powiedz
to na głos – rozbawiona Marlena usiadła teraz prosto szczerząc zęby w szerokim
uśmiechu.
Spojrzałam na
nią przerażona co chwila otwierając usta i je zamykając. To nie miało tak się
skończyć. Mimo wszystko na te wspomnienie pojawiał się u mnie dreszczyk
podniecenia.
- Pieprzyłam
się z Ethanem… - wymamrotałam cicho sama nie mogąc uwierzyć własnym słowom.
- Dzięki, tak
właśnie myślałam, że coś zaszło, ale nie, że doszło do takiego stopnia.
Podpuściła
mnie! Udając, że wszystko wie chciała wydusić ze mnie prawdę. Oszołomiona
siedziałam bez ruchu nie wiedząc co ze sobą począć. Te wydarzenie było tak
niedorzeczne, że nie mogło ono być prawdą. Ale zapamiętałam to, jak dobrze
całuje.
- A jak ktoś
nas widział? – zapytałam przerażona. W końcu na ślubie było mnóstwo osób.
Chociaż zadbaliśmy o to, aby nikt nam nie przeszkodził, więc teoretycznie nikt
oprócz Marleny nie powinien wiedzieć.
- Na Merlina,
Dorcas, ty jesteś płytka jak sadzawka – mruknęła zniecierpliwiona wywracając
oczami. – Nie obchodzi cię to, że zachowałaś się jak jakaś panienka, tylko to
czy, aby na pewno nikt nie widział. Z twoim intelektem poważnie zastanawiam się
czy zdasz testy aurorskie.
To
powiedziawszy wstała, zmierzwiła mi włosy dłonią i wyszła z kuchni zostawiając
mnie samą z myślami. Z hukiem odstawiłam szklankę na stół i od razu tego
pożałowałam. Okropny ból głowy znowu dał o sobie znać.
Udało
mi się jednak wymyślić plan na dziś. Pójdę do swojego pokoju, zakopię się pod
kołdrą i spróbuję przetrwać resztę dnia unikając wszystkich domowników. Może
dopisze mi szczęście i uda mi się usnąć?
_______________
Cóż za wstyd! Hańba i na stos ze mną! Zaniedbałam te opowiadanie okrutnie. Dodaję rozdział, który napisałam chyba jeszcze w maju jak nie wcześniej. Jestem z niego zadowolona, ale trochę bałam się go tutaj wstawiać. Nie wiem, oceńcie sami (jeśli ktoś tutaj w ogóle zagląda).
Kocham twój blog :) Masz oryginalną historię <3 Rozdział świEeeEetny :3
OdpowiedzUsuńDziękuję <3 Cieszę się, że ktoś czyta moje wypociny :)
UsuńBrawo Marlena! Nareszcie ktoś uświadomił Dorę w jej genialności (czy może raczej głębokości jej osoby, zresztą nieważne - poziom ten sam), chociaż ona sama wydaje się mieć to w nosie. Normalnie od tego rozdziału będę wielbić Marlenę, bo jako jedyna nie twierdzi, że Dorcas to ósmy cud świata (w sumie to chyba tylko faceci tak mają, czemu trudno się dziwić zważywszy na fakt, że jest wilą. Chociaż nie, nie tylko faceci.).
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to bardzo dziękuję za poprawienie mi humoru, bo wcześniej czytałam coś, co... a nie ważne.
Tak w ogóle to naprawdę nie rozumiem czemu Lilka uparła się brać Dorcas za swoją druhnę. Znaczy, to wyglądało jakby trochę Dorę zmuszali, jakby zupełnie nie chciała tam być (nie wiedzieć czemu postanowiła być świadkiem feralnego, według niej, małżeństwa Jima). Poza tym ten wzrok, gdy ten nieszczęsny ksiądz (w ogóle czemu ksiądz? Czarodzieje tak na pewno wyznawali akurat katolicyzm? A to nie powinien być czasem Mistrz Ceremonii, czy coś w ten deseń?) pytał o przeciewieństwa - no, lol, to było tak chamskie z jej strony, że mi aż słów brakuje.
Co do samej Dory to ja już nawet wolę większość zatrzymać dla siebie. Teraz jeszcze wyszło, że laska jest puszczalska. A tak w ogóle to ona ma świadomość, że ludzie, którzy niegdyś byli jej bliscy odeszli z jej winy? Nie sądzę. Oj, ona chyba naprawdę źle skończy.
Tak zawiasem to tworzysz ardzo ciekawe kolory :)
Pozdrawiam.
Jej! Czytasz jeszcze moje wypociny! Marlenę też osobiście uwielbiam za jej postawę wobec Dorcas.
UsuńBardzo się cieszę, że udało mi się poprawić Tobie humor, doskonale wiem jak nienawidzisz Cass i jej zachowania :D Co do jej "puszczalstwa" sądzę, że dobrze zrobiłam, bo tak to by byłą wredna, wkurzająca i niewinna, a tak to przynajmniej ma tam jakieś rogi.
Co do druhny, to już wcześniej zostały wybrane i wszystko było załatwione, a Jamesowi na niej zależy (sama się mu dziwię, że on ją tak lubi xd). Wybrałam pastora, bo wydawał mi się stosowny, tym bardziej, że Lilka przecież była mugolaczką, więc wydawało mi się to na miejscu :)
Co do przyszłości Dorcas to jeszcze będzie kolorowo, niekoniecznie w pozytywnym sensie :)
Dziękuję Ci jak zwykle za długi komentarz <3
Pewnie, że ktoś jeszcze do ciebie zagląda, taka ja na przykład :). W sumie jestem tu pierwszy raz,
OdpowiedzUsuńale myślę, że odtąd będę zaglądać tu częściej :). Świetny wpis, masz bardzo dobry styl pisania, spodziewałabym się po tym tysięcy fanów :) Nie poddawaj się, na pewno w twojej głowie siedzi jeszcze tysiące pomysłów - one tylko czekają aż przelejesz je na papier :)
Pozdro
tytankiwschodu.bloog.pl