niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział ósmy: Pogrzeb


Delikatne promyki słońca przebiły się przez chmury otaczając swym blaskiem Dolinę Godryka. Na drzewach, które były jeszcze pozbawione liści, przysiadły ptaszki ćwierkając rozmaite melodie. Idzie wiosna.
W salonie niewielkiego domku cisza unosiła się w powietrzu. Osiadła na meblach niczym kurz nie mając zamiaru odejść, a i ludzie przebywający w pomieszczeniu nie mieli zamiaru jej zburzyć. Kawa w, białych filiżankach, stała nietknięta na niskim drewnianym stoliku. Na zewnątrz było słychać dziecko, które śmiejąc się biegło po żwirowanej drodze. Wtem niespostrzeżenie nad miastem przemknęła mała płomykówka trzymając w dziobie gazetę zwiniętą w trąbkę. Machając drobnymi skrzydełkami lawirowała między drzewami chcąc jak najszybciej dostarczyć przesyłkę. Po chwili przycupnęła na parapecie.
Jako pierwsza wyrwałam się z letargu. Mrugając kilkakrotnie spojrzałam po przyjaciołach, ale widząc ich nieobecne twarze odsunęłam krzesło, które zaszurało o drewnianą podłogę tym samym przyciągając wzrok Lily, dotychczas drzemiącej wtulonej w Jamesa. Szmaragdowymi oczyma śledziła moje ruchy, kiedy otworzyłam drewniane okno biorąc od sowy gazetę, wcześniej włożywszy do zamszowego woreczka parę knutów. Podeszłam do stołu, lecz nie usiadłam na krześle. Rzuciłam okiem na pierwszą stronę Proroka Codziennego.
– Chyba dużo dzisiaj zarobią – mruknęłam tym samym burząc ciszę, która schowała się w kąt.
James przeciągnął się i spojrzał na mnie z ciekawością, abym mówiłam dalej. Jego włosy jak zwykle sterczały we wszystkie strony świata. Machinalnie poprawił druciane okulary, które zsunęły mu się na nos. Syriusz oparty o gzyms kominka wyglądał jakby był zupełnie w innym świecie. Szarymi oczyma wpatrywał się w jakiś punkt zawieszony w powietrzu.
– Zamieszki na pokątnej strona trzecia… – mruczałam do siebie przewracając kartki. – Ciekawe jakie Ministerstwo nawymyślało bajki – prychnęłam, domyślając się już co oni mogli tam natworzyć.
– Cas, czytaj już – ponagliła mnie Lily wiercąc się na kolanach Rogacza. Odchrząknęłam i zaczęłam czytać.
– Wczoraj na ulicy Pokątnej doszło do drobnych zamieszek…
– Drobnych zamieszek? – powtórzyła Lily nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Uciszyłam ją spojrzeniem i czytałam dalej.
– Po południu na najpopularniejszej ulicy w całym magicznym świecie, rzekomo pojawili się zwolennicy tego-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać. Naoczni świadkowie twierdzą, że sprawcami tego zamieszania było kilku śmierciożerców. „To było straszne!“ mówiła nam wczoraj pani Dippet. „Śmierciożercy nagle pojawili się na Pokątnej rzucając zaklęciami na prawo i lewo!“. Czy zagrażają nam podobne ataki? Czy sami-wiecie-kto wraca do świata magii? „To zdarzenie miało na celu wzbudzenie sensacji“ powiedział świeżo upieczona Minister Magii Milcenta Bagnold. „Śmierciożercy chcieli nam w ten sposób pokazać, że są silniejsi od nas“. Na pytanie czy są jakieś ofiary śmiertelne pani Minister wyraźnie się zasmuciła. „Niestety nasz pracownik Marcus O’Conner został trafiony zaklęciem niewybaczalnym…“ - momentalnie urwałam i zamrugałam kilkakrotnie chcąc powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Odrzuciłam, gazetę na stół opadając na krzesło i chowając twarz w dłoniach. W salonie zapanowało dziwne poruszenie. Moim ciałem wstrząsnął szloch. Nie byłam zakochana w Marcusie, co najwyżej może w nim zauroczona. Przez ten krótki czas zdążyłam się do niego przyzwyczaić, ale los znowu postanowił mnie okrutnie zranić.
– Casy… – odezwała się cicho Lilka podnosząc z kolan nadal zszokowanego Jamesa.
– Nic mi nie jest – mruknęłam naciągając na dłonie sweter, aby po chwili otrzeć nimi twarz. Płakałam. Oczy miałam szkliste, a na policzku mokry ślad od łez. Podniosłam się i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu pociągając nosem. Tak bardzo chciałam być dzielna, zresztą jak zawsze. Nie udawało mi się zapanować nad sobą. Drgałam czując jak zbiera mi się na płacz, a oczy już mnie niemiłosiernie szczypały. Wtem Syriusz odszedł od kominka i otoczył mnie silnymi ramionami. Spojrzałam na Blacka i rozpłakałam się na dobre. Wtuliłam się w pierś mężczyzny mocząc jego koszulkę słonymi łzami. Lily pociągnęła Rogacza za ręce w stronę kuchni wspominając o czymś na uspokojenie.
– Ja naprawdę… – szepnęłam przez łzy pociągając nosem. – mogłabym go pokochać… - poczułam jak Łapa drgnął, ale po chwili jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie. Po krótkiej chwili, która pomogła mi się uspokoić, odsunęłam się od niego ocierając oczy. Ostatni raz pociągnęłam nosem i wyprostowałam się, aby pokazać światu, że jestem twarda i dzielna. Syriusz spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem. Zawsze tak robił, kiedy przeciwstawiałam się samej sobie. Do pokoju wszedł James z naburmuszoną miną, a tuż za nim dreptała Lilka lewitując w powietrzu filiżanki z herbatą.
– Zaraz polecimy do świętego Munga, ale najpierw wypijmy herbatę - powiedziała Lily, a filiżanki z cichym stukotem wylądowały na stoliku.

Korytarz, którym szliśmy zdawał się nie mieć końca. Na białych jak kreda ścianach co jakiś czas powieszone były portrety znanych uzdrowicieli. Szare płytki były nieskazitelnie czyste, a w powietrzu uniosła się woń szpitalna. Doszliśmy do drzwi, nad którymi złotymi literami napisane było Urazy poza zaklęciowe. James otworzył drzwi czekając, aż wszyscy wejdą do środka. Lilyanne, która weszła pierwsza szybko odnalazła salę numer czternaście. Reszta czym prędzej wepchnęła się do pokoju.
– Hej, Słońce… – powiedziałam cicho patrząc na osłabioną przyjaciółkę. Momentalnie moją głowę zbombardowały wspomnienia z Pokątnej. Niewidzialna ręką ścisnęła mi serce, kiedy pomyślałam sobie, że Marcus nie miał tyle szczęścia co ja. Mary powoli uniosła się na łokciach z nikłym uśmiechem patrząc na swoich gości. Remus nie spuszczał oka ze swojej ukochanej w obawie, że coś się jej stanie.
– Kiedy cię wypuszczą? – zapytała Lily siadając na brzegu łóżka biorąc rękę Carter.
– Zapewne nie za szybko – zaśmiała się ochryple patrząc po przyjaciołach. – Co wy macie takie grobowe miny? To nic takiego potrzymają mnie ze dwa dni i wszystko będzie tak jak dawniej. – Mary uśmiechnęła się pocieszająco.
– Na pewno… – wymusiłam uśmiech podchodząc do okna i wyglądając przez nie na zatłoczone ulice Londynu. Zapewne teraz wymieniali się spojrzeniami zastanawiając się jak to rozegrać.
– Mam coś na twarzy? – zapytała rudowłosa nie mając ochoty poruszać trudnego tematu.
– Nie, nic nie ma – mruknęła Mary układając się na poduszkach. – Tak tylko sobie patrzę… – dodała kąśliwie. Drzwi otworzyły się, a w progu stanął uzdrowiciel z pielęgniarką.
– No, no, no… Odwiedziny się na razie skończyły trzeba przeprowadzić badania – powiedział mężczyzną uprzejmie wszystkich wypraszając. Z ociąganiem całe towarzystwo ruszyło się z miejsca wychodząc na korytarz. Lily, James i Remus usiedli na krzesłach, Syriusz oparty o ścianę patrzył na przyjaciół, a ja nie mogąc ustać na miejscu krążyłam w kółko.
– Powiecie jej sami, dobrze? – odezwałam się nagle nie podnosząc głowy. Lupin drgnął nie mając pojęcia o czym mówię. No tak, przecież cały czas był w szpitalu i chyba nie czytał jeszcze gazety. – Bo ja nie dam rady…
– Gdzie idziesz? – Rogacz patrzył na mnie zaskoczony tym, że się ubieram.
– Jadę do Grace – odparłam krótko łapiąc swoją torbę. Lily spojrzała bezradnie na Pottera ten zaś wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Remusem. Pomachałam im i czym prędzej odeszłam.
*
– Zrób coś… – syknął James patrząc za oddalającą się sylwetką Dorcas.
– Mogę zrobić tyle co wy, czyli nic – burknął Łapa obrażonym tonem.
– Nie bądź dzieckiem! – zbulwersowała się Evans. – Nikt poza tobą nie jest w stanie jej przemówić do rozsądku. Tylko ciebie słucha.
Syriusz zaśmiał się ironicznie zaplatając dłonie na klatce piersiowej.
– Jestem ostatnią osobą na świecie, której by się posłuchała. I jestem pewien, że to ciebie by posłuchała jako swojej najlepszej przyjaciółki – warknął Black groźnie mrużąc oczy.
– Ale to ciebie kocha! – niemalże krzyknęła rudowłosa zrywając się na nogi.
Na korytarzu zapanowała cisza. Remus z Jamesem patrzyli na kłócącą się dwójkę nie wiedząc co powiedzieć. Ruda zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo, teraz spuściła głowę splatając dłonie za plecami. Łapa nabuzowany stał dysząc ciężko. Zaciskał w zdenerwowaniu zęby.
– Kochała – warknął Black. – Już nie kocha.
– Ale ty ją cholera kochasz! Jakie to ma znaczenie?! – krzyknęła tupiąc nogą.
– Co ty sobie za bzdury wmawiasz?!
– Myślisz, że jestem ślepa? Kiedy myślisz, że nikt nie widzi patrzysz na nią jak na boginię chłonąc jej każdy ruch czy słowo! A sam próbujesz poprzez Sarah wmówić sobie, że wcale tak nie jest! Nie oszukasz miłości, Łapo – powiedziała dosadnie Lily patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
– Gówno o tym wszystkim wiesz, Evans – powiedział z wyrzutem Syriusz i narzucając na siebie kurtkę czym prędzej odszedł od przyjaciół kierując się do wyjścia.
– O co właściwie poszło? – zapytał po chwili Remus.
– O miłość, Luniek, o miłość… – westchnął James.
*
Obracałam bladoróżowy kubek w dłoniach obserwując jak jego zawartość powoli zaczyna wirować. Z początku lekkie fale zamieniły się w mały wir. Chwyciłam za ucho naczynia jeszcze bardziej kołysząc go na boki. Płyn w środku ocierał się o ścianki ponownie wpadając do malutkiego tornada. Zrobiłam mocniejszy, gwałtowny ruch i herbata truskawkowa, która była moja ulubioną, znalazła się na podłodze. Czarownica siedząca w fotelu naprzeciwko machnęła różdżką, a plama z drewnianych paneli zniknęła. Uniosła swój zmęczony wzrok, cierpliwie czekając, aż się odezwę. Otworzyłam usta wstrzymując oddech, spojrzałam na babcię. Westchnęłam wypuszczając ze świstem powietrze i odłożyłam kubek na niski stolik. Zagarnęłam włosy za uszy nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobić.
- Kojarzysz Marcusa O’Connera? – stwierdziłam, że najlepiej będzie zacząć od początku. Spojrzenie utkwiłam w babci. Nie chciało mi się już nawet płakać. Albo może i chciało, ale już nie miałam łez?
- To ten mężczyzna, który pracuje dla Knota? – zapytała kobieta wygodniej siadając w fotelu. Sędziwy wiek powoli dawał jej się we znaki.
- Tak, o tego mi chodzi. Bo widzisz babciu… byłam z nim bardzo blisko. – powiedziałam porzucając chęć poprawienia staruszki. „Pracował” to miałam ochotę rzec.
- Oj tam będziesz się przejmować jakimś mężczyzną. Jesteś tak piękną kobietą, że znajdziesz…
- Nie żyje – przerwałam jej wstając z miejsca. Podeszłam do regału z książkami przyglądając się ich grzbietom. Wcale jednak ich nie widziałam. Przed oczami miałam Bellatrix celującą we mnie różdżką. Do teraz czułam na dłoniach rany po kamieniach, na które upadłam. Domyślając się, że babcia nie wie co powiedzieć, przywołałam swoją torebkę i wyciągnęłam z niej Proroka Codziennego. Położyłam go na kolanach staruszki otwierając na trzeciej stronie.
- Byłam tam wtedy – mruknęłam posępnie patrząc na pogodę za oknem. Padający śnieg z deszczem spowodował „wspaniałą” chlapę. Ta informacja sparaliżowała Grace.
- Stoczyłam krótką walkę z Bellatrix. Szukają mnie. A wiesz co jest najgorsze? – zapytałam odwracając się tak nagle, a w moich błękitnych oczach szalała złość. – Marcus mógł być przynętą na mnie. Chcieli w ten sposób pokazać, że nie boją się zabić człowieka. Pokazali, że są zdolni w każdej chwili zabić Lily, Mary… – ciągnęłam dalej nie dając nawet dojść do słowa babci.
- Co teraz zrobisz? – zapytała kobieta zdejmując okulary z nosa i przecierając zmęczone oczy.
- Będę improwizować – mruknęłam wzruszając ramionami.
 *
Aportowałam się tuż przed dom Potterów. Kiedy wylądowałam w błocie rozległ nieprzyjemny plusk. Zostawiając za sobą małe ślady stóp podeszłam do drzwi i zapukałam z impetem kołatką. Po chwili drzwi otworzyły się wpuszczając mnie do środka. Zdziwiona weszłam do domu i zobaczyłam Lily, która wyglądała ze swojego „magazynka”. Tak nazywała te pomieszczenie Ruda. James mówił na nie po prostu lochy.
- Cześć, Casy. – Lilka uśmiechnęła się wsuwając kosmyk włosów za ucho. – Napijesz się czegoś?
- Nie, ja tylko na chwilę.
- Od razu ostrzegam cię, że zaraz ma przyjść Syriusz – powiedziała marszcząc nos. Odniosłam wrażenie, że Evans nie ma wcale ochoty dzisiaj go widzieć. Uniosłam nieznacznie jedną brew do góry, lecz widząc jej minę od razu zrezygnowałam. Wiedziałam, że i tak niczego się nie dowiem.
- Jak dla mnie to nawet dobrze. Mam sprawę do niego – tym razem to ja wprowadziłam przyjaciółkę w osłupienie. Spojrzałam na nią krótko dając do zrozumienia, że jak na razie nic jej nie powiem. Lily westchnęła wchodząc z powrotem do swojego magazynku.
- Na Merlina… Lily, coś ty tutaj nawyczyniała? – w szoku patrzyłam na pomieszczenie. Wszystko było powywalane, półki połamane, a kociołki wyglądały jakby przebiegło przez nie stado słoni.
- No właśnie… Taki mały wypadek przy pracy – odpowiedziała odwracając się i niewinnie wzruszając ramionami.

Łapa patrzył na mnie trwając w uprzejmym oczekiwaniu, aż się odezwę. Sam fakt, że podeszłam do niego pytając czy możemy porozmawiać, pewnie był dla niego dziwny. W sumie mu się nie dziwię.
- Jutro jest pogrzeb, dostałam dzisiaj list… – powiedziałam cicho trzymając w dłoni kremową kopertę, którą obracałam powoli w palcach. Sama już nie wiedziałam czy dobrze zrobię. Wiedziałam, że jutrzejszy dzień będzie ciężki. Tym bardziej, jeżeli matka Marcusa uzna, że to całkiem magicznie moja wina.
- Chciałam cię zapytać, czy pójdziesz tam jutro ze mną… jako przyjaciel – podniosłam głowę do góry patrząc na Syriusza.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł – mruknął nieco chłodno. Przez chwilę otworzyłam szerzej oczy. Zapewne widać już było po mnie jak bardzo się zawiodłam. Momentalnie odwróciłam głowę wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Zapomnij, że zapytałam – rzekłam podchodząc do swojej torebki, która leżała na kuchennym blacie. Przecież doskonale wiedziałam, że taka będzie odpowiedź, więc dlaczego, na Merlina, było mi tak cholerne smutno? Chwyciłam uszy swojej wielkiej torby i ruszyłam do wyjścia cicho postukując obcasami. W drzwiach zatrzymałam się i powoli odwróciłam przez ramię.
- Wracaj do Sarah. Jest już późno, pewnie się o ciebie martwi – powiedziałam uśmiechając się niemrawo. Moja wypowiedź nie była złośliwa, ani trochę. Była to rada troskliwej przyjaciółki, która potrzebowała pomocy, a którą on olał. W drzwiach obiecałam jeszcze Jamesowi, że wpadnę jutro na obiad, a potem z cichym pyknięciem aportowałam się.

Ciężkie, szare chmury przysłoniły słońce pogrążając Londyn z nieprzyjemnym półmroku. Deszcz, który nieustannie padał od kilku godzin sprawiał, że ten dzień wydawał się jeszcze bardziej ponury. Ludzie, chowając się pod parasolami, szybko przemykali ulicami, aby jak najszybciej załatwić swoje sprawy i wrócić do ciepłego i suchego mieszkania.
Stojąc przed wielką, żelazną bramą, w dłoni ściskałam duży czarny parasol. Ubrana w tego samego koloru rzeczy, miałam wrażenie, że przynajmniej pasuję do pogody. Chcąc nie chcąc przeszłam przez furtkę i podążyłam między wąskimi uliczkami cmentarza. W tym momencie cieszyłam się, że związałam włosy w ciasny kok, rozpuszczone zrobiłyby się wilgotne i tylko by mnie denerwowały. W oddali dostrzegłam grupkę mugoli. Zdając sobie sprawę z zabezpieczeń magicznych, ruszyłam w ich stronę. Kiedy podeszłam dosyć blisko, moim oczom ukazała się grupka czarodziei, którzy, tak jak i ja, skrywali się pod czarnymi parasolami.
Paru z nich obdarzyło mnie nikłymi uśmiechami, inni byli zdziwieni moim przyjściem, a niektórzy sprawiali wrażenie jakby mnie nie widzieli. W środku grupki była wykopana głęboka dziura, a obok niej stała trumna. Zaciskając zęby, przeniosłam wzrok na zastygłą twarz Marcusa. Jego oblicze emanowało spokojem. W dłoniach, które złożone były na brzuchu, trzymał swoją różdżkę załamaną w połowie długości. Widząc biel jego skóry poczułam jak skręca mi się żołądek, a krew odchodzi z mózgu. Zamrugałam gwałtownie chcąc pozbyć się nagłych łez. Lekko zakołysałam się z trudem utrzymując się na nogach. Wtem, poczułam jak ktoś mnie przytrzymuje w pasie. Unosząc głowę zobaczyłam twarz starca, który uśmiechał się serdecznie.
- Witaj, moja droga, Dorcas – powiedział cicho. Puścił mnie dopiero wtedy kiedy miał pewność, że mocno stoję na nogach.
- Dzień dobry, profesorze – mruknęłam stawiając kołnierz żakietu, aby choć trochę osłonić się przed zimnym wiatrem. Zastanawiało mnie czemu tutaj przyszedł. Czyżby znał dobrze Marcusa?
- Lily, wspominała, że chcesz kupić dom. Sądzę, że powinnaś jutro odwiedzić mnie w Hogwarcie – powiedział wyjmując z kieszeni cukierki. Zanim zdążyłam coś powiedzieć wyciągnął w moją stronę smakołyk. – Dropsa?

5 komentarzy:

  1. Ten rozdział był chyba najlepszy z dotychczasowych ^^. W każdym razie, tym razem mam o wiele mniej "ale" niż wcześniej i naprawdę byłam pozytywnie zaskoczona, widząc, że zwiększyła się ilość opisów. Mogłoby być ich jeszcze więcej, ale jak widać, rozdział był już bardziej dopracowany.
    A więc ten Marcus, z którym Dorcas się spotkała, zginął? Szkoda, to musiało być dla niej przykre. Tym bardziej, że była na Pokątnej wtedy i wiedziała, że to wcale nie były "niewinne zamieszki", jak ukazywał to Prorok codzienny. Wgl, ty piszesz o roku 1980, tak? Czy coś koło tego? O ile się nie mylę, to Knot został ministrem dopiero w okolicach 1991 roku ^^.
    W dialogach znowu pojawiały się zbyt potoczne wyrażenia lub wręcz czasem wulgaryzmy, których jednak raczej nie powinno się w opowiadaniach nadużywać. No i jakoś tak dużo tych dialogów... Ale mi jest ich zawsze dużo ;P.
    Ale poza tym... Ogólne wrażenia były dobre. Szczególnie dobry opis reakcji Dorcas na przykrą wieść oraz udanie się na pogrzeb Marcusa.
    Och, i na końcu pojawił się Dumbledore? Ciekawe, o co mu chodziło, na pewno nie pojawił się tam ot tak bez powodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to ostatni rozdział z "tych starych", dlatego chyba jest najlepszy. Ale już następne są napisane na świeżo, więc tam jeszcze jeszcze więcej opisów (w każdym razie jak na mnie dużo opisów).
      Też bardzo lubiłam Marcusa, no ale niestety, wolą Boga było aby umarł, a szkoda, bo fajny chłopak był. Z tym Knotem to dzisiaj się tak zastanawiałam, ale musiałam szybko wyjść z domu, więc nie sprawdziłam na HP wiki, zaraz to zrobię i poprawię.
      W dialogach zbyt potoczne wyrażenia? A z tym się akurat nie zgodzę :) Bo to ma być przecież naturalne, a nie chce mi się wierzyć, że w latach 80 Dorcas by nie nazwała np. Syriusza dupkiem xd

      Usuń
    2. Może to kwestia tego, że po prostu jestem miłośniczką poprawnej, kwiecistej polszczyzny, co przejawia się także w moich drewnianych dialogach ^^.
      Zaiste, skoro twierdzisz, że opisów ma być więcej, to bardzo się cieszę. Kocham opisy <3.

      Usuń
  2. Trafiłam tu trochę z nudów, trochę z przypadku - jakoś tak zainteresował mnie tytuł, później tamatyka, sposób w jaki mogłaś kreować główną bohaterkę, ale przede wszystkich to uwielbiam czasy Huncwotów. Nieco mnie zdziwiło, że zaczęłaś pisać to opowiadanie ileś tam lat temu i teraz do niego wróciłaś, bo to rzadko się zdarza - w każdym razie chodzi o to, że założyłam, że opowiadanie będzie dopracowane w najmniejszych szczegółach. Bo przeciez inaczej autorka nie wracałaby do niego po latach, prawda?
    Otóż nie sprostałaś moim oczekiwanim w żadnym wypadku. Dostałam fajny okres czasu, potencjał, bardzo interesujące wplecenie Hiszpanii (liczyłam już, że może tam zostanie akcja :D) i... tyle. Potwornie irytuje mnie jakaś nieskładność, z która budujesz swoje postacie (czy tam te zapożyczone, nie ważne, bo w opowiadaniu wszystkie są twoje, no wiesz :D). Sama Dor jako Ślizgonka ma wielki potencjał, a ty dorzuciłaś do tego jeszcze jej charakterek, który byłby całkiem przyjemny (tzn. nie to, że takich ludzi lubię, ale fajnie sie o nich czyta), przykuwający uwagę, ale gdzieś po drodze sie gubisz. Ona może sobie kochać Syriusza, ok - byleby nie robiła jakichś dziwnych scen. Mianowicie ona go rzuciła, a momentami obwinia go o samo zerwanie, o to, że ma Sarah... natomiast sama znlazła sobie zabawkę i to dosłownie. I jak mam ją w ogóle lubić? Naprawdę nie wiem za co tak uwielbiają ją James, Remus i Lily...
    Co nie zmienia faktu, że w porównaniu do takiego Syriusza czy Jamesa to i tak jest cudo kreacji. Potter to nic kompletnie nie wnosi, prócz latania za Lily i zwyczjnego egzystowania - wyprałaś goz charakteru albo to związek z Evansówną tak na niego działa. Black to wygląda, że jest w ciąży - takiejakieś huśtawki nastrojów ma. A to go muruje na widok Gaby/Dor, a to znów z nią pogrywa, a to wychodzi na łajzę... Mozna by się zdecydować czego się chce, a nie tak jakoś niemrawo mamrotać "bo jak byś sie zgodziła, to bylibyśmy razem, no ale ja nie wyciągnę pierwszy łapki, więc w sumie to nie chcę cię widzieć". To się zwyczajnie kupy nie trzyma.
    Lily to czasami ma jakieś przebłyski osoby, którą możnaby polubić, ale mimo wszystko zwyczajnie gaśnie, gdy reszta odwala taki koks. Już pominę to, że potwornie irytujące jest wciskanie dziewczyny Lupinowi (twoja Mary jest naprawdę fajnie skrojona, tylko nie pasuje mi w takich koligacjach)...
    Za to Dumbledore jest przeuroczy! Drops mnie powalił na kolana i tu akurat wywiązałaś się świetnie z zadania. Zresztą McG też bardzo przyzwoicie, ale krótko, więc nie ma żadnego powrównania ;)
    Cała akcja z przepowiednią niby fajna, ale nie sama treść. W sumie to każdy lepszy czarodziej (chociaż nie, patrząc na Pete'a to nawet nie) może namieszać mu w planach lub nawet jakiś uniemożliwić, ale czy naprawdę zająłby się czymś takim? No i czy dałby jej tyle żyć? I ile lat ma ta Trelawny?! Chyba, że to nie ta z książki tylko jakaś tam jej przodkini - babka czy coś... Nic, może później to jakoś ogarnisz, a ja zwyczajnie wyciągnęłam błędne wnioski - mam taką szczerą nadzieję ;)
    Pozdrawiam
    P.s. Piszesz całkiem fajne opisy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem opowiadanie dopracowane jest w szczegółach tylko, jeśli autorka jest bardzo dobra w pisaniu, niestety ja taka nie jestem, bo cały czas się uczę.
      Wplecenie Hiszpanii? W moich planach mam, że jeszcze ona się ukaże, na razie było dla mnie zbyteczne jej wprowadzanie, gdyż jest zbyt mało ważna.
      Co do postaci Dorcas. Jest ona trochę, jakby nie patrzeć, zapatrzona w siebie, dlatego też wydawało mi się normalne, że obwinia Syriusza za to co sama mu zrobiła. W końcu jest osobą rozpieszczoną i wychowywaną w myśl czystości krwi.
      O Jamesie nigdy nie pomyślałam w ten sposób. Być może poświęcałam mu za mało uwagi, dlatego wyszła postać tak bezbarwna. Postaram się coś z tym zrobić w przyszłości.
      Syriusz... W mojej głowie on właśnie taki jest. Nie wie czego chce, jest pewny siebie, jak mu się podoba to jest miły, jak nie to zachowuje się jak łajza. Właśnie taki jest w moich oczach.
      Osobiście nie lubię postaci Lily. Kiedyś bardzo ją lubiłam, ale ostatnio mnie wręcz odrzuca. Później będzie pojawiać się baaardzo sporadycznie. Nie bardzo rozumiem, dlaczego Mary nie pasuje? W sensie, że na tle innych postaci?
      Co do Dumbledora to miałam wrażenie, że nie przedstawię go wystarczająco odpowiednio. Bałam się, że on będzie zbyt naciągany i szalony oraz niezrównoważony psychicznie.
      A przepowiednia to już zupełnie inne dno. Nie mogę zdradzić dokładnie o co chodzi, chociaż teraz wydaje się ona zupełnie bez ładu i składu, aczkolwiek, kiedy będzie podana w całości, bardzo wiele rzeczy się wyjaśni.
      Nie, to zdecydowanie nie ta Trelawney z książki, bo by zagięła czasoprzestrzeń :D I mam nadzieję, że już później będzie to ogarnięte :)
      Opisy... Zawsze mam wrażenie, że są beznadziejne, krótkie i płytkie.
      Dziękuję Ci, za tak wspaniały komentarz, który zwraca uwagę na mnóstwo ważnych rzeczy. Cieszę się, że poświęciłaś swój czas, aby wyrazić swoje zdanie :)

      Usuń