Delikatne
promyki słońca przebiły się przez chmury otaczając swym blaskiem Dolinę Godryka.
Na drzewach, które były jeszcze pozbawione liści, przysiadły ptaszki ćwierkając
rozmaite melodie. Idzie wiosna.
W salonie
niewielkiego domku cisza unosiła się w powietrzu. Osiadła na meblach niczym
kurz nie mając zamiaru odejść, a i ludzie przebywający w pomieszczeniu nie
mieli zamiaru jej zburzyć. Kawa w, białych filiżankach, stała nietknięta na
niskim drewnianym stoliku. Na zewnątrz było słychać dziecko, które śmiejąc się
biegło po żwirowanej drodze. Wtem niespostrzeżenie nad miastem przemknęła mała płomykówka
trzymając w dziobie gazetę zwiniętą w trąbkę. Machając drobnymi skrzydełkami
lawirowała między drzewami chcąc jak najszybciej dostarczyć przesyłkę. Po chwili
przycupnęła na parapecie.
Jako pierwsza
wyrwałam się z letargu. Mrugając kilkakrotnie spojrzałam po przyjaciołach, ale
widząc ich nieobecne twarze odsunęłam krzesło, które zaszurało o drewnianą
podłogę tym samym przyciągając wzrok Lily, dotychczas drzemiącej wtulonej w
Jamesa. Szmaragdowymi oczyma śledziła moje ruchy, kiedy otworzyłam drewniane
okno biorąc od sowy gazetę, wcześniej włożywszy do zamszowego woreczka parę
knutów. Podeszłam do stołu, lecz nie usiadłam na krześle. Rzuciłam okiem na
pierwszą stronę Proroka Codziennego.
– Chyba dużo dzisiaj
zarobią – mruknęłam tym samym burząc ciszę, która schowała się w kąt.
James
przeciągnął się i spojrzał na mnie z ciekawością, abym mówiłam dalej. Jego włosy
jak zwykle sterczały we wszystkie strony świata. Machinalnie poprawił druciane
okulary, które zsunęły mu się na nos. Syriusz oparty o gzyms kominka wyglądał
jakby był zupełnie w innym świecie. Szarymi oczyma wpatrywał się w jakiś punkt
zawieszony w powietrzu.
– Zamieszki na
pokątnej strona trzecia… – mruczałam do siebie przewracając kartki. – Ciekawe
jakie Ministerstwo nawymyślało bajki – prychnęłam, domyślając się już co oni
mogli tam natworzyć.
– Cas, czytaj
już – ponagliła mnie Lily wiercąc się na kolanach Rogacza. Odchrząknęłam i
zaczęłam czytać.
– Wczoraj na
ulicy Pokątnej doszło do drobnych zamieszek…
– Drobnych
zamieszek? – powtórzyła Lily nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Uciszyłam ją
spojrzeniem i czytałam dalej.
– Po południu
na najpopularniejszej ulicy w całym magicznym świecie, rzekomo pojawili się
zwolennicy tego-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać. Naoczni świadkowie
twierdzą, że sprawcami tego zamieszania było kilku śmierciożerców. „To było straszne!“ mówiła nam wczoraj
pani Dippet. „Śmierciożercy nagle
pojawili się na Pokątnej rzucając zaklęciami na prawo i lewo!“. Czy
zagrażają nam podobne ataki? Czy sami-wiecie-kto wraca do świata magii? „To zdarzenie miało na celu wzbudzenie
sensacji“ powiedział świeżo upieczona Minister Magii Milcenta Bagnold. „Śmierciożercy chcieli nam w ten sposób pokazać,
że są silniejsi od nas“. Na pytanie czy są jakieś ofiary śmiertelne pani Minister wyraźnie się zasmuciła. „Niestety
nasz pracownik Marcus O’Conner został trafiony zaklęciem niewybaczalnym…“ -
momentalnie urwałam i zamrugałam kilkakrotnie chcąc powstrzymać łzy cisnące się
do oczu. Odrzuciłam, gazetę na stół opadając na krzesło i chowając twarz w
dłoniach. W salonie zapanowało dziwne poruszenie. Moim ciałem wstrząsnął
szloch. Nie byłam zakochana w Marcusie, co najwyżej może w nim zauroczona. Przez
ten krótki czas zdążyłam się do niego przyzwyczaić, ale los znowu postanowił
mnie okrutnie zranić.
– Casy… –
odezwała się cicho Lilka podnosząc z kolan nadal zszokowanego Jamesa.
– Nic mi nie
jest – mruknęłam naciągając na dłonie sweter, aby po chwili otrzeć nimi twarz.
Płakałam. Oczy miałam szkliste, a na policzku mokry ślad od łez. Podniosłam się
i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu pociągając nosem. Tak bardzo chciałam być
dzielna, zresztą jak zawsze. Nie udawało mi się zapanować nad sobą. Drgałam czując
jak zbiera mi się na płacz, a oczy już mnie niemiłosiernie szczypały. Wtem
Syriusz odszedł od kominka i otoczył mnie silnymi ramionami. Spojrzałam
na Blacka i rozpłakałam się na dobre. Wtuliłam się w pierś mężczyzny mocząc
jego koszulkę słonymi łzami. Lily pociągnęła Rogacza za ręce w stronę kuchni
wspominając o czymś na uspokojenie.
– Ja naprawdę…
– szepnęłam przez łzy pociągając nosem. – mogłabym go pokochać… - poczułam jak
Łapa drgnął, ale po chwili jeszcze mocniej przycisnął mnie do siebie. Po
krótkiej chwili, która pomogła mi się uspokoić, odsunęłam się od niego
ocierając oczy. Ostatni raz pociągnęłam nosem i wyprostowałam się, aby pokazać
światu, że jestem twarda i dzielna. Syriusz spojrzał na mnie z lekkim
rozbawieniem. Zawsze tak robił, kiedy przeciwstawiałam się samej sobie. Do
pokoju wszedł James z naburmuszoną miną, a tuż za nim dreptała Lilka lewitując
w powietrzu filiżanki z herbatą.
– Zaraz
polecimy do świętego Munga, ale najpierw wypijmy herbatę - powiedziała Lily, a
filiżanki z cichym stukotem wylądowały na stoliku.
Korytarz,
którym szliśmy zdawał się nie mieć końca. Na białych jak kreda ścianach co jakiś
czas powieszone były portrety znanych uzdrowicieli. Szare płytki były
nieskazitelnie czyste, a w powietrzu uniosła się woń szpitalna. Doszliśmy do drzwi,
nad którymi złotymi literami napisane było Urazy
poza zaklęciowe. James otworzył drzwi czekając, aż wszyscy wejdą do środka.
Lilyanne, która weszła pierwsza szybko odnalazła salę numer czternaście. Reszta
czym prędzej wepchnęła się do pokoju.
– Hej, Słońce…
– powiedziałam cicho patrząc na osłabioną przyjaciółkę. Momentalnie moją głowę
zbombardowały wspomnienia z Pokątnej. Niewidzialna ręką ścisnęła mi serce,
kiedy pomyślałam sobie, że Marcus nie miał tyle szczęścia co ja. Mary powoli
uniosła się na łokciach z nikłym uśmiechem patrząc na swoich gości. Remus nie
spuszczał oka ze swojej ukochanej w obawie, że coś się jej stanie.
– Kiedy cię
wypuszczą? – zapytała Lily siadając na brzegu łóżka biorąc rękę Carter.
– Zapewne nie
za szybko – zaśmiała się ochryple patrząc po przyjaciołach. – Co wy macie takie
grobowe miny? To nic takiego potrzymają mnie ze dwa dni i wszystko będzie tak
jak dawniej. – Mary uśmiechnęła się pocieszająco.
– Na pewno… – wymusiłam
uśmiech podchodząc do okna i wyglądając przez nie na zatłoczone ulice Londynu.
Zapewne teraz wymieniali się spojrzeniami zastanawiając się jak to rozegrać.
– Mam coś na
twarzy? – zapytała rudowłosa nie mając ochoty poruszać trudnego tematu.
– Nie, nic nie
ma – mruknęła Mary układając się na poduszkach. – Tak tylko sobie patrzę… –
dodała kąśliwie. Drzwi otworzyły się, a w progu stanął uzdrowiciel z
pielęgniarką.
– No, no, no…
Odwiedziny się na razie skończyły trzeba przeprowadzić badania – powiedział mężczyzną
uprzejmie wszystkich wypraszając. Z ociąganiem całe towarzystwo ruszyło się z
miejsca wychodząc na korytarz. Lily, James i Remus usiedli na krzesłach,
Syriusz oparty o ścianę patrzył na przyjaciół, a ja nie mogąc ustać na miejscu
krążyłam w kółko.
– Powiecie jej
sami, dobrze? – odezwałam się nagle nie podnosząc głowy. Lupin drgnął nie mając
pojęcia o czym mówię. No tak, przecież cały czas był w szpitalu i chyba nie
czytał jeszcze gazety. – Bo ja nie dam rady…
– Gdzie idziesz?
– Rogacz patrzył na mnie zaskoczony tym, że się ubieram.
– Jadę do
Grace – odparłam krótko łapiąc swoją torbę. Lily spojrzała bezradnie na Pottera
ten zaś wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Remusem. Pomachałam im i czym
prędzej odeszłam.
*
– Zrób coś… –
syknął James patrząc za oddalającą się sylwetką Dorcas.
– Mogę zrobić
tyle co wy, czyli nic – burknął Łapa obrażonym tonem.
– Nie bądź
dzieckiem! – zbulwersowała się Evans. – Nikt poza tobą nie jest w stanie jej
przemówić do rozsądku. Tylko ciebie słucha.
Syriusz
zaśmiał się ironicznie zaplatając dłonie na klatce piersiowej.
– Jestem
ostatnią osobą na świecie, której by się posłuchała. I jestem pewien, że to
ciebie by posłuchała jako swojej najlepszej przyjaciółki – warknął Black
groźnie mrużąc oczy.
– Ale to
ciebie kocha! – niemalże krzyknęła rudowłosa zrywając się na nogi.
Na korytarzu
zapanowała cisza. Remus z Jamesem patrzyli na kłócącą się dwójkę nie wiedząc co
powiedzieć. Ruda zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo, teraz spuściła
głowę splatając dłonie za plecami. Łapa nabuzowany stał dysząc ciężko. Zaciskał
w zdenerwowaniu zęby.
– Kochała –
warknął Black. – Już nie kocha.
– Ale ty ją
cholera kochasz! Jakie to ma znaczenie?! – krzyknęła tupiąc nogą.
– Co ty sobie
za bzdury wmawiasz?!
– Myślisz, że
jestem ślepa? Kiedy myślisz, że nikt nie widzi patrzysz na nią jak na boginię
chłonąc jej każdy ruch czy słowo! A sam próbujesz poprzez Sarah wmówić sobie,
że wcale tak nie jest! Nie oszukasz miłości, Łapo – powiedziała dosadnie Lily
patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
– Gówno o tym
wszystkim wiesz, Evans – powiedział z wyrzutem Syriusz i narzucając na siebie
kurtkę czym prędzej odszedł od przyjaciół kierując się do wyjścia.
– O co
właściwie poszło? – zapytał po chwili Remus.
– O miłość,
Luniek, o miłość… – westchnął James.
*
Obracałam
bladoróżowy kubek w dłoniach obserwując jak jego zawartość powoli zaczyna
wirować. Z początku lekkie fale zamieniły się w mały wir. Chwyciłam za ucho
naczynia jeszcze bardziej kołysząc go na boki. Płyn w środku ocierał się o
ścianki ponownie wpadając do malutkiego tornada. Zrobiłam mocniejszy, gwałtowny
ruch i herbata truskawkowa, która była moja ulubioną, znalazła się na podłodze.
Czarownica siedząca w fotelu naprzeciwko machnęła różdżką, a plama z
drewnianych paneli zniknęła. Uniosła swój zmęczony wzrok, cierpliwie czekając,
aż się odezwę. Otworzyłam usta wstrzymując oddech, spojrzałam na babcię.
Westchnęłam wypuszczając ze świstem powietrze i odłożyłam kubek na niski
stolik. Zagarnęłam włosy za uszy nie bardzo wiedząc co mam ze sobą zrobić.
- Kojarzysz
Marcusa O’Connera? – stwierdziłam, że najlepiej będzie zacząć od początku.
Spojrzenie utkwiłam w babci. Nie chciało mi się już nawet płakać. Albo może i
chciało, ale już nie miałam łez?
- To ten
mężczyzna, który pracuje dla Knota? – zapytała kobieta wygodniej siadając w
fotelu. Sędziwy wiek powoli dawał jej się we znaki.
- Tak, o tego
mi chodzi. Bo widzisz babciu… byłam z nim bardzo blisko. – powiedziałam
porzucając chęć poprawienia staruszki. „Pracował” to miałam ochotę rzec.
- Oj tam
będziesz się przejmować jakimś mężczyzną. Jesteś tak piękną kobietą, że
znajdziesz…
- Nie żyje –
przerwałam jej wstając z miejsca. Podeszłam do regału z książkami przyglądając
się ich grzbietom. Wcale jednak ich nie widziałam. Przed oczami miałam
Bellatrix celującą we mnie różdżką. Do teraz czułam na dłoniach rany po
kamieniach, na które upadłam. Domyślając się, że babcia nie wie co powiedzieć,
przywołałam swoją torebkę i wyciągnęłam z niej Proroka Codziennego. Położyłam go na kolanach staruszki otwierając na trzeciej stronie.
- Byłam tam
wtedy – mruknęłam posępnie patrząc na pogodę za oknem. Padający śnieg z
deszczem spowodował „wspaniałą” chlapę. Ta informacja sparaliżowała Grace.
- Stoczyłam
krótką walkę z Bellatrix. Szukają mnie. A wiesz co jest najgorsze? – zapytałam
odwracając się tak nagle, a w moich błękitnych oczach szalała złość. – Marcus
mógł być przynętą na mnie. Chcieli w ten sposób pokazać, że nie boją się zabić
człowieka. Pokazali, że są zdolni w każdej chwili zabić Lily, Mary… – ciągnęłam
dalej nie dając nawet dojść do słowa babci.
- Co teraz
zrobisz? – zapytała kobieta zdejmując okulary z nosa i przecierając zmęczone
oczy.
- Będę
improwizować – mruknęłam wzruszając ramionami.
Aportowałam
się tuż przed dom Potterów. Kiedy wylądowałam w błocie rozległ nieprzyjemny
plusk. Zostawiając za sobą małe ślady stóp podeszłam do drzwi i zapukałam z
impetem kołatką. Po chwili drzwi otworzyły się wpuszczając mnie do środka.
Zdziwiona weszłam do domu i zobaczyłam Lily, która wyglądała ze swojego
„magazynka”. Tak nazywała te pomieszczenie Ruda. James mówił na nie po prostu
lochy.
- Cześć, Casy.
– Lilka uśmiechnęła się wsuwając kosmyk włosów za ucho. – Napijesz się czegoś?
- Nie, ja
tylko na chwilę.
- Od razu
ostrzegam cię, że zaraz ma przyjść Syriusz – powiedziała marszcząc nos. Odniosłam
wrażenie, że Evans nie ma wcale ochoty dzisiaj go widzieć. Uniosłam nieznacznie
jedną brew do góry, lecz widząc jej minę od razu zrezygnowałam. Wiedziałam, że
i tak niczego się nie dowiem.
- Jak dla mnie
to nawet dobrze. Mam sprawę do niego – tym razem to ja wprowadziłam
przyjaciółkę w osłupienie. Spojrzałam na nią krótko dając do zrozumienia, że
jak na razie nic jej nie powiem. Lily westchnęła wchodząc z powrotem do swojego
magazynku.
- Na Merlina…
Lily, coś ty tutaj nawyczyniała? – w szoku patrzyłam na pomieszczenie. Wszystko
było powywalane, półki połamane, a kociołki wyglądały jakby przebiegło przez
nie stado słoni.
- No właśnie…
Taki mały wypadek przy pracy – odpowiedziała odwracając się i niewinnie wzruszając
ramionami.
Łapa patrzył
na mnie trwając w uprzejmym oczekiwaniu, aż się odezwę. Sam fakt, że podeszłam
do niego pytając czy możemy porozmawiać, pewnie był dla niego dziwny. W sumie
mu się nie dziwię.
- Jutro jest
pogrzeb, dostałam dzisiaj list… – powiedziałam cicho trzymając w dłoni kremową
kopertę, którą obracałam powoli w palcach. Sama już nie wiedziałam czy dobrze
zrobię. Wiedziałam, że jutrzejszy dzień będzie ciężki. Tym bardziej, jeżeli
matka Marcusa uzna, że to całkiem magicznie moja wina.
- Chciałam cię
zapytać, czy pójdziesz tam jutro ze mną… jako przyjaciel – podniosłam głowę do
góry patrząc na Syriusza.
- Nie sądzę,
aby to był dobry pomysł – mruknął nieco chłodno. Przez chwilę otworzyłam
szerzej oczy. Zapewne widać już było po mnie jak bardzo się zawiodłam.
Momentalnie odwróciłam głowę wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Zapomnij, że
zapytałam – rzekłam podchodząc do swojej torebki, która leżała na kuchennym
blacie. Przecież doskonale wiedziałam, że taka będzie odpowiedź, więc dlaczego,
na Merlina, było mi tak cholerne smutno? Chwyciłam uszy swojej wielkiej torby i
ruszyłam do wyjścia cicho postukując obcasami. W drzwiach zatrzymałam się i
powoli odwróciłam przez ramię.
- Wracaj do
Sarah. Jest już późno, pewnie się o ciebie martwi – powiedziałam uśmiechając
się niemrawo. Moja wypowiedź nie była złośliwa, ani trochę. Była to rada
troskliwej przyjaciółki, która potrzebowała pomocy, a którą on olał. W drzwiach
obiecałam jeszcze Jamesowi, że wpadnę jutro na obiad, a potem z cichym
pyknięciem aportowałam się.
Ciężkie, szare
chmury przysłoniły słońce pogrążając Londyn z nieprzyjemnym półmroku. Deszcz,
który nieustannie padał od kilku godzin sprawiał, że ten dzień wydawał się
jeszcze bardziej ponury. Ludzie, chowając się pod parasolami, szybko przemykali
ulicami, aby jak najszybciej załatwić swoje sprawy i wrócić do ciepłego i
suchego mieszkania.
Stojąc przed
wielką, żelazną bramą, w dłoni ściskałam duży czarny parasol. Ubrana w tego
samego koloru rzeczy, miałam wrażenie, że przynajmniej pasuję do pogody. Chcąc
nie chcąc przeszłam przez furtkę i podążyłam między wąskimi uliczkami
cmentarza. W tym momencie cieszyłam się, że związałam włosy w ciasny kok,
rozpuszczone zrobiłyby się wilgotne i tylko by mnie denerwowały. W oddali
dostrzegłam grupkę mugoli. Zdając sobie sprawę z zabezpieczeń magicznych,
ruszyłam w ich stronę. Kiedy podeszłam dosyć blisko, moim oczom ukazała się
grupka czarodziei, którzy, tak jak i ja, skrywali się pod czarnymi parasolami.
Paru z nich
obdarzyło mnie nikłymi uśmiechami, inni byli zdziwieni moim przyjściem, a
niektórzy sprawiali wrażenie jakby mnie nie widzieli. W środku grupki była
wykopana głęboka dziura, a obok niej stała trumna. Zaciskając zęby, przeniosłam
wzrok na zastygłą twarz Marcusa. Jego oblicze emanowało spokojem. W dłoniach,
które złożone były na brzuchu, trzymał swoją różdżkę załamaną w połowie
długości. Widząc biel jego skóry poczułam jak skręca mi się żołądek, a krew
odchodzi z mózgu. Zamrugałam gwałtownie chcąc pozbyć się nagłych łez. Lekko
zakołysałam się z trudem utrzymując się na nogach. Wtem, poczułam jak ktoś mnie
przytrzymuje w pasie. Unosząc głowę zobaczyłam twarz starca, który uśmiechał
się serdecznie.
- Witaj, moja
droga, Dorcas – powiedział cicho. Puścił mnie dopiero wtedy kiedy miał pewność,
że mocno stoję na nogach.
- Dzień dobry,
profesorze – mruknęłam stawiając kołnierz żakietu, aby choć trochę osłonić się
przed zimnym wiatrem. Zastanawiało mnie czemu tutaj przyszedł. Czyżby znał
dobrze Marcusa?
- Lily,
wspominała, że chcesz kupić dom. Sądzę, że powinnaś jutro odwiedzić mnie w
Hogwarcie – powiedział wyjmując z kieszeni cukierki. Zanim zdążyłam coś
powiedzieć wyciągnął w moją stronę smakołyk. – Dropsa?
Ten rozdział był chyba najlepszy z dotychczasowych ^^. W każdym razie, tym razem mam o wiele mniej "ale" niż wcześniej i naprawdę byłam pozytywnie zaskoczona, widząc, że zwiększyła się ilość opisów. Mogłoby być ich jeszcze więcej, ale jak widać, rozdział był już bardziej dopracowany.
OdpowiedzUsuńA więc ten Marcus, z którym Dorcas się spotkała, zginął? Szkoda, to musiało być dla niej przykre. Tym bardziej, że była na Pokątnej wtedy i wiedziała, że to wcale nie były "niewinne zamieszki", jak ukazywał to Prorok codzienny. Wgl, ty piszesz o roku 1980, tak? Czy coś koło tego? O ile się nie mylę, to Knot został ministrem dopiero w okolicach 1991 roku ^^.
W dialogach znowu pojawiały się zbyt potoczne wyrażenia lub wręcz czasem wulgaryzmy, których jednak raczej nie powinno się w opowiadaniach nadużywać. No i jakoś tak dużo tych dialogów... Ale mi jest ich zawsze dużo ;P.
Ale poza tym... Ogólne wrażenia były dobre. Szczególnie dobry opis reakcji Dorcas na przykrą wieść oraz udanie się na pogrzeb Marcusa.
Och, i na końcu pojawił się Dumbledore? Ciekawe, o co mu chodziło, na pewno nie pojawił się tam ot tak bez powodu.
Jest to ostatni rozdział z "tych starych", dlatego chyba jest najlepszy. Ale już następne są napisane na świeżo, więc tam jeszcze jeszcze więcej opisów (w każdym razie jak na mnie dużo opisów).
UsuńTeż bardzo lubiłam Marcusa, no ale niestety, wolą Boga było aby umarł, a szkoda, bo fajny chłopak był. Z tym Knotem to dzisiaj się tak zastanawiałam, ale musiałam szybko wyjść z domu, więc nie sprawdziłam na HP wiki, zaraz to zrobię i poprawię.
W dialogach zbyt potoczne wyrażenia? A z tym się akurat nie zgodzę :) Bo to ma być przecież naturalne, a nie chce mi się wierzyć, że w latach 80 Dorcas by nie nazwała np. Syriusza dupkiem xd
Może to kwestia tego, że po prostu jestem miłośniczką poprawnej, kwiecistej polszczyzny, co przejawia się także w moich drewnianych dialogach ^^.
UsuńZaiste, skoro twierdzisz, że opisów ma być więcej, to bardzo się cieszę. Kocham opisy <3.
Trafiłam tu trochę z nudów, trochę z przypadku - jakoś tak zainteresował mnie tytuł, później tamatyka, sposób w jaki mogłaś kreować główną bohaterkę, ale przede wszystkich to uwielbiam czasy Huncwotów. Nieco mnie zdziwiło, że zaczęłaś pisać to opowiadanie ileś tam lat temu i teraz do niego wróciłaś, bo to rzadko się zdarza - w każdym razie chodzi o to, że założyłam, że opowiadanie będzie dopracowane w najmniejszych szczegółach. Bo przeciez inaczej autorka nie wracałaby do niego po latach, prawda?
OdpowiedzUsuńOtóż nie sprostałaś moim oczekiwanim w żadnym wypadku. Dostałam fajny okres czasu, potencjał, bardzo interesujące wplecenie Hiszpanii (liczyłam już, że może tam zostanie akcja :D) i... tyle. Potwornie irytuje mnie jakaś nieskładność, z która budujesz swoje postacie (czy tam te zapożyczone, nie ważne, bo w opowiadaniu wszystkie są twoje, no wiesz :D). Sama Dor jako Ślizgonka ma wielki potencjał, a ty dorzuciłaś do tego jeszcze jej charakterek, który byłby całkiem przyjemny (tzn. nie to, że takich ludzi lubię, ale fajnie sie o nich czyta), przykuwający uwagę, ale gdzieś po drodze sie gubisz. Ona może sobie kochać Syriusza, ok - byleby nie robiła jakichś dziwnych scen. Mianowicie ona go rzuciła, a momentami obwinia go o samo zerwanie, o to, że ma Sarah... natomiast sama znlazła sobie zabawkę i to dosłownie. I jak mam ją w ogóle lubić? Naprawdę nie wiem za co tak uwielbiają ją James, Remus i Lily...
Co nie zmienia faktu, że w porównaniu do takiego Syriusza czy Jamesa to i tak jest cudo kreacji. Potter to nic kompletnie nie wnosi, prócz latania za Lily i zwyczjnego egzystowania - wyprałaś goz charakteru albo to związek z Evansówną tak na niego działa. Black to wygląda, że jest w ciąży - takiejakieś huśtawki nastrojów ma. A to go muruje na widok Gaby/Dor, a to znów z nią pogrywa, a to wychodzi na łajzę... Mozna by się zdecydować czego się chce, a nie tak jakoś niemrawo mamrotać "bo jak byś sie zgodziła, to bylibyśmy razem, no ale ja nie wyciągnę pierwszy łapki, więc w sumie to nie chcę cię widzieć". To się zwyczajnie kupy nie trzyma.
Lily to czasami ma jakieś przebłyski osoby, którą możnaby polubić, ale mimo wszystko zwyczajnie gaśnie, gdy reszta odwala taki koks. Już pominę to, że potwornie irytujące jest wciskanie dziewczyny Lupinowi (twoja Mary jest naprawdę fajnie skrojona, tylko nie pasuje mi w takich koligacjach)...
Za to Dumbledore jest przeuroczy! Drops mnie powalił na kolana i tu akurat wywiązałaś się świetnie z zadania. Zresztą McG też bardzo przyzwoicie, ale krótko, więc nie ma żadnego powrównania ;)
Cała akcja z przepowiednią niby fajna, ale nie sama treść. W sumie to każdy lepszy czarodziej (chociaż nie, patrząc na Pete'a to nawet nie) może namieszać mu w planach lub nawet jakiś uniemożliwić, ale czy naprawdę zająłby się czymś takim? No i czy dałby jej tyle żyć? I ile lat ma ta Trelawny?! Chyba, że to nie ta z książki tylko jakaś tam jej przodkini - babka czy coś... Nic, może później to jakoś ogarnisz, a ja zwyczajnie wyciągnęłam błędne wnioski - mam taką szczerą nadzieję ;)
Pozdrawiam
P.s. Piszesz całkiem fajne opisy!
Moim zdaniem opowiadanie dopracowane jest w szczegółach tylko, jeśli autorka jest bardzo dobra w pisaniu, niestety ja taka nie jestem, bo cały czas się uczę.
UsuńWplecenie Hiszpanii? W moich planach mam, że jeszcze ona się ukaże, na razie było dla mnie zbyteczne jej wprowadzanie, gdyż jest zbyt mało ważna.
Co do postaci Dorcas. Jest ona trochę, jakby nie patrzeć, zapatrzona w siebie, dlatego też wydawało mi się normalne, że obwinia Syriusza za to co sama mu zrobiła. W końcu jest osobą rozpieszczoną i wychowywaną w myśl czystości krwi.
O Jamesie nigdy nie pomyślałam w ten sposób. Być może poświęcałam mu za mało uwagi, dlatego wyszła postać tak bezbarwna. Postaram się coś z tym zrobić w przyszłości.
Syriusz... W mojej głowie on właśnie taki jest. Nie wie czego chce, jest pewny siebie, jak mu się podoba to jest miły, jak nie to zachowuje się jak łajza. Właśnie taki jest w moich oczach.
Osobiście nie lubię postaci Lily. Kiedyś bardzo ją lubiłam, ale ostatnio mnie wręcz odrzuca. Później będzie pojawiać się baaardzo sporadycznie. Nie bardzo rozumiem, dlaczego Mary nie pasuje? W sensie, że na tle innych postaci?
Co do Dumbledora to miałam wrażenie, że nie przedstawię go wystarczająco odpowiednio. Bałam się, że on będzie zbyt naciągany i szalony oraz niezrównoważony psychicznie.
A przepowiednia to już zupełnie inne dno. Nie mogę zdradzić dokładnie o co chodzi, chociaż teraz wydaje się ona zupełnie bez ładu i składu, aczkolwiek, kiedy będzie podana w całości, bardzo wiele rzeczy się wyjaśni.
Nie, to zdecydowanie nie ta Trelawney z książki, bo by zagięła czasoprzestrzeń :D I mam nadzieję, że już później będzie to ogarnięte :)
Opisy... Zawsze mam wrażenie, że są beznadziejne, krótkie i płytkie.
Dziękuję Ci, za tak wspaniały komentarz, który zwraca uwagę na mnóstwo ważnych rzeczy. Cieszę się, że poświęciłaś swój czas, aby wyrazić swoje zdanie :)