Stałam na
środku pomieszczenia ze spuszczoną głową. Ręce splotłam za plecami, chcąc ukryć
swoje zdenerwowanie. Było mi naprawdę smutno, ale nie miałam wyboru. Nadal
uważałam, że podjęłam słuszną decyzję. Mimo wszystkiego co udało mi się
osiągnąć nie nadawałam się do tego. Przestępowałam z nogi na nogę nie odzywając
się. Kobieta, która stała niedaleko mnie, patrzyła na mnie ze smutkiem.
- Drocas,
kochanie – westchnęła Madame Malkin. – Akceptuję twoją decyzję, chociaż twoje
projekty są przewspaniałe! Nieśmiało uniosłam głowę i posłałam kobiecie
delikatny uśmiech.
- Bardzo
chciałabym tutaj zostać, ale ta praca nie jest dla mnie – powiedziałam
poprawiając torbę na ramieniu. – Ja już pójdę… Do widzenia! – machając ręką na
pożegnanie otworzyłam drzwi wpuszczając do sklepu powiew mroźnego powietrza.
- Do zobaczenia, Dorcas! – zawołała za
mną krawcowa. Poczułam smutek, ale jednocześnie ulgę. Malkin była wspaniałą
kobietą i nauczyłam się przy niej całkiem sporo, ale to nie było dla mnie.
Owszem lubiłam się ładnie ubierać, dobierać dodatki, ale zajmowanie się tym
fachowo mnie nudziło.
*
W małej
księgarni było tylko paru klientów. Ogromne półki uginały się pod ciężarem
ksiąg zarówno tych starych zakurzonych jak i tych nowiutkich lśniących. Co
jakiś czas rozbrzmiewał dzwonek zawieszony nad drzwiami tym samym oznajmiając,
że ktoś wszedł do księgarni.
Mary Carter
stała pomiędzy regałami układając książki, które dopiero co przywieźli. Równie
dobrze mogłaby to wszystko zrobić jednym zaklęciem, ale nie przegapi okazji do
zobaczenia ksiąg, których jeszcze nie czytała. Tytuł każdej czytała uważnie i
bacznym wzrokiem patrzyła na okładkę, w końcu ustawiała książki jedna obok
drugiej według określonych przez szefa schematów. Esy i Floresy cieszyły się
dobrą opinią wśród czarodziejów szczególnie, że sklep stał w centrum
najsławniejszej ulicy magicznej w Londynie, na ulicy Pokątnej.
Wtem ponownie
zabrzęczał dzwonek. Mary wywnioskowała, że musiała to być kobieta, ponieważ
słyszała stukanie obcasów o drewnianą podłogę. „Zapewne następna, która szuka
jakiegoś romansidła…“ mruknęła w myślach Carter nie przerywając swojej pracy.
- Dzień dobry!
– po sklepie potoczył się czyiś melodyjny głos.
Szatynka
uderzyła się otwartą dłonią w czoło wyklinając się w głowie za swoje myślenie.
Kręcąc głową schyliła się, aby wyciągnąć z kartonu kolejne księgi.
- Witaj,
Dorcas – starszy facet powitał blondynkę.
Carter już
sobie wyobrażała jak pan Smith ślini się na widok Cas. Mimowolnie zachichotała
cicho zakrywając dłonią usta.
- Mary w pracy? – dobiegł głos
blondynki, która musiała stać w miejcu, gdyż jej kroki ucichły.
- Tak, tak,
oczywiście panienko – pośpieszył z odpowiedzią stary Smith. – Jest między
regałami układa księgi.
Udałam
się między regały i dostrzegłam Mary, która kucała przy kartonie z księgami
wyraźnie rozbawiona.
- On tak
zawsze? – zapytałam odrzucając na plecy swoje długie jasne włosy. Carter
pokiwała tylko głową śmiejąc się. Odstawiła karton na bok otrzepując teatralnie
dłonie i poprawiając swoje ubranie.
- Czy ty nie
powinnaś być teraz w pracy? Zdaje mi się, że pracujesz dzisiaj na drugą zmianę
– zauważyła brunetka, zakładając dłonie na biodrach uważnie mi się przyglądając.
Przygryzłam lekko dolną wargę spuszczając wzrok.
- No właśnie
zrezygnowałam z pracy u Madame Malkin… – powiedziałam starając się nie patrzeć
w oczy szatynki. Mary wybałuszyła oczy w zdziwieniu.
- Ale, Cas…
Dlaczego? Przecież byłaś w tym dobra i nawet dobrze ci płacili… – odezwała się
po chwili.
- Nie pasowało
mi to po prostu, nie czułam się dobrze wykonując tę pracę. – powiedziałam przestępując
z nogi na nogę. – Możesz zrobić sobie przerwę? Byśmy poszły na kawę zabierając
po drodze Lilkę.
- Daj mi pięć
minut…
Na ulicy
Pokątnej było sporo ludzi. Śnieg prószył wolno opadając na ziemię. Szyby
sklepów zaparowały pod wpływem ciepła jakie było w środku. W aptece, która była
parę metrów od centrum Eylopa, była wypełniona po brzegi. Rudowłosa kobieta
krzątała się za ladą przyjmując zamówienia od klientów. Miała ochotę pójść już
do domu wyłożyć się na kanapie przed kominkiem popijając gorącą czekoladę.
Pchnęłam drzwi
i momentalnie w sklepie rozległ się dzwonek, a ja skrzywiłam się nieznacznie.
Irytowało mnie, że gdzie tylko weszłam słyszałam te durne pobrzękiwanie. Kiedy
ujrzała Lily, szturchnęła łokciem Mary i zaśmiały się na widok miony
rudowłosej. Ta rzuciła pytające spojrzenie, a my uśmiechnęłyśmy się głupkowato.
- Porywamy cię
– mrugnęłam śmiejąc się. Lily przeniosła wzrok na Mary, jakby próbując
dowiedzieć się czegoś więcej.
- Idziemy na
kawę, herbatę, czekoladę czy co tam wolisz – wyjaśniła szatynka wchodząc w głąb
sklepu. Weszłam tuż za nią, a po sklepie potoczył się stukot obcasów.
- Za dziesięć
minut kończę – odparła rudowłosa patrząc przez ramię na swoją szefową. Nie
czekając, ani chwili dłużej podeszłam do kobiety uśmiechając się promiennie.
- Musiała mieć pani wspaniałą młodość –
zaczęłam, a uśmiech nie znikał mi z twarzy. – Zapewne miała pani mnóstwo
przyjaciół, z którymi spędzała pani radosne chwile… – kontynuowałam, a kobieta
powoli pokiwała głową.
- Więc nie
będzie pani bardzo zła jeżeli zabierzemy Lilkę już teraz, prawda? – zapytałam
szczerząc się jak dziecko, które właśnie dostało lizaka.
- A idźcie
już! – kobieta machnęła dłonią śmiejąc się. Mary uśmiechnęła się i pociągnęła
za rękę skołowaną rudowłosą, która w locie zdążyła złapać płaszcz i szal.
- Dziękuję! – roześmiałam
się wypychając przyjaciółki ze sklepu. Rozchichotane wypadłyśmy ze sklepu na
ulicę, przyciągając chwilowe spojrzenia paru osób.
- Wariatki –
podsumowała Lilyanne szczerząc się jak głupia.
- Chodźmy już
– Mary zagarnęła do siebie przyjaciółki i ruszyła do kawiarni, która mieściła
się niedaleko Madame Malkin.
Nagle rozległ się huk, a wszyscy,
którzy byli akurat w pobliżu upadli na brukowaną ulicę. Uniosłam głowę i
szybkim spojrzeniem oceniłam co się stało. Sklep, który stał kilka metrów
dalej, zajął się ogniem. Wszędzie leżały kawałki szkła, a gdzie nie gdzie,
szczątki drewnianych obramowań okien. Czyiś krzyk poniósł się echem obijając o
budynki. Włosy na karku stanęły mi dęba, a skórę pokryła gęsia skórka.
- Dorcas!
Mary! Szybko – Evans w porę odzyskała trzeźwość umysłu i podniosła się na nogi
poganiając przyjaciółki. Mordercze zaklęcia latały w powietrzu odbijając się od
budynków, co niektóre roztrzaskując. Na Pokątnej zapanował chaos jakiego nie
było od wielu lat.
- Crucio! –
krzyknęła jakaś kobieta, a czerwony grot śmignął tuż nad głową Mary. Szatynka
pisnęła i z hukiem opadła na posadzkę zdzierając sobie kolana.
Kucnęłam przy
przyjaciółce i dotknęłam jej czoła roztrzęsiona. Kątem oka zauważyłam postać,
która stała kilkanaście kroków dalej. Uniosłam głowę próbując dojrzeć kto to
jest. Ciemna sylwetka majaczyła wśród unoszącego się dymu. Długie czarne włosy,
rozwiane i poskręcane okalały chudą i bladą twarz. Usta kobiety rozciągały się
w ironicznym uśmiechu. W smukłych dłoniach trzymała różdżkę czule gładząc ją
długimi palcami. Duże czarne oczy nisko osadzone w oczodołach patrzyły na mnie
z litością.
- Bellatrix… –
wyszeptałam czując jak zbiera się we mnie złość. Dźwignęłam się z kolan
zaciskając palce na swojej różdżce. Z nienawiścią w oczach spojrzałam na
Lestrange mając ochotę zadać jej jak największy ból.
- No, no, no…
– zacmokała czarnowłosa wyraźnie rozbawiona. – Kochaniutka Dorcas się
zdenerwowała, ojoj… – mówiła kobieta naśladując ton dziecka. Miałam wrażenie,
że krew w żyłach zaczęła mi wrzeć.
- Ty i ta cała
wasza hołota nie macie co robić? Voldemort nakazał wam zrobić mały szum a ulicy
Pokątnej, co? – zironizowałam unosząc jedną brew. Obrzydzenie do tej kobiety
ogarnęło całe moje ciało, więc nie miałam żadnych oporów, by pluć jej jadem w
twarz.
- Nie wymawiaj
imienia Czarnego Pana! – krzyknęła celując różdżką w moją stronę. – Drętwota!
- Protego!
–wyczarowałam przed sobą tarczę, a czerwony grot odbił się od niej uderzając w
budynek obok. – Tylko na tyle cię stać, Lestrange? – zapytałam ze złośliwym
uśmieszkiem.
-
Sectumsempra!
- Incednio!
Zaklęcia
zderzyły się powodując potężny wybuch, który odrzucił wszystkich na odległość
kilka metrów. Upadłam na gruzy budynku kątem oka widząc jak Lily i Mary
osłaniają głowę rękoma. Nim zdążyłam się podnieść ujrzałam śmierciożerczynię,
która ocierając rozwaloną wargę celowała różdżką we mnie.
- Zdrajcy krwi
giną, Meadowes! – zawołała Bellatrix rozsierdzona. – Crucio!
Poczułam jakby
w moje ciało ktoś wbijał miliony igieł. Instynktownie zwinęłam się w kłębek nie
mogąc myśleć o niczym innym jak o bólu, które rozlało się na całym jej ciele. Igły
jakby zamieniły się w noże, które wbijały się niemalże w każdy kawałek mnie.
Marzyłam, aby to już się skończyło. Czułam, jak po policzku spłynęły mi łzy.
Zupełnie przez
mgłę usłyszałam jak ktoś coś krzyknął, a klątwa została zdjęta. Po chwili
ujrzałam nad sobą przerażoną twarz Lily. Chciała się podnieść, ale zamiast tego
poczułam szarpnięcie w okolicach pępka. Po chwili upadłam na drewnianą podłogę,
a w głowie mi się zakręciło.
- Lily! –
krzyknął Potter podbiegając do rudowłosej, uklęknął przy nie z rozdziawionymi
ustami patrząc na poszrpane ubrania i zakrwawione dłonie.
- Sprowadź jak
najszybciej się da Syriusza i Remusa – Evans niezgrabnie podniosła się udając
się w kierunku kuchni. – Opowiem ci wszystko jak wszyscy będą – wyprzedziła
pytanie Rogacza wyjmując z szafki fiolki z kolorowymi płynami.
Poruszyłam się
lekko, ale po chwili jęknęłam cicho. Otworzyłam błękitne oczy zamglonym wzrokiem
wpatrując się w Jamesa. Na mojej twarzy malował się grymas bólu.
- Jak umrę to
chciałabym mieć białą trumnę – zironizowałam nie ruszając się z miejsca.
Zacisnęłam zęby, aby nie jęczeć. Czułam straszny ból w plecach i miałam
wrażenie, że byłam połamana w kilku miejscach.
- Nie ruszaj
się, Cas. Lilka zaraz się tobą zajmie – powiedział James spokojnie podnosząc
się i sięgając do tylnej kieszeni po lusterko, przez które zawsze kontaktował
się z Syriuszem. Kiedy wreszcie zobaczył w odbiciu twarz przyjaciela odetchnął
z ulgą.
- Przyjdź jak
najszybciej się da – powiedział od razu. – I zabierz ze sobą Lunatyka.
- Ale o co
chodzi? – Black marszcząc czoło chodził po pokoju szukając płaszcza.
- Nie mam
pojęcia, ale dziewczyny wyglądają strasznie Mary jest nieprzytomna, Dorcas
ledwo zipie, a Lily wygląda jakby miała zaraz zemdleć…
- Ja prawie
umieram, chciałabym ledwo zipieć – mruknęłam chcąc się przekręcić, przyszło mi
za to zapłacić ogromnym bólem w okolicy żeber.
Carter leżała
na kanapie oddychając równomiernie. Ręka bezwiednie zwisała jej z łóżka, a na twarzy
malował się spokój. Rozłożona na fotelu trzymałam przy czole kostki lodu w
niebieskim woreczku. Oczy miałam zamknięte, a dłonie poharatane i jeszcze zakrwawione.
Lilyanne kucając przy Mary mówiła szeptem instrukcje Jamesowi, który mieszał
coś w kociołku.
Płomienie w
kominku zabarwiły się na zielono, a z kominka wyszły dwie postacie. Syriusz
Black zrobił kilka kroków i zatrzymał się zszokowany tym co ujrzał. James nie
kłamał mówiąc mu o stanie przyjaciółek.
- Na Merlina…
– wyszeptał Remus przeczesując dłonią włosy. Po jego twarzy widać było, że nie
mógł uwierzyć w to co widzi. Gdy jego wzrok spoczął na Mary, jego oczy
wypełniły się jeszcze większym smutkiem.
-
Śmierciożercy byli na Pokątnej… – powiedziała Lily opierając się na ramieniu
Jamesa. Nie miała siły już stać sama. Zmęczenie całego dnia w końcu ją dopadło.
-
Śmierciożercy na Pokątnej? – powtórzył jak echo Remus czule głaszcząc Mary po
policzku. Teraz pluł sobie w brodę jak mógł dopuścić do czegoś takiego.
- Czego oni
tam chcieli? Kto wam to wszystko zrobił? – zapytał patrząc po twarzach
przyjaciół. Poruszyłam się niespokojnie i otworzyłam szerzej oczy. Powoli
podniosłam się, aby się wyprostować.
- Bellatrix –
powiedziałam cicho patrząc na Syriusza. – Szukała mnie. – dodałam po chwili,
gdyż dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Wiedziałam, że gdy zwrócę się
bezpośrednio do niego, to on zrozumie to najlepiej. W końcu Lestrange była dla
niego kuzynką i dobrze wiedział jak wielkim szaleńcem jest. Black wytrzeszczył
oczy. Potrząsnął głową chcąc się otrząsnąć z szoku. Zaczął krążyć po pokoju wyraźnie
się nad czymś głęboko zastanawiając.
- Remusie,
musisz mi pomóc. Nie mam teraz siły, a Mary potrzebuje natychmiastowej pomocy,
chociaż chyba lepiej by było, gdyby ją zawieść do świętego Munga – wychrypiała
Lily chwiejąc się, ale po chwili silne ramiona Jamesa oplotły ją, nie
pozwalając jej upaść.
- My też tam
pójdziemy… – dopowiedziała Evans zamykając oczy. – Ale Dorcas na razie
potrzebuje odpoczynku. Lestrange potraktowała ją Cruciatusem…
-
CRUCIATUSEM?! – krzyknął Łapa zaciskając dłonie w pięści. Razem z Lily
momentalnie się skrzywiłyśmy słysząc taki hałas. Miałam wrażenie, że czaszka
zaraz mi pęknie.
- Stary,
przymknij się trochę – burknął Rogacz patrząc spod byka na przyjaciela, który
mu posłał tylko piorunujące spojrzenie.
- Jestem
pewny, że jutro dowiemy się czegoś z Proroka chyba, że wcześniej zjawi się
Dumbledore, ale w to wątpię. – odezwał się Remus biorąc Mary na ręce. – Nie ma
sensu dłużej czekać – dodał ruszając w stronę kominka. – Rogacz, Łapa
zaopiekujcie się dobrze dziewczynami. Aha, Syriuszu, nie mów nic Sarah. –
zakończył i zniknął w szmaragdowych płomieniach.
Hah, już jak zobaczyłam tytuł rozdziału, wiedziałam, że będzie ciekawie xD. W końcu zamieszki na Pokątnej to bardzo wdzięczny i interesujący temat do opisywania i oczywiście, do czytania. Zaczęło się dość sielankowo, zwykły dzionek na Pokątnej, a tu nagle, ni z gruchy ni z pietruchy zaczyna się zadyma, płonie sklep, lecą zaklęcia... Ten rozdział był najlepszy z dotychczasowych, ale jednak czuję pewien niedosyt. To wszystko działo się zbyt szybko, troszkę mi brakowało bardziej rozwlekłych opisów tych wydarzeń, większej ilości emocji... A przecież takie wydarzenia to idealne pole do popisu, jeśli chodzi o pisanie ciekawych opisów przeżyć wewnętrznych, czy nawet opisów akcji. Bo akcja była, ale znowu miałam wrażenie, że prześlizgnęłaś się po powierzchni, nie wnikając głębiej. Troszkę za dużo dialogów jak na mój gust, ale mi zawsze jest za dużo dialogów, więc taka uwaga z mojej strony nie jest niczym dziwnym ;P. Tylko tych opisów tak malutko...
OdpowiedzUsuńOgólnie jednak zastanawia mnie, po co oni się tam pojawili. Czyżby chodziło im o Dorcas? Jeśli tak, to skąd wiedzieli o jej powrocie? Pojawiła się także Bella, lubię, kiedy się pojawia, bo wtedy jest bardzo ciekawie, ale niekoniecznie dla postaci ^^. I troszkę mi brakło, jak to się stało, że tak nagle zniknęli, bo wątpię, by sama jedna Lilka ich tak bardzo przestraszyła. I nie wiem też dokładnie, co się stało z Mary.
Jak dla mnie Pokątna jest zawsze ciekawa. :D Co do opisów to patrząc na kolejne rozdziały mam wrażenie, że jest ich wręcz za dużo, aż mnie to przytłacza :D
UsuńTylko jedna Bella wie co jej siedzi w głowie i skąd ma takie poufne informacje :) Co do ich "wystraszenia". Wystarczyło, żeby Lilka walnęła w Bellę zwykłą drętwotą, bo ta była tak zaaferowana torturowaniem Cas, że nic jej nie obchodziło. Te krótkie zamieszanie pozwoliło zaś Lily aportować się do domu. Oczywiście pisząc z perspektywy Dorcas tego nie wiemy, ponieważ ona praktycznie nie kontaktuje.
Coo? Dużo opisów? Gdzie tu widzisz dużo opisów ;P. Kurczę, mi jest ich zawsze mało.
UsuńPokątna jest ciekawa ^^. Ale dla mnie najbardziej wtedy, gdy dzieją się tam rozróby, mają miejsce krwawe incydenty... O krwawych incydentach to ja bym mogła czytać i czytać, bo to akurat mi się nigdy nie nudzi.
No tak, pisząc z perspektywy Cas, nie wyjaśniałaś aż tak dokładnych szczegółów i to cię po części usprawiedliwia, ale i tak czuję pewien niedosyt, bo czuję się teraz równie nieogarnięta jak Dorcas i nie kontaktuję, o co chodzi ^^. Bo są same dialogi, nie opisujesz na przykład dokładnie, co Dorcas wtedy czuła... Zresztą samo pojawienie się Belli powinno wywołać w niej jakieś przemyślenia ;). Ech, znowu marudzę, wiem.
Chodzi mi o opisy rozdziałów, które nie są jeszcze opublikowane ;p Postaram się zwracać uwagę na dokładniejszy opis przeżyć uczuć wewnętrznych. Poprawię się, obiecuję! :D
UsuńHeh, mam nadzieję, że faktycznie będzie ich więcej, bo opisy to jest to, co lubię czytać najbardziej ^^. One budują cały klimat historii ;).
Usuń