środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział dziewiąty: Kwatera Główna Aurorów


Odkąd wróciłam do Londynu czas płynął w zastraszającym tempie. Nim się obejrzałam minął tydzień, a potem miesiąc i kolejny. Ale teraz wszystko się zatrzymało. Już wiedziałam, że życie to nie żart i trzeba je traktować poważnie. Spotkanie Bellatrix i śmierć Marcusa dało mi wiele do myślenia. Uświadomiło mi, że ta zasrana przepowiednia jest tylko przeze mnie brana na żarty i traktowana jak stek bzdur. Nagle te dwa lata spędzone w Hiszpanii i ta chwila w Nowym Jorku, teraz nie miały sensu. Starałam się uciekać przed czymś co i tak by mnie kiedyś dopadło. Czułam się zagubiona i nie wiedziałam co mam zrobić. Bo to przecież logiczne, że nie mam na tyle mocy, by Voldemorta pokonać. Co prawda miałam zostać aurorem i nawet OWUT-emy zdałam dostatecznie by się dostać, ale Czarny Pan to zupełnie inna liga.
Potrząsnęłam głową i wstałam z łóżka patrząc na małe pomieszczenie. Mieściło się tu niewielkie łóżko, malutkie biurko stojące pod oknem oraz szafa. Jako, że było to poddasze to miejsca optycznie było jeszcze mniej. Wynajmowałam pokój u Madame Malkin, ale już od dłuższego czasu myślałam o kupieniu małego domu. Od razu w mojej głowie pojawił się Dumbledore, z którym miałam się dzisiaj spotkać. Ucieszyła mnie myśl, że znajdę się znowu w Hogwarcie, który przez siedem lat był moim domem.
W końcu w tym całym chaosie udało mi się znaleźć torebkę, którą przewiesiłam przez ramię. Ogarnęłam jeszcze raz wzrokiem pomieszczenie, w którym panował istny rozgardiasz. Zamknęłam drzwi na klucz, zeszłam po schodach i wyszłam z budynku. Znajdowałam się teraz za sklepem Madame Malkin skąd mogłam aportować się do Hogsmeade.
Ostatnimi czasy teleportowałam się tak często, że lekkie zawroty głowy, które wcześniej miałam, teraz się nie pojawiały. Znalazłam się tuż na skraju wioski. Był wtorek, więc dopiero po chwili przypomniałam sobie, dlaczego miasteczko jest takie puste i ponure. Przygnębiający wygląd potęgowały jeszcze resztki brudnego śniegu. Narzuciłam na głowę kaptur i szczelniej owijając się szatą ruszyłam w stronę Hogwartu, który już z daleka prezentował się zniewalająco.
Po niemalże godzinnej wędrówce dotarłam do bram zamku, która otworzyła się przede mną pozwalając wejść na tereny szkoły. Nie miałam ochoty na wspominki, o tym jak cudownie mi się tutaj żyło. Byłam cała zziębnięta i miałam przemoknięte buty. Jedynie o czym marzyłam to ciepło kominka i kubek gorącej herbaty. Z ulgą pchnęłam ogromne drzwi i znalazłam się tuż w sali wejściowej. Aktualnie chyba była przerwa między lekcjami, ponieważ wszędzie kręcili się uczniowie, którzy teraz patrzyli na mnie z ciekawością. Pośpiesznie zdjęłam kaptur i ruszyłam na drugie piętro, prosto do gabinetu dyrektora. Kiedy znalazłam się przed posągiem chimery uświadomiłam sobie, że przecież nie znam hasła. Miałam wrażenie, jakby posąg uśmiechał się wrednie zdając sobie sprawę, że nie mogę wejść.
- Panna Meadowes? – dobiegł mnie czyiś głos zza pleców. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się mężczyzna w średnim wieku. Miał on blond czuprynę z łysiną wielkości galeona. Był niski, z dużym brzuchem i wielkimi, wyłupiastymi oczami w kolorze agrestu.
- Dzień dobry, profesorze Slughorn – powiedziałam wymuszając przyjazny uśmiech. Horacy Slughorn był opiekunem Slytherinu jak i nauczycielem eliksirów. Jako czarodziejka z czystego rodu, oraz podopieczna domu węża niechcący stałam się jedną wśród jego ulubieńców. O tyle o ile z nauczanego przez niego przedmiotu byłam przeciętna, nawet bardzo, na egzaminach udało mi się uzyskać powyżej oczekiwań, a on aż promieniował z dumy. Musiałam jak najszybciej wyrwać się z jego sideł, bo inaczej zostanę uziemiona na co najmniej kilka godzin.
- Czy mógłby mnie pan zaprowadzić do profesora Dumbledora? – zapytałam nie pozwalając mu się odezwać. Chciałam uniknąć jego paplaniny, o tym jak bardzo brakuje mnie w Klubie Ślimaka, na którego spotkaniu byłam trzy razy, oraz jak bardzo tęskni za uczniami, którzy już ukończyli szkołę.
Klub Ślimaka był stowarzyszeniem stworzonym przez samego Slughorna. Zapraszani tam byli ci, którzy pochodzili z czarodziejskich rodów czystej krwi, ich rodziny miały duże wpływy i były bogate, albo ci, którzy byli wyjątkowo uzdolnieni jak Lily.
- Do Dumbledora? – mężczyzna wyraźnie posmutniał. – Moja kochana Dorcas, myślałem, że porozmawiamy chwilę, opowiesz co tam u ciebie się dzieje. Pracujesz w Ministerstwie Magii? Na pewno tak – i stało się. Zaczął gadać, a ja jęknęłam w duchu. Jeżeli ktoś się szybko nie pojawi stracę kilka godzin słuchając durnych opowiastek.
- Profesor McGonagall! – zawołałam dostrzegając surowo wyglądająca kobietę. Kamień spadł mi z serca, a nauczyciel eliksirów wyglądał na zawiedzionego. Pośpiesznie wyminęłam mężczyznę i stanęłam obok profesorki.
- Zdaje się, że dyrektor ciebie oczekuje, zgadza się? – zapytała poważnie, jednak w jej oku zobaczyłam błysk rozbawienia, kiedy jej wzrok powędrował w stronę Slughorna.
- Tak, ale nie znam hasła i nie mogłam wejść – odpowiedziałam uradowana. Zapewne gdybym mogła uściskałabym kobietę, dziękując jej za to, że uratowała mnie od towarzystwa opiekuna Slytherinu.
- Cytrynowe dropsy – rzuciła w stronę chimery, która drgnęła i odskoczyła na bok ukazując spiralne schody. Cytrynowe dropsy, poważnie? Dumbledore to naprawdę lekko szalony człowiek, skoro wymyśla tak dziwne hasła. Otrząsając się ze zdziwienia pośpiesznie ruszyłam za kobietą, aby po chwili znaleźć się w wieży, która była gabinetem dyrektora. McGonagall pchnęła brązowe drzwi i moim oczom ukazało się owalne pomieszczenie. Tuż obok wejścia na żerdzi siedział Feniks, który drzemał teraz z łepkiem ukrytym pod skrzydłem. Pod każdym oknem, a było ich dość sporo, był stolik, na którym znajdowały się rożne dziwne instrumenty, które pykały i tykały cicho czasami puszczając parę. Oczywiście nie zabrakło tutaj biblioteczek i sporej ilości portretów poprzednich dyrektorów Hogwartu. Mój wzrok spoczął na starcu, który siedział przy dużym drewnianym biurku.
- Witaj, Dorcas – odezwał się pogodnie dłonią wskazując mi krzesło naprzeciwko niego. – Minervo, czy mogłabyś z nami zostać? – poprosił kiedy kobieta zbierała się do wyjścia. Skinęła tylko głową i tuż obok mnie wyczarowała sobie wygodny fotel. Spojrzałam na Dumbledora oczekując, aż zacznie mówić, bo w końcu on poprosił o spotkanie.
- Chcesz kupić dom, prawda? – zapytał złączając ze sobą opuszki palców, a ja skinęłam głową. – Chodzi o to, że razem z Zakonem Feniksa chcielibyśmy pomóc Ci go zabezpieczyć, oczywiście jak już go znajdziesz – wybałuszyłam oczy nie rozumiejąc praktycznie nic z tego co powiedział. Po co miałabym zabezpieczać dom? I co to jest ten cały Zakon? Jakieś stowarzyszenie popierające, lub też nie, politykę Ministerstwa Magii?
- Nie bardzo rozumiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Przeniosłam spojrzenie na McGonagall jakby szukając wyjaśnienia. To wszystko było bardzo dziwne.
- Zakon Feniksa jest to stowarzyszenie zrzeszające czarodziei, którzy pragną walczyć przeciwko Voldemortowi oraz jego zwolennikom. Jest ono tajne i Ministerstwo nie ma pojęcia o jego istnieniu, dlatego proszę cię, abyś zachowała dyskrecję. Druga sprawa to zapewnienie Ci bezpieczeństwa. Przepowiednia, którą Ty uważasz pewnie za stek bzdur, została odebrana na poważnie przez samego Voldemorta. Jak się zdążyliśmy zorientować, śmierciożercy mają zrobioną listę osób i starają się je eliminować. Dlatego też zostałaś zaatakowana przez Bellatrix na ulicy Pokątnej – przerwał na chwilę, a ja czułam jakby ktoś wyjął mi z głowy wszystkie myśli, kompletna pustka. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili wszystko zaczęło mi się mieszać. Nie mogłam znaleźć w tym jakiegoś sensu.
- A po co ochrona na mój dom? – zadałam pierwsze lepsze pytanie jakie przyszło mi na język. Mam wrażenie, że w latach szkolnych byłam bardziej bystra niż teraz.
- Ponieważ znajdujesz się na liście Voldemorta – Dumbledore spokojnie oparł się oczekując mojej reakcji. Uniosłam obie brwi i przestałam mrugać. Znajdowałam się na liście najsilniejszego maga wszechczasów. Ja, mała, bezbronna Dorcas Meadowes. O mamuniu, jestem już w połowie martwa.
- Chcieliśmy ciebie jakoś uchronić, jednak każdy wie jak wyglądasz – dyrektor uśmiechnął się ciepło, a ja spłonęłam rumieńcem. No tak, jestem ćwierć wilą. Co prawda ja nie posiadałam tego „czaru” co babcia, która podobno doprowadzona do złości zamieniała się w coś dziwnego. Za to udało mi się zachować włosy w kolorze blond, delikatną twarz i błękitne oczy.
- Razem z Albusem stwierdziliśmy, że nie możesz zamieszkać w Dolinie Godryka, gdyż jest to zbyt oczywiste – momentalnie posmutniałam. Chciałam właśnie zamieszkać tam, by mieć blisko chociaż do jednej przyjaciółki. - … z tego względu, że byś była blisko Lily Evans. Prawdopodobnie to będzie pierwsze miejsce, w którym zaczną poszukiwania. Dodatkowo panna Carter powiedziała nam, że zrezygnowałaś z pracy u Madame Malkin – McGonagall spojrzała na mnie oczekując potwierdzenia prawdziwości tej informacji, więc skinęłam głową – Horacy Slughorn, dwa lata temu, bardzo się chwalił, że Ministerstwo zyska najlepszego aurora, który był wychowankiem jego domu. – rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie.
- Miałam w planach zostanie aurorem, ale potoczyło się jak potoczyło… - mruknęłam wymijająco patrząc na swoje dłonie. Właściwie to ostatnio zastanawiałam się czy miałabym jakiekolwiek szanse na dostanie tej posady. W końcu pieniądze kiedyś mi się skończą, a za coś jednak trzeba żyć. Łatwa kasa czekała na mnie w Ameryce, jednak nie chciałam wracać do świata mugoli, nie po tym czego już się dowiedziałam.
- To bardzo dobrze się składa, gdyż w Zakonie Feniksa znajduje się aktualny szef biura aurorów. Jest zainteresowany przyjęciem ciebie na posadę – Albus Dumbledore uśmiechał się do mnie serdecznie, a ja czułam się jak w jakimś beznadziejnym śnie. Mogę w każdym momencie zginąć, mój dom będzie zabezpieczać sam Dumbledore, a jakby tego było mało mam posadę aurora praktycznie ot tak. To wszystko chyba nie jest na serio.
Ze świstem wypuściłam powietrze opadając na oparcie krzesła. Przyłożyłam palce do skroni próbując się skupić i przeanalizować to co przed chwilą usłyszałam. Nie doszłam jednak do żadnych konkretnych wniosków. Tego zdecydowanie nie dało się przyswoić ot tak. Jak to się stało, że nagle znalazłam się w samym centrum problemów? Co gorsza, doskonale wiedziałam, że nie będę w stanie poradzić sobie z nimi sama. Kiedy wyrwałam się z rozmyślań, zdałam sobie sprawę, że McGonagall z Dumbledorem rozmawiają o czymś.
- Dorcas, pozwolisz, że przeniesiemy się teraz do kwatery Zakonu Feniksa? – zapytał dyrektor dostrzegając, że wyrwałam się z letargu. Ponownie zaskoczona skinęłam tylko głową. Już chyba nic nie będzie w stanie mnie zdziwić.
- Kwatera główna Zakonu Feniksa znajduje się na Venide Street 14, proszę zapamiętaj to i nikomu nie powtarzaj. Złap się mojego ramienia – nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy wstał. Odsunęłam krzesło i zrobiłam to o co mnie poprosił.
- Minervo, zajmij się szkołą podczas mojej nieobecności – dodał z pogodnym uśmiechem, a ja poczułam jak moje stopy odrywają się od ziemi. Wirowałam przemierzając tysiące mil na sekundę. W końcu uderzyłam butami o twarde podłoże. Otworzyłam oczy przyglądając się otoczeniu. Wyglądało to na jakąś wiejską uliczkę, która wysadzona była kostkami brukowymi. Domy były tylko po jednej stronie. Budynek przy budynku zero przestrzeni między nimi. Po drugiej stronie ulicy co kilka metrów rosły drzewa, które ze względu na porę roku, były bez liści przez co wyglądały bardzo ponuro.
Dumbledore ruszył w kierunku domu z numerem czternaście. Pośpiesznie ruszyłam za nim, nie chciałam nic przegapić, ani tym bardziej się zgubić. Otworzył drzwi i przepuścił mnie, abym weszła pierwsza. Znalazłam się w holu. Znajdowało się tutaj czworo drzwi i klatka schodowa. Na samym końcu korytarza były piąte drzwi, które teraz były otwarte i dochodziły stamtąd jakieś głosy. Obejrzałam się przez ramię na Dumbledora, a on wskazał mi dłonią kierunek. Niepewnie podążyłam w kierunku otwartych drzwi, a stukot moich obcasów roznosił się echem po holu. Taka już byłam. Wysokie buty dodawały mi pewności siebie i nosiłam je niemalże codziennie.
Kiedy przekroczyłam próg moim oczom ukazał się duży salon. Na środku był stolik do kawy, jednak był on dwa razy większy niż zazwyczaj. Naokoło niego były trzy kanapy mogące pomieścić po trzy, albo cztery osoby. Prócz tego, obok sof były jeszcze trzy fotele. Podłoga wyłożona była dywanami, więc gdy weszłam do środka moje kroki ucichły. Na wprost od wejścia znajdował się marmurowy kominek, w którym wesoło huczał ogień.
Pomieszczenie nie było puste. Wzrok obecnych spoczął na mnie, a ja nerwowo zacisnęłam dłonie. Jak kiedyś lubiłam być w centrum uwagi, tak teraz czułam zdenerwowanie. Znajdowała się tutaj jakaś para, mężczyznę, który lustrował mnie wzrokiem, oceniałabym na jakieś dwadzieścia siedem lat, jakiś czarodziej w podeszłym wieku i dziewczyna mniej więcej w moim.
- Marleno, pozwolisz na chwilę? – w końcu niezręczna dla mnie cisza została przerwana przez Dumbledora. Z kanapy podniosła się dziewczyna średniego wzrostu. Włosy miała w kolorze ciemnego blondu, a oczy zielone. Ta sama, która wydawała mi się być w moim wieku. Teraz stała naprzeciwko mnie i przyglądała się z ciekawością pomieszaną z nieufnością.
- Marlena McKinnon – odezwała się po chwili podając mi dłoń. Mimo wszystko zeszło ze mnie napięcie.
- Dorcas Meadowes – odpowiedziałam podając jej dłoń, a w salonie zapanowało poruszenie. Napięcie, które zeszło ze mnie pojawiło się u reszty. Zdezorientowana spojrzałam na Dumbledora i ku mojemu przerażeniu usłyszałam jak drzwi wejściowe się zamykają. Zostawił mnie samą! Odwróciłam głowę w kierunku zebranych nie wiedząc co ze sobą zrobić. Czułam się strasznie niezręcznie. Byłam sama wśród obcych czarodziei, którzy prawdopodobnie dużo o mnie wiedzieli, wynikało to po ich minach, a ja o nich nic. Pierwszy podniósł się mężczyzna, który według mnie wyglądał na dwadzieścia siedem lat. Założył ręce na klatce piersiowej i podszedł bliżej mnie, przyglądając mi się z jakimś z dziwnym uśmieszkiem. Był nawet przystojny. Wyższy ode mnie o głowę, mocno zarysowane kości policzkowe, jasno brązowe włosy, gdyby się uprzeć można by je zaliczyć jako ciemny blond. Oczy miał brązowe pełne dzikich iskierek.
- No, no, no… proszę jaka śliczniutka – odezwał się cicho zatrzymując się przede mną i przyglądając mi się z tajemniczym uśmiechem. Uniosłam brew do góry patrząc na niego powątpiewająco. Jeszcze chwila, a prychnęłabym. Nie lubiłam takich mężczyzn, dla których liczył się tylko wygląd, a zdążyłam już takich spotkać sporo.
- Crooper! – warknęła Marlena w kierunku mężczyzny. Ten tylko ostentacyjnie wywrócił oczami. Wydawał się być bardzo rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Ile razy Marlenko mam ci mówić, żebyś nie mówiła do mnie po nazwisku? – zapytał posyłając jej fałszywy uśmiech. – Ethan Crooper – rzucił w moim kierunku wyciągając rękę. Spojrzałam najpierw na nią, potem mężczyźnie w oczy i prychnęłam. Przez chwilę wydawał się być zdezorientowany, ale szybko ukrył to za maską szyderczego uśmiechu. Miałam wrażenie, jakby Marlena uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Dorcas, Dumbledore poprosił mnie, abym udała się z tobą do ministerstwa – powiedziała mierząc się z Ethanem na spojrzenia. Ja zaś zastanawiałam się po co miałabym się tam znaleźć. Dzisiejszy dzień przyniósł mi tyle niewiadomych, że już sama nie wiedziałam co o tym myśleć.
- Im krócej będziemy przebywać z tym pacanem, tym lepiej dla nas – powiedziała Marlena kierując się do drzwi, a ja poczułam jak na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Już zaczynałam ją lubić.

Wyszłam z kominka otrzepując szatę z pyłu. Od razu moją uwagę przykuła fontanna przedstawiająca parę czarodziejów, centaura, skrzata i goblina. Podłoga wykonana z ciemnego drewna, była lśniąca i wypolerowana. Na granatowym suficie znajdowały się złote symbole, zmieniające się jak tablica ogłoszeń. W Ministerstwie Magii byłam raz. W wakacje pomiędzy drugą, a trzecią klasą kiedy babcia nie miała co ze mną zrobić. Mój wzrok spoczął na Marlenie, która uprzejmie na mnie czekała.
- Po co właściwie tutaj przyszłyśmy? – zapytałam przypominając sobie, że nadal nie wiem co tutaj robimy. Blondynka wyglądała na dość rozbawioną.
                - Mam cię zaprowadzić do biura aurorów, Ethan zaproponował, że to zrobi, ale chciałam cię ocalić od jego towarzystwa – zaśmiała się i ruszyła przed siebie. Wszystko poukładało mi się w głowie i przeraziłam się. Nie byłam gotowa na podjęcie tak ważnej pracy w tym momencie. Nie przygotowałam się do rozmowy, nie wiem czego będą oczekiwać ode mnie. A jak nagle zechcą przeprowadzić jakiś test? Przecież ja posikam się ze strachu.
                - O co w ogóle z tym Ethanem chodzi? – zapytałam próbując uspokoić myśli. Swoją drogą, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o członkach zakonu.
                - To typowy casanova. Naprawdę Ci współczuję, jesteś chyba najładniejszą dziewczyną jaka kiedykolwiek była w zakonie – zaśmiała się, a na moje policzki wkradł się rumieniec. – Jesteś wilą, prawda? – dodała patrząc na mnie z zaciekawionym uśmiechem.
                - Ćwierć. Moja babcia od strony mamy jest wilą – wzruszyłam ramionami spoglądając nieśmiało na Marlenę. – A ty czym się zajmujesz?
                - Pracuję w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów – Marlena kiwnęła z uśmiechem jakiemuś czarodziejowi, a ten spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – Wzbudzasz sensację – zachichotała podchodząc do windy.
                - Dlaczego? – uniosłam jedną brew wchodząc za nią do windy, która zatrzeszczała niebezpiecznie. Co dziwniejsze pod sufitem krążyło kilka papierowych samolotów. McKinnon wcisnęła przycisk z dwójką.
                - Bo widzą, że jesteś wilą – odpowiedziała dopiero wtedy kiedy zostałyśmy same. Czy to naprawdę jest takie rzadkie? Przecież ja nawet nie jestem wilą, tylko ćwierć wilą. Nie zmieniałam się w potwora tylko mam blond włosy i niebieskie oczy. I jak tu cholera mam się ukryć przed Voldemortem, kiedy wzbudzam takie zainteresowanie. Jeszcze do nie dawna odpowiadało mi to, że mężczyźni zwracają na mnie uwagę, ale teraz jakoś nie bardzo było mi do śmiechu. Damski głos oznajmił, że znajdujemy się na poziomie drugim. Blondynka ruszyła patrząc przez ramię czy za nią podążam. Oczywiście tak zrobiłam, bo nie miałam ochoty zostać w windzie, gdzie każdy przyglądał mi się z ciekawością.
                - Jest i on!  - zawołała Marlena przyspieszając krok i zmierzając ku dwóm mężczyznom. Zmuszona, wyrównałam z nią tempo. Z każdym krokiem moje zdenerwowanie rosło. Bałam się tego, czego będą ode mnie wymagać. Na moje nieszczęście zrównałyśmy się już z czarodziejami.
                - Marleno, cóż za pięknego gościa nam przyprowadziłaś? – zapytał mężczyzna, gdzieś po trzydziestce. Włosy miał bardzo jasne, a cerę w odcieniu karmelu. Uśmiech miał przyjazny, ale jednocześnie surowy.
                - Dorcas Meadowes – McKinnon wyręczyła mnie w odpowiedzi. Bardzo się z tego cieszyłam, bo w tym momencie w gardle miałam gulę i pewnie bym nie wydusiła z siebie słowa. Zielone oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, jednak szybko ustąpiły miejsca zaciekawieniu. No świetnie. Zaraz jeszcze pomyśli sobie, że jestem głupią blondyneczką i nic nie potrafię. Bardzo często to się zdarzało, co gorsza ciężko było takim ludziom udowodnić, że tak nie jest.
                - Jacob Bradley, szef biura aurorów – uśmiechnął się pogodnie i podał mi rękę. Uścisk miał pewny i mocny. Wyglądał na fajnego gościa, ale z zasadami i surowego. Uniosłam w górę kącik ust. Mężczyzna trochę mnie onieśmielał. Nie dlatego, że był przystojny, bo może i był, ale dlatego jak ważną osobą był.
                - Marleno, możesz już wracać do siebie, ty Knocks tak samo – do dziewczyny posłał uśmiech wdzięczności, a na mężczyznę skinął tylko głową. Przeniósł na mnie wzrok i gestem wskazał kierunek, w którym będziemy podążali. Chwilę później znaleźliśmy się pod drzwiami, do których przyczepiona była blaszka z wygrawerowanym napisem Kwatera Główna Aurorów. Otworzył je i jak prawdziwy gentelman przepuścił mnie w drzwiach. Oniemiałam. Znaleźliśmy się w Sali, w której znajdowała się chyba ponad setka biurek i niemalże przy każdym ktoś siedział. Ściany obwieszone były różnego rodzaju mapami, listami gończymi, artykułami z gazet, a nawet listami i oczywiście zdjęciami. Panował lekki szum, ale gdyby ktoś krzyknął na pewno każdy by go dobrze zrozumiał.
                - Pójdziemy najpierw do mojego gabinetu, dostaniesz wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy – Jacob ruszył przed siebie uderzając gazetą w tył głowy mężczyznę, który przysypiał na krześle. Zrobiłam kilka kroków i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Po pomieszczeniu poniósł się stukot moich butów przyciągając uwagę coraz to dalej siedzących osób. Z każdym kolejnym krokiem coraz więcej głów odwracało się w moją stronę. Szkoda, że moja pewność siebie wyparowała wraz z wyjazdem z Nowego Jorku. Kiedy doszliśmy do gabinetu szefa miałam wrażenie jakbyśmy właśnie pokonali dwukilometrowy odcinek. Z ulgą weszłam do pomieszczenia, chroniąc się przed wścibskimi spojrzeniami aurorów. Usiadłam na krześle, które wskazał mi Jacob, założyłam nogę na nogę i czekałam. Mężczyzna wyczarował jakieś dość spore kartonowe pudełko.
                - Wrzucam ci kopię, akt przestępców, książki, które musisz opanować, mapy, na których jest zaznaczone, gdzie znajdują się ciemne strefy, kodeks aurorów oraz terminarz testów – mruczał machając różdżką, a w kartonie pojawiało się coraz więcej rzeczy. Na widok tych wszystkich ksiąg mina mi zrzedła. Cudem, ale to cudem, wypadłam tak dobrze na egzaminach. Nie byłam osobą, która uczyła się z książek, zawsze musiałam mieć to albo zobrazowane, ale wytłumaczone w logiczny, tylko dla mnie, sposób. Bradley chwycił pergamin, nabazgrał na nim kilka słów, machnął różdżką, a ten zamienił się w samolocik i wyleciał z gabinetu.
                - Przejrzałem twoje dokumenty… - zaczął, a mi serce podskoczyło do gardła. Nic nie zrobiłam, a już tak się stresowałam. – Egzaminy wykroczyły lekko poza przeciętne. Wybitny tylko z obrony przed czarną magią i zaklęć, z eliksirów, transmutacji i zielarstwa tylko powyżej oczekiwań. Nie powiem, że te pierwsze dwa przedmioty mają dla mnie największe znaczenie, ale transmutacja… - żołądek mi się wywrócił do góry nogami. Tylko powyżej oczekiwań? Ciężko pracowałam na te oceny niemalże całą siódmą klasę. Ciekawe jakim trzeba być geniuszem, żeby Jacob Bradley był w pełni zadowolony. Przełknęłam ślinę, splatając dłonie na podołku. Jakże teraz tęskniłam za beztroskim życiem, które wiodłam jeszcze do nie dawna.
                - Prawie dwa lata spędzone w Hiszpanii, chwila w Ameryce, światowa… Znasz hiszpański, tak? – zapytał podnosząc wzrok i przyglądając mi się uważnie, zapewne po to by sprawdzić czy mówię prawdę.
                - Perfekcyjnie, tak jak francuski – odpowiedziałam starając się zabrzmieć pewnie, w duchu modląc się, aby nie zadrżał mi głos.
                - To dobrze. Nie powiem, twój wygląd też wiele może zdziałać. Czasami, do niektórych spraw trzeba wysyłać kobiety, ale nie wszystkie się do tego nadają. Jesteś wilą? – te ostatnie pytanie widać, że zadał z czystej ciekawości, a ja miałam ochotę wywrócić oczami, jednak powstrzymałam się. Ile razy zdążę jeszcze to usłyszeć?
                - Babcia od strony mamy jest wilą – nie tłumaczyłam dokładniej mając nadzieję, że Jacob jest na tyle wykształcony, że zrozumie mój przekaz. Kiwnął tylko głową na znak, że zrozumiał, a mi mimo wszystko zrobiło się lżej. Wtem ktoś zapukał do drzwi. Mężczyzna mruknął „proszę” i do środka weszła młoda kobieta. Miała złotawe loki sięgające za ramiona i przejrzyste zielone oczy. Twarz miała drobną i przyjazną.
                - Oh, jesteś wreszcie – Bradley podniósł się, a ja uczyniłam to samo. Zielonooka skinęła głową i w milczeniu przypatrywała mi się z zaciekawieniem. – Dorcas, to jest Lydia McKinnon, Lydio to jest Dorcas Meadowes – z uśmiechami wymieniłyśmy się uściskiem dłoni. Mężczyzna musiał być chyba zadowolony, bo teraz odezwał się nieco pogodniej. – Od dzisiaj będziecie razem pracować. Lydio pomożesz Dorcas się zaklimatyzować, pokażesz jej gdzie, co i jak oraz w razie czego przypomnisz reguły. A teraz zmykajcie już mam jeszcze dużo roboty – mruknął dając nam znak ręką, że możemy odejść. – Ah, Lydio! Dorcas zajmie wolne biurko obok ciebie – dodał, po czym odwrócił się plecami przyglądając się mapie, która zawieszona była na ścianie. Machnęłam różdżką na karton, a ten uniósł się w powietrze.
                Ku mojemu niezadowoleniu znowu znalazłam się w tej ogromnej sali, pełnej ludzi przyglądających mi się z zainteresowaniem. Lydia uśmiechnęła się pokrzepiająco i ruszyła wzdłuż rzędów biurek.
                - Nasze biurka znajdują się trzy rzędy od tej ściany na wprost oraz dwa rzędy od okna – powiedziała zrównując ze mną krok. Kiedy się wchodziło do pomieszczenia, skręcając w prawą stronę i idąc cały czas prosto można było znaleźć się w gabinecie Szefa Biura Aurorów. Okna były tylko po prawej stronie, ale były na tyle ogromne, że wystarczyły, aby oświetlić całą salę. No i oczywiście były zaczarowane, więc teraz było słonecznie i śniegowo. Na wprost od wejścia znajdowała się chyba największa ze ścian. Kiedy byliśmy już blisko celu, wiedziałam, bo były dwa biurka, z których jedno było zupełnie czyste, a drugie wskazywało, że jego posiadaczka jest bardzo schludna, czułam się jakbym zaraz miała zionąć ogniem. Na skos od mojego miejsca nie siedział nikt inny jak sam Syriusz Black we własnej osobie. Jego oczy najpierw przybrały wyraz zadziwienia, a już chwilę później pojawiły się w nich złośliwe iskierki.
                - Tam jest twoje miejsce – Lydia uśmiechnęła się pogodnie wskazując na puste biurko. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że pewnie już niedługo rozpęta się piekło.
               - Meadowes, nie pomyliłaś przypadkiem pięter? Jak chcesz zaraz mogę cię zaprowadzić do Urzędu Patentów Absurdalnych, opowiesz im o swoim mózgu, na pewno stwierdzą, że to bardzo absu… Ała! – nie mogąc wytrzymać jazgotu tego dupka lekko machnęłam różdżką, a karton, który lewitował za mną uderzył Syriusza w głowę. Lydia wydawała się teraz być lekko zdezorientowana, a ja usłyszałam dobrze znany mi wybuch śmiechu.
                - Cześć James – uśmiechnęłam się słodko do Rogacza, który teraz leżał na biurku ze śmiechu.
                - Cześć Jameeeees – zapiał Łapa przedrzeźniając mnie.
           - Oh, zamknij się, Black – mruknęłam ustawiając karton na biurku. Mężczyzna prychnął tylko zaplatając ręce na klatce piersiowej i opierając nogi o kant stołu. Zupełnie jakby z transu ocknęła się Lydia. Stała pomiędzy nami patrząc raz na jedno, a raz na drugie. Dopiero za trzecim razem kiedy otworzyła usta wydobył się z nich dźwięk.
                - Znacie się? – zapytała, a ciekawość mieszała się ze zdziwieniem. Syriusz już chciał coś powiedzieć, ale ubiegłam go.
                - Tak, mieliśmy kiedyś wspólną przeszłość – mruknęłam nawet nie patrząc na niego, posłałam tylko Lydii wymuszony uśmiech.
                - A może opowiesz jej o tym, jaka byłaś okrutna i zostawiłaś mnie samego, ze złamanym sercem? – zapytał drwiąco, a ja czułam na sobie jego palący wzrok. McKinnon była wyraźnie zakłopotana. Usiadła przy swoim biurku, które znajdowała się tuż przed moim. Po mojej prawej stronie miałam Jamesa, zaś naprzeciwko niego siedział Syriusz. Łatwo było zauważyć kto z kim pracuje, ponieważ między każdym biurkiem był odstęp, oprócz tego, które znajdowało się naprzeciwko. Amerykanie pewnie by zrobili z tego boksy, i tak to trochę wyglądało, ale zabrakło ścianek działowych.
                - Szkoda mi słów na opisywanie tak żałosnej postaci jaką jesteś ty – powiedziałam od niechcenia, obracając się przez ramię i obdarzając go przelotnym spojrzeniem. Zdenerwowałam go i to bardzo. Widziałam to po nim, gdyż zacisnął zęby, a rysy jego twarzy wyostrzyły się jeszcze bardziej. Już chciał coś odpowiedzieć, prawdopodobnie mi dopiec, ale z krzesła nagle podniósł się James.
                - Łapo, już wiem, gdzie musimy się udać – powiedział radośnie Potter, albo udawał, i patrzył wyczekująco na przyjaciela, aż ten łaskawie się ruszy. Black wzburzony podniósł się i ruszył za Rogaczem.
                - Jeszcze wrócimy do tej rozmowy – rzucił mi na odchodne uśmiechając się słodko, za słodko.
                - Nie wydaje mi się – odburknęłam nie podnosząc nawet głowy znad teczek. Dopiero kiedy już nie słyszałam ich głosów odrzuciłam od siebie papiery zsunęłam się na krześle, głowę kładąc na oparciu zajęłam się wpatrywaniem w sufit. Byłam zła, krew się we mnie gotowała, do tego dochodził stres i zdenerwowanie w związku z moją posadą. Było mi źle i jedyne o czym w tej chwili marzyłam to wyłożyć się na kanapie pod ciepłym kocykiem, z kubkiem gorącej czekolady. A to wszystko wiązało się z domem, którego nie mam. Świetnie! Była dopiero piętnasta, a ja miałam wrażenie jakby od rana upłynęło już kilka dni.
                - Dorcas… - usłyszałam szept Lydii. Niechętnie usiadłam jak człowiek i odwróciłam się do niej przodem rzucając jej pytające spojrzenie. – Wszyscy się na ciebie patrzą – dodała próbując się nie śmiać. Spojrzałam na ludzi, w większości mężczyzn, siedzących obok mnie i faktycznie McKinnon miała rację. Posłałam im ironiczny uśmiech. Jedni się speszyli, inni odwzajemnili mi się tym samym i co gorsza, zdarzyły się też flirciarskie uśmiechy. Co ja takiego zrobiłam, że teraz muszę tak odpokutowywać?
                - Czy ja mam coś napisane na czole, że tak się na mnie gapią? – warknęłam wściekła, ale Lydia się tym nie przejęła, wręcz przeciwnie, roześmiała się.
                - Spośród prawie setki aurorów zaledwie dziesięć to kobiety, więc kiedy nagle pojawia się olśniewająca blondynka nie dziw się, że jest takie poruszenie. Ale nie martw się, za jakiś czas się przyzwyczaisz – zachichotała. I to ma być dla mnie pocieszenie? Oprócz Blacka, dyszącego mi nad karkiem, brakowało mi jeszcze tych wszystkich mężczyzn. O losie…
                - Kojarzę skądś twoją twarz – powiedziałam po chwili ponownie odwracając się w jej kierunku. - I nazwisko. Marlena to twoja siostra? – dopiero teraz uświadomiłam sobie, że miały przecież takie same nazwiska i były nawet do siebie podobne.
                - Tak, Marlena to moja młodsza siostra. A kojarzyć mnie możesz z pogrzebu – posmutniała nagle, a ja zadrżałam mimo, że nie było mi zimno. Nagle cała złość ustąpiła miejsca smutkowi. Kłótnia z Blackiem, która miała miejsce chwilę temu, teraz już nie miała znaczenia. Przecież dopiero wczoraj był pogrzeb, a ja mam wrażenie jakby już upłynął tydzień. Zbyt szybko wszystko się tutaj toczy.
                - Znałaś go? – zapytałam po chwili przenosząc wzrok z padającego za oknem śniegu na twarz dziewczyny. Drgnęła nieznacznie odgarniając wpadające do oczu kosmyki.
                - Tak, pracowałam z nim kilka razy – powiedziała smutno. O nic już więcej nie pytałam i nic więcej się nie zdarzyło. Siedziałam w milczeniu czytając kartoteki przestępców, a było ich całkiem sporo. Myśli atakowały moją głowę, tak że już po chwili miałam migrenę. Ale przynajmniej było spokojnie.
                W pewnym momencie Lydia szturchnęła mnie lekko. Spojrzałam na nią zaskoczona.
                - Idziesz do wyjścia czy masz zamiar siedzieć po godzinach? – zapytała, a jej dobry humor powrócił. Skinęłam głową z impetem podnosząc się, co spowodowało, ze krzesło wywróciło się. Warknęłam cicho pod nosem. Postawiłam krzesło i mój wzrok spoczął na załadowanym po brzegi kartonie. Nie podobała mi się wizja czytania tych wszystkich ksiąg. Zajmie mi masę czasu. Zabiorę je kiedy indziej.

______________________________________
Mogę szczerze powiedzieć, że jestem zadowolona z tego rozdziału. Mam wrażenie, że różni się od diametralnie od poprzednich oraz mam nadzieję, że jest od nich lepszy. Dziękuję wam za to, że zostawiacie swoje komentarze i rady. Naprawdę mi pomagają. Krytyka jest bardzo ważna, bo dzięki niej można się wiele nauczyć :)

7 komentarzy:

  1. Super rozdział, kiedy nn?
    Zapraszam do mnie nastolatkawwielkimswiecie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, z tej strony nowa czytelniczka :D
    Wpadłam na Twojego bloga w sumie przez przypadek, przeglądając katalog. Nigdy jakoś nie interesowały mnie historie o Dorcas, ale z nudów weszłam i od razu po przeczytaniu prologu stwierdziłam, że chyba zostanę na dłużej. W ten sposób przeszłam przez wszystkie dziewięć rozdziałów i nie zawiodłam się.
    Historia bardzo ciekawa. No i pojawia się dużo Syriusza - co od razu sprawia, że mam zamiar tu zostać. Dorcas... jest dość dziwną postacią, ale lubię ją. Niby pewna siebie, a jednak czasami nie wie co robić. No i została aurorem! To dużo bardziej mi odpowiada niż jej kariera modelki. W końcu była w Zakonie. W końcu Voldemort zabił ją OSOBIŚCIE. Więc to logiczne, że jej przeznaczeniem jest być aurorem.
    No nic. Czekam na rozdział drugi z zapraszam do siebie. Blog również poświęcony Huncwotom.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiam Dorcas własnie za to, że Voldemort zabił ją osobiście. I oczywiście, ze jej przeznaczeniem było zostanie aurorem, gdzie tam jakąś mugolską modeleczką, to zupełnie nie w jej stylu :) A Syriusza sama też uwielbiam. Cud, miód, orzeszki ::)

      Usuń
  3. Heh, widziałam w tekście wzmiankę o NY <3333333333.
    O, aurorzy, świetny pomysł. Wiesz, że uwielbiam aurorów. Ale zaskoczyło mnie, że zrobiłaś Dorcas jedną z nich, przecież nie miała kursu ani nic, więc to już troszkę jest nagięcie realiów, podobnie jak teleportacja w murach Hogwartu. Nawet Dumbledore nie mógłby się zdeportować z Hogwartu, więc to zdecydowanie mi nie podeszło. Widzę też, że wcisnęłaś też do biura Syriusza i Jamesa, co też już jest troszkę naciągane, ale widzę, że chyba za wszelką cenę chcesz połączyć tę dwójkę, skoro ciągle krzyżujesz ich drogi. Nawiasem mówiąc, ta ćwierćwila też trochę naciągana mi się wydaje.
    Ogólnie ten rozdział był najlepszy z dotychczasowych, widać, że pisany później (i szkoda, że pierwszych nie pisałaś od nowa, a wrzuciłaś jakieś stare, niedopracowane teksty sprzed kilku lat), opowiadanie na pewno by zyskało na tym, gdyby było pisane od nowa tak jak ten rozdział. Bo tym razem było lepiej, naprawdę.
    I wolę Dorcas jako prawdziwą czarownicę i aurorkę, nie jakąś "mugolską modeleczkę", którą ją uczyniłaś kiedyś ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też uwielbiam aurorów i to, że Dorcas jest jednym z nich na pewno się kiedyś wyjaśni. Zresztą w opowiadaniu były wzmianka o terminach egzaminów, przez które musi przejść :) Teleportacja w murach Hogwartu... Jak dla mnie skoro Dumbledore jest taki silny, a Voldemort w siódmej części latał, jak dla mnie najbardziej można pozwolić Albusowi na teleportacje w murach szkoły.
      Syriusz i James w mojej głowie zawsze pracowali jako aurorzy, tym bardziej, że nie trzymam się sztywno kanonu. To samo tyczy się ćwierć wili, bo postanowiłam ją połączyć z pewną rodziną ;p i byłoby dziwne, gdyby nią nie była.
      Co do stylu pisania. Na ten moment po prostu nie umiem napisać lepiej poprzednich rozdziałów. Zupełnie jakby żyły swoją duszą. Mimo szystko mam nadzieję, że kiedyś się za nie zabiorę i zrobię z nimi porządek.
      I ja też wolę Dorcas jako czarownicę, tylko musi jeszcze odzyskać swój dawny charakterek i będzie cudownie :D

      Usuń
  4. Ten rozdział nie był ani lepszy ani gorszy od poprzedniego, ale też nie był taki sam, żeby nie było, że ślepa jestem. Z jednej strony akcja jest płynniejsza, robisz bardzo ładne przejścia z jednego momentu do drugiego, ale opisy to ci dość drewniasto wychodzą... Już tłumaczę o co mi chodzi z tą "drewniastością" - są one takie puste, bez polotu, bardzo oszczędne jak jakiś plan np. wstałam, umyłam się, zjadłam poszłam na zakupy... W dodatku trafiaja sie jakieś dziwne ingerencje w tekst - jakieś szyki przestawne, które nic w sumie nie dają, jakieś zawirowania przecinkowe, które były już wcześniej, ale te pierwsze to chyba nie... albo mi się zdaje ;)
    Co do wizji bohaterów:
    Z Dor to chodzi o to, że ona zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiła, a później nie wiadomo czemu nagle obwinia Syriusza - to mnie tak zirytowało. A po tym rozdziale to nieco się zawiodłam - sądziłam, że będzie z niej taka kokietka (mam dość czytania o pannach indywidualistkach, które to zawsze wygrywają wszelakie potyczki słowne), a tu Syriusz robi na jakiegoś podrywacza, czy raczej utrudniacza życia :D
    Podobało mi się tez wprowadzenie sióstr McK (powolisz, że tak sobie poskracam niektóre nazwiska?) - takie lekkie i przyjemne, a przy tym masz jeszcze spore szanse na zrobienie z tego czegoś więcej, choć, oczywiście, nie musisz ;)
    Akcja Dorcas jako ekspresowy auror mi nie odpowiadała - uważałam ją za zbyt szybką i nierealną, ale później doszłam do wniosku, że w ten sposób chcesz pokazać, że wszystko da się załatwić po znajomości i w takim wypadku - jestem na tak. W końcu DumbledorE (a nie Dumbledor, jak piszesz) nie byle kto i potrafi załatwić niejedno :P
    James tez bardzo przypadł mi do gustu w tym rozdziale - wyszedł z niego taki typowy przyjaciel, a nie jakieś niewidomoco, jakie niektórzy autorzy serwują. Zobaczymy jeszcze jak to dalej pociągniesz, alejest zdecydowanie lepiej.
    Czemu nie odpowiadami Mary? Nie mam nic do niej jako postaci, bo jest całkiem fajna, ale do tego, że Remus zawsze musi mieć dziewczyne, a Petera to się pomija... to psuje moje wyobrażenie o nich i spłyca wszystko.
    Jeżeli takajest twoja wizja Syriusza to niech ci tam będzie - po prostu zwyczajnie nie pokrywa się z moją i pewnie będę na niego od czasu do czasu narzekać - póki co wstrzymam się od głosu; zobacze jak tam dalej to pociągniesz.
    Przepowiednię dalej uważam za conajmniej irracjonalną. W dodatku Dor wychodzi na jakąś idiotkę w tym rozdziale - zdaje się, że nie wierzy w tę przepowiednie, a wczesniej odniosłam wrażenie (może mylne, już sama nie wiem), że to właśnie dlatego zwiała i zostawiła wszystko...
    A ćwierć wila bardzo klimatyczna i fajnie, że z takim uporem ją wspominano, tylko szkoda, że podejrzane jest, zę Dor odziedziczyła tylko tę "ładną częsć" :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opisy, to coś co wychodzi mi najgorzej, dlatego są też takie drewniaste. Mimo wszystko cały czas staram się nad nimi pracować, aby były lepsze. Dziwne ingerencje w tekst? Nie do końca umiem je wyszukać w tekście, bo być może dla mnie wydają się czymś normalnym :)
      Dorcas jakby nie patrzeć została wychowaną na zadufaną w sobie arystokratkę, więc całkowicie pasuje do niej zwalanie całej winy na kogoś innego. A to, że Cię zirytowała to chyba normalne, bo ona jest irytująca :D
      Syriusz... Przecież on jest podrywaczem, był Huncwotem! :D Tylko takie jego wyobrażenie mam w głowie. Ale wiadomo, każdy ma inne wizje bohaterów ;p
      McK, jaki ładny skrót ;p W sumie kiedy znalazłam Marlenę McKinnon na Potterowskiej Wiki stwierdziłam, że wprowadzę te postaci. Początkowo miała być tylko Lydia, ale w mojej głowie od razu wytworzyła się także Marlena.
      Mary... Z biegiem czasu też jestem do niej coraz mniej przekonana, ale mam co do niej pewne plany :evil laugh:
      Takie samo masz zdanie o przepowiedni jak Dorcas ;p Dorcas w sumie sama nie wie czemu uciekła, po części, dlatego, że rodzice biadolili o tej przepowiednii, a po części może, dlatego, że bała się stałego związku z Syriuszem poza Hogwartem? Kto tam ją wie ;p
      Stwierdziłam, że głupio by było, gdyby się zamieniała w potwora, tak jak na wilę przystało, bo Fleur tego nie mogła robić, a ćwierć wilą też była.
      Dziękuję za tak długi komentarz i podzielenie się swoim zdaniem :)

      Usuń