niedziela, 31 marca 2013

Rozdział szósty: Panna Meadowes


To było jak porażenie prądem. Tak niechciane, ale jednocześnie tak piękne. Świat nagle zawirował powodując, że zakręciło mi się w głowie. Mimo to przywarłam wargami do miękkich ust Syriusza. Wszystkie zasady i reguły miałam kompletnie w poważaniu. Przymknęłam powieki zupełnie oddając się chwili. Opuszkami palców dotknęłam jego gorącego policzka wpijając się w jego usta. Poczuła jak jedną ręką obejmuje ją w tali i przyciąga mocno do siebie drugą zaś wplótł w moje włosy. W tym momencie nawet nie mogłam się od niego odsunąć, ale ja nawet tego nie chciałam. Przejechałam paznokciami po jego karku czując jak jego ciałem wstrząsają dreszcze.
Odzyskałam trzeźwość umysłu, ale po co miałam przerywać skoro… mi się to spodobało. To tylko chwila, która i tak przeminie, a potem wszystko wróci do normy, więc dlaczego nie mogłabym się zabawić? Nie udało mi się zdusić w sobie myśli, że chciałam się tylko zabawić, ja chciałam znowu go poczuć. Nie byłam w żadnym związku co wiąże się z tym, że nie byłam zobowiązana do jakiejkolwiek wierności. Co innego Syriusz, ale on wiedział co robił.
Oparłam się plecami o ścianę i przyciągnęłam go do siebie za kołnierz jego koszuli. W tym momencie miałam nad nim kontrolę, czułam to. Na moich ustach pojawił się lubieżny uśmiech, kiedy zaczął całować mnie po szyi. Wsunęłam dłonie pod jego koszulę, dłońmi wodząc po jego umięśnionym torsie. Poczułam, że się uśmiechnął. Sama miałam ochotę się roześmiać. Jego dłoń zsunęła się po mojej talii zatrzymując na pośladkach. Spojrzałam na niego spod rzęs przygryzając dolną wargę. Przybliżyłam usta do jego ucha i lekko je przygryzając.
– Pozdrów ode mnie Sarah – wymruczałam, pocałowałam go przelotnie w usta i z dumnym uśmiechem minęłam go ocierając się o niego niczym kotka. Na jego twarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. Spodziewałam się, że będzie raczej zawiedziony, albo zły sam na siebie. Nic bardziej mylnego.
- Wyczuwam zazdrość, Meadowes – powiedział tym swoim cholernie seksownym tonem łapiąc mnie za nadgarstek. Przeszły mnie dreszcze. Przeniosłam spojrzenie na jego twarz. Uśmiechał się ironicznie czekając na to czy coś odpowiem. Ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk, na co Syriusz uśmiechnął się szyderczo. Zrobił to specjalnie. Naumyślnie pozwolił mi ponieść się emocjom, aby zobaczyć czy nadal coś do niego czuję. Drań! Rzuciłam mu nienawistne spojrzenie, wyrwałam rękę z uścisku i jak najszybciej oddaliłam się od niego.
Ze sztucznym uśmiechem wzięłam do ręki gitarę akustyczną. Zawsze brzdąkałam w Hogwarcie, kiedy było nudno. Przejechałam opuszkami placów po strunach, nie tworząc jednak jakiegoś określonego dźwięku. Lily momentalnie przeniosła na nią wzrok uśmiechając się promiennie. Szarpnęłam struny i popłynęła melodia. Rudowłosa, aż klasnęła w dłonie, kiedy usłyszała co zamierzam zagrać.
- Mam bilet na długą podróż dookoła świata. Dwie butelki whisky na drogę. Jestem pewna że będę chciała jakąś fajną ekipę. Wyjeżdżam jutro, co powiesz? – nigdy jakoś specjalnie nie umiałam śpiewać. Nuciłam sobie pod nosem, przez co nie można było usłyszeć, że faktycznie fałszuję czy śpiewam czysto. - Kiedy odejdę, kiedy odejdę. Będziesz za mną tęsknić kiedy odejdę. Będziesz tęsknić za moimi włosami. Będziesz za mną tęsknić wszędzie, oh. Będziesz za mną tęsknić kiedy odejdę.
*
Po malutkim pokoiku na poddaszu rozniósł się dźwięk budzika. Przez małe okienko wpadały nikłe promyki słońca. Szafa w rogu pokoju była otwarta na oścież, a z jej środka wywalały się ubrania. Drewniane krzesło było odsunięte od biurka, na którym pełno było przeróżnych materiałów i wszelakich zapisanych pergaminów. Na brzegu blatu stał przewrócony atrament, a orle pióro spadło na podłogę. Wielkie lustro umocowane na drzwiach było obwieszone masą przeróżnych naszyjników, bransoletek, kolczyków i innymi pierdołami.
Otworzyłam jedno oko, zaspana na oślep wyłączyłam budzik, a dłonią przeczesałam włosy. Dochodziła ósma. Jak dla mnie było stanowczo za wcześnie, aby wstawać z cieplutkiego łóżka. Przeciągając się ogarnęłam wzrokiem bałagan jaki panował w pokoju. Na mojej twarzy pojawił się grymas, kiedy pomyślałam, że będę musiała to posprzątać. Zaklęcia domowe nigdy mi nie wychodziły. Chcąc nie chcąc wyszłam spod kołdry kierując się do łazienki. Zimny prysznic na pewno powinien mnie obudzić. Tak, to jest bardzo dobry pomysł.
*
Drobna blondynka weszła do kuchni, a kiedy zobaczyła śniadanie uśmiechnęła się promiennie. Wzrokiem szukając ukochanego ujrzała go jak stał w kącie pomieszczenia i patrzył na nią z uśmiechem Huncwota. Zachichotała cicho i podbiegła do niego oplatając go dłońmi w pasie. Zadarła głowę do góry by móc na niego spojrzeć.
– Jesteś kochany – zaświergotała uśmiechając się szeroko. Mężczyzna zaśmiał się tuląc blondynkę do siebie.
– I jak tam z twoją sukienką? – zapytał po chwili przyglądając się ukochanej.
– Jest prześliczna! Madame Malkin naprawdę się postarała. A do tego mam jeszcze takie cudowne buty! Z takimi małymi diamencikami, wiesz? Padniesz jak mnie zobaczysz wieczorem – mówiła szybko ciesząc się jak małe dziecko, ale on miał jakieś dziwne wrażenie, że sukienki nie uszyła sama Madame Malkin, ale z pomocą jakiegoś blondwłosego potwora.
– Będziemy się dzisiaj świetnie bawić – oznajmił mężczyzna niewidzącym wzrokiem patrząc gdzieś za okno.
– Kocham cię, Syriuszu… – westchnęła po dłuższej chwili Sarah tuląc się mocno do mężczyzny jakby miał jej zaraz uciec. Black zacisnął usta nie mówiąc nic.
*
Słońce już dawno zaszło, a jego miejsce zastąpił księżyc. Na niebie ciągle przybywało migoczących gwiazd. W świetle ulicznych latarni śnieg mienił się sprawiając wrażenie malutkich diamentów. Co jakiś czas słychać było wybuch jakiś fajerwerk. Ostatni dzień roku zapowiadał się wyjątkowo hucznie.
W salonie w jednym z domów niedaleko ulicy Pokątnej siedział przystojny szatyn. Co chwilę nerwowo zerkał w kierunku schodów. Kiedy zaczął już wątpić czy kiedyś zejdzie na dół, stwierdziłam, że dam mu odetchnąć z ulgą. Jego wzrok momentalnie powędrował w moją stronę. Wyglądał na oszołomionego.
– I jak wyglądam? – zapytałam okręcając się wokół własnej osi z szerokim uśmiechem.
– Pięknie… – wyszeptał po chwili mężczyzna mrugając kilkakrotnie.
Czułam się wyjątkowo ślicznie. Blond włosy miałam zupełnie proste i opadały jej swobodnie na ramiona sięgając do połowy pleców. Miałam na sobie dość wyzywającą sukienkę, nad którą siedziałam przez kilka dni. Kawałek czarnego materiału zasłaniał biust, a odkrywał prawie cały brzuch. Był poprowadzony od prawego ramienia do lewego biodra. Jego koniec połączony był z dolną częścią sukienki srebrną klamrą . W miejscu gdzie była błyskotka zaczynało się rozcięcie pokazujące nogi. W uszach miałam srebrne wiszące kolczyki a na stopach, również srebrne, wiązane przy kostce szpilki.
– Pani pozwoli – powiedział szarmancko Marcus stając przede mną i wyciągając w moim kierunku dłoń. Uśmiechnęłam się czarująco i podałam mu rękę, aby po chwili teleportować się z cichym pyknięciem.
                Na zabawę sylwestrową wybraliśmy mugolski klub. Muzyka grała głośno wyrywając do tańca, a kolorowe światełka migotały po sali. Przy barze pełno było ludzi, a barmani dwoili się i troili, aby wszystkich obsłużyć. Ruszyłam w stronę loży, w której siedzieli już moi przyjaciele.
– Gdzie ta blond małpa jest? – zirytowała się Lily bawiąc się pierścionkiem. – Czemu zawsze trzeba na nią tyle czekać. – warknęła widocznie zła, a ja zdusiłam w sobie chichot, gdyż stałam tuż za nią. Mary także z ledwością powstrzymywała cisnący się na usta uśmieszek.
- Cześć Liluś – krzyknęłam dziewczynie do ucha, a ta podskoczyła na miejscu jak oparzona, czym wywołała śmiech u zebranych. Na piorunujące spojrzenie Evans odpowiedziałam słodkim uśmiechem.
– Ale się odpicowałaś – skomentowała Ruda nadal lekko urażona, choć patrzyła na jej sukienkę z wielkim zainteresowaniem. Dumnie uniosłam głowę, jednak po chwili wybuchnęłam głośnym śmiechem, nie umiejąc tak długo być poważna.
– Jak mogłyśmy się tego nie spodziewać – rozbawiona Mary przesunęła się robiąc mi miejsce. Lilce poczochrałam włosy, a Mary dałam buziaka w policzek. Huncwotom posłałam radosny uśmiech, a Sarah najnormalniej w świecie pominęłam.
– Miło panie ponownie widzieć – powiedział O’Conner kłaniając się lekko. Lily puściła mu oczko, a Mary uśmiechnęła uroczo. Byłam zadowolona, że nie musiałam przychodzić sama. Co prawda, do Marca nie czułam jakiś głębszych uczuć, ale był sympatyczny i uroczy.
– Nie lubię go – burknął James patrząc spod byka na mężczyznę.
– Ja też, ale bądźmy mili – rzekł Remus siadając wygodniej.
– Wątpię czy to się uda – powiedział Syriusz uśmiechając się do siebie.
Rzuciłam im piorunujące spojrzenie, a oni wyraźnie się speszyli, że usłyszałam o czym rozmawiają. Co jak co, ale gdyby któryś z nich uraziłby Marcusa miałby ze mną na pieńku.

Ludzie bawili się na parkiecie inni pili trunki w swoich lożach. Większość była już nieźle wstawiona. Wypiłam ostatni łyk Whisky i z hukiem odstawiłam szklaneczkę podrywając się z miejsca. Napotkałam zaciekawiony wzrok przyjaciółek. Posłałam im powietrznego całusa łapiąc Marcusa za rękę. Mężczyzna objął mnie w tali szepcząc mi do ucha jak ślicznie wyglądam. Śmiejąc się pociągnęłam Marcusa na parkiet uśmiechając się rozbrajająco. Odwróciłam głowę i dostrzegłam, że cała reszta też wstaje. To spowodowało, że mój uśmiech stał się jeszcze większy.
Wszyscy szaleli na parkiecie dając się ponieść muzyce. Tańczyłam z Jamesem co chwila wybuchając śmiechem. Zawsze dobrze się z nim bawiłam, był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Zrobiłam piruet, a kiedy chciałam spojrzeć na Pottera jego już nie było, a przede mną stał Syriusz.
– Odbijane – powiedział uśmiechając się figlarnie. Odpowiadając takim samym uśmiechem przybliżyłam się do niego i zaczęliśmy tańczyć. Szumiało mi lekko w głowie, ale bawiłam się przewspaniale. W Hogwarcie zawsze do samego rana szalałam na parkiecie. No i nie wypada zapomnieć, że to zawsze z Łapą ostatnia schodziłam ze sceny, bo tylko on był w stanie mi dotrzymać kroku.
– Ładnie dzisiaj wyglądasz – powiedział wprost do mojego ucha.
– Ty też się postarałeś – zachichotałam zarzucając mu ręce na szyję. Już miał się odezwać kiedy przemówił DJ. Wszyscy zatrzymali się, a ja próbowałam utrzymać się na nogach, co chwilę śmiejąc się cicho z powodu ilości wypitego alkoholu.
– Nowy rok zacznie się za 10, 9, 8…
– To już! – zaśmiałam się biorąc od kelnera dwa kieliszki szampana, jeden podałam Syriuszowi.
- … 3, 2, 1!
– Szczęśliwego nowego roku! – zawołałam równo z Blackiem, na co oboje roześmialiśmy się i duszkiem wypiłam szampana, słysząc jak na dworze wyleciało w powietrze pełno fajerwerków.


_______________________________________________________________________
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie potrafiłam go naprawić, więc zostawiam tak jak jest. Prawdopodobnie mogą być błędy. Dodatkowo jest to najkrótszy rozdział jaki napisałam.

niedziela, 24 marca 2013

Rozdział piąty: Ślizgonka wśród Gryfonów


Od kilku minut wpatrywałam się w płatki śniegu, który padał od samego rana. Jasne włosy opadały na poduszkę, kiedy podpierałam się na łokciu. Z zamyślenia wyrwało mnie stukanie w szybę. Czym prędzej wyskoczyłam z łóżka wpuszczając sowę do środka, a kiedy poczułam na swoim ciele przeraźliwy chłód czym prędzej zamknęłam okno. Szary ptak wylądował na biurku,  narzucając na siebie szlafrok odsunęłam krzesło z niecierpliwością odwiązując list. Doskonale wiedziałam, od kogo on jest, ponieważ przez cały poprzedni tydzień Marcus nie dawał o sobie zapomnieć. Jakoś specjalnie mi  to nie przeszkadzało. Ba! Nawet się cieszyłam. Ale dobry humor prysł, kiedy przypomniała, sobie, że jutro rano muszę stawić się w Los Angeles w biurze Bena. Otworzyłam list, a z każdą linijką coraz bardziej marszcząc czoło.
Jak się spało, piękna? Lilyanne wspominała niedawno, że wyjeżdżasz…Mam nadzieję, że to nie jest prawdą. Może dałabyś się namówić dzisiaj na spacer?
Twój Marcus
Odłożyłam powoli list na biurku zamyślając się. Wzięłam ubrania i podążyłam w stronę łazienki.
 – Lily woła cię na śniadanie – powiedział James z szerokim uśmiechem, kiedy już ubrana szłam w kierunku swojego pokoju.
– Gdzie się tak śpieszysz? – zapytałam zmieniając zdanie i podążając ku kuchni.
– Łapa na mnie czeka, a mamy stawić się w Ministerstwie Magii - odpowiedział Potter zbiegając po schodach, a ja zaraz tuż za nim.
 – W Ministerstwie Magii? – zapytałam zdziwiona, próbując pominąć fakt, że w domu jest gdzieś Syriusz.
– W siedzibie Ligii Quiditcha – rozległ się głos za mną. Doskonale znałam ten cholernie seksowny ton, ale nie miałam ochoty widzieć twarzy jego właściciela.
– Cześć, Syriuszu – odwróciłam się zmuszając do przyjaznego uśmiechu. Trzeba było przyznać, że jak na razie szło mi to naprawdę dobrze. Mur, który wokół siebie wybudowałam był w bardzo dobrym stanie, zupełnie nienaruszony.
– Ty już na nogach? – zapytał Łapa, zapewne nie zdając sobie sprawy z tego, że powoduje chaos w mojej głowie.
 – Muszę się jeszcze spakować, a umówiłam się już z Marcusem i nie wypada nie dotrzymać obietnicy – uśmiechnęłam się słodko czując, że moja pewność siebie wraca na swoje miejsce. Jeżeli nawet udało mi się wyprowadzić Syriusza z równowagi, to nie dał tego po sobie poznać.
– Jedziesz gdzieś? – zapytał Black starając się ukryć zaciekawienie i jakby rozżalenie.
– Wracam do Los Angeles  – mruknęłam wymijająco wyklinając w myślach Jamesa i Lily za to, że zostawili mnie tutaj samą z tym idiotą. Zawsze mieli takie wspaniałe wyczucie czasu. Zapanowała niezręczna cisza. Patrzyłam za okno obserwując jak sypie śnieg, zaś Syriusz z uporem maniaka wpatrywał się w moją twarz, a ja taktownie udawałam, że tego nie widzę.
– Pójdę…
– Muszę już iść…
Odezwali się w tym samym momencie. Zła na siebie spuściłam głowę i przygryzając dolną wargę, czym prędzej ominęłam Łapę wbiegając po schodach.

Dzień chylił się już ku zachodowi. Mimo że dochodziła dopiero szesnasta na zewnątrz było już ciemno. Lekkie płatki śniegu wirowały w powietrzu wolno opadając na ziemię. Razem z Marcusem szliśmy ścieżką, a śnieg trzeszczał pod naszymi stopami.
 – Dziękuję… za ten spacer –uśmiechnęła patrząc na chłopaka. Był naprawdę bardzo sympatyczny. Czuły, troskliwy.
– Z tobą mógłbym tak chodzić całymi godzinami – Marcus posłał mi rozbrajający uśmiech wpatrując się w moje oczy. Złapał mnie za dłonie i przyciągnął do siebie przytulając. Uwielbiam się przytulać, a już szczególnie do dobrze zbudowanych mężczyzn. Dawali wtedy takie poczucie bezpieczeństwa. Uwielbiałam to. Marcus zatrzymał wzrok na moich ustaw, a po chwili złożył na nich delikatny pocałunek. Mimowolnie uśmiechnęłam się, co on od razu wyczuł.
- Czy jest taki moment, w którym ty się nie uśmiechasz lub nie śmiejesz? – chciał zrobić poważną minę lecz mu nie wyszło. Oj zdziwiłbyś się…
- Bardzo rzadko się to zdarza – odpowiedziałam z uśmiechem lekko muskając jego usta, a on zaśmiawszy się okręcił mnie wokół własnej osi. Zatrzymując mnie plecami do siebie, przytulił mnie splatając dłonie na wysokości mojego brzucha. Kątem oka zauważyłam jak firanka w salonie Potterów poruszyła się i ktoś odszedł od okna.
Cała w skowronkach weszłam do domu chcąc jak najszybciej odnaleźć Rudą. Czułam się jak nastolatka, która chce opowiedzieć przyjaciółce o swoim pierwszym pocałunku. Jak burza wpadłam do salonu czując jak moje policzki robią się czerwone przez panujące wewnątrz ciepło.
– Lily, muszę ci coś… – urwałam i stanęłam zszokowana, kiedy zobaczyłam kto jest w salonie Potterów. – Profesor McGonagall? Profesor Dumbledore?
– Witaj, Dorcas – powiedział spokojnie Albus. Potrząsnęłam głową chcąc pozbierać rozbiegane myśli. To chyba jakaś pomyłka. No bo co by robiło dwóch nauczycieli w domu Potterów?
– Nic nie rozumiem – spojrzałam po zebranych, a kiedy mój wzrok skrzyżował się z wzrokiem Syriusza, poczułam nieprzyjemny dreszcz. Patrzył na mnie chłodno i jakby z odrazą, ale o co mu chodziło nie miałam pojęcia. Pewnie znowu wrócił mu humor na „nienawidzę cię, Meadowes”.
– Nie możesz wrócić do świata mugoli jako Gabrielle de Rivera - zaczął Dumbledore spokojnie. Doznałam jeszcze większego szoku jeżeli było to możliwe. Skąd on mógł to wiedzieć? Czyżby czytał hiszpańskie magazyny o modzie? Tego, aż się nie da wyobrazić. Dumbledore siedzi sobie wygodnie w fotelu i czyta mugolską gazetkę dla bab. Poczułam na sobie ciekawe i rozżalone spojrzenia przyjaciół.
– Gabrielle de Rivera? – szepnęła zdenerwowana Lily, stając tuż obok mnie.
– Dorcas, czemu nam nie powiedziałaś? – zapytała z wyrzutem Mary. Jak to nie powiedziałam? Przecież wspomniałam o tym w przepowiedni. Fakt nie powiedziałam dokładnego imienia i nazwiska, żeby im nie ułatwić znalezienia mnie.
– Czyżby nowa ksywka, Meadowes? – Syriusz uśmiechnął się ironicznie. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć dziewczynom, kiedy ten się już wciął.
Nagle poczułam się tutaj zupełnie obco. Przyjazne twarze przyjaciół patrzyły teraz na mnie z rozżaleniem, smutkiem, a niektórych z ironią. Miałam wrażenie, że zupełnie tutaj nie pasuję. Właściwie po co wracałam? Tak dobrze ułożyli sobie życie bez mnie.
– Dorcas, naprawdę nie możesz tam wrócić. Poplecznicy Voldemorta są wszędzie. To zbyt duże ryzyko, dla nas czarodziei – odezwała się Minevra patrząc na mnie z troską.
– Szukają cię – rzekł Dumbledore splatając dłonie za plecami. - Śmierciożercy, tak się nazwali. Nie mam pojęcia jak to się stało, ale przepowiednia dotarła także do ich uszu.
– Jaka przepowiednia? – James zszokowany spojrzał na Dorcas nie wiedząc o co chodzi. Nie odpowiedziałam. Spuściłam tylko głowę wpatrując się w swoje stopy. Każde wypowiadane przez nich słowo powodowało jeszcze większy mętlik w mojej głowie.
– Cas, o jaką przepowiednię chodzi? – zapytał Lunatyk przyglądając mi się uważnie, ale widząc, że nie doczeka się żadnej odpowiedzi spojrzał na Dumbledora, a potem na Minevrę.
– Sądzę, że jeżeli Dorcas będzie chciała to wam opowie – Albus spojrzał po zebranych z lekkim uśmiechem. – Lily, James mam nadzieję, że Dorcas nie sprawi wam problemu i za nic w świecie nie pozwólcie, aby wróciła do Los Angeles. Jesteście w ogromnym niebezpieczeństwie, szczególnie ty – tu staruszek spojrzał ponownie na mnie. Po czym wyszedł z domu i teleportował się z cichym trzaskiem.
– Dobranoc – Minevra pożegnała się i zniknęła w szmaragdowozielonych płomieniach.
Wszyscy jak na komendę wrócili na mnie wzrok. Czułam się zupełnie bezradnie. Czułam się jak Ślizgonka wśród Gryfonów. Otoczona ludźmi, którzy patrzą na mnie z pretensjami, żalem, rozczarowaniem i… odrazą.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Kto jak kto, ale my zasługujemy na wyjaśnienia…
– Nic nie powiedzieć przyjaciołom…
– Dorcas, jak mogłaś tak przez tyle lat?
– Gabrielle… Ciekawe kiedy byś nam o tym powiedziała…
Pytanie, skargi i smutki wypływały z ust moich przyjaciół potokami. Stanęli w kółku uniemożliwiając tym samym mi drogę ucieczki. Co się z nimi stało? Tego nawet oni sami nie wiedzieli. Czuli się zawiedzeni i oszukani. Widziałam to w ich oczach.
– Stop! – krzyknęłam czując pod powiekami gromadzące się łzy. - Czego wy ode mnie chcecie?! – zawołałam dając upust swoim emocjom.
– Dorcas… – zaczął Remus
– Nie – szepnęłam i przepychając się między przyjaciółmi, biegiem skierowałam się ku schodom.
– I co, Meadowes? To nie Hogwart. Tutaj nie oczarujesz nikogo swoim wyglądem – zawołał za nią Łapa powoli idąc w stronę blondynki.
– Syriusz! – fuknęła Mary, która chyba jako jedyna zaakceptowała wybór jakiego dokonała kiedyś.
– Co ciebie to obchodzi, Black!? – wrzasnęłam wściekła ze swojego pokoju. Dopadłam do szafy i pośpiesznie otworzyłam ją i rzuciłam torbę na podłogę. Zgarnęłam ubrania i zaczęłam byle jak je w niej upychać. Pośpiesznie zabrałam swoje rzeczy porozstawiane po pokoju czując jak łzy spływają mi po policzkach.
Kiedy wyszłam na korytarz zacisnęłam zęby z ogarniającej złości i jednocześnie bezsilności. Musiałam jak najszybciej stąd wyjść i w spokoju zastanowić się co dalej zrobić.
– I znowu uciekasz, Meadowes. To opanowałaś do perfekcji. Zjawić się nagle być w centrum uwagi, narobić trochę szumu i uciec – powiedział Syriusz ze złośliwym uśmieszkiem zagradzając mi przejście. Naigrywał się ze mnie. Wyrzucał wszystkie swoje żale, bo w końcu trafiła się mu okazja.
– Odsuń się – warknęłam patrząc na niego szklistymi oczami. Już mnie nie obchodziło, że widzi jak płaczę. Mój mur zaczął się rozpadać.
– Bo co mi zrobisz? Rzucisz we mnie zaklęciem? – zapytał ironicznie. – Nie jesteś taka. Jesteś zbyt słaba – dodał ciszej jakby czerpiąc z tego radość, że się nade mną pastwi.
– Skąd wiesz jaka jestem? Nie znasz mnie – syknęłam. Nie obchodziło mnie już to, że łzy ciurkiem lecą z mi oczu. Wyciągnęłam różdżkę.
– Drętwota!
– Protego! – Syriusz wyczarował przed sobą tarczę, ale odrzuciło go na kilka kroków tym samym umożliwiając mi ucieczkę. Wykorzystując to zbiegłam po schodach i ledwo widząc gdzie podążam dopadłam do drzwi wyjściowych.
    – Cas! – zawołała Mary i wszyscy rzucili się w pogoń za mną. Nic nie odpowiedziałam. Nawet się nie opdwróciłam, wiedziałam, ze biegną za mną. Rozległo się ciche pyknięcie i teleportowałam się w zupełnie inne miejsce.
*
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Niektóre domy były już udekorowane kolorowymi lampkami. Śnieg prószył dodając temu wszystkiemu jakiejś magii. Na targu było zielono od różnych rozmiarów choinek. W kuchniach była jedna wielka krzątanina i walka z czasem, aby zdążyć przygotować potrawy.
Na środku placyku na ulicy Pokątnej stał chórek, który śpiewał kolędy. Ludzie przechodząc obok nich uśmiechali się i wrzucali do pudełka drobne. Co jakiś czas nad sklepami przelatywał zaczarowany mikołaj z saniami i reniferami, których dzwonki na szyjach dźwięczały cicho.
Trzech mężczyzn szło ulicą marszcząc nosy nad zapisanymi pergaminami.
– Po co Lily smocza wątroba? – zapytał Rogacz nagle się zatrzymując.
– Nie mam pojęcia, ale musimy zrobić duże zakupy – mruknął Syriusz.
– Zrobimy tak… – Lupin stanął obok przyjaciół uważnie przyglądając się liście zakupów. – James pójdzie do apteki i papierniczego, ale uważaj jaki atrament kupujesz.
– Tak jest, panie Lunatyku! – zasalutował Potter z szerokim uśmiechem.
– Syriuszu, ty odbierzesz coś od Madame Malkin. Sam nie mam pojęcia co to jest, ale Mary z Lily mówiły, że krawcowa będzie wiedziała o co chodzi.
– Oczywiście! – zawołał Black dołączając do Jamesa.
– A ja wybiorę się do Esów i Floresów. Mamy półtorej godziny i w tym czasie możecie kupić prezenty, bo wiem, że tego nie zrobiliście - powiedział Remus, a Rogacz i Łapa wyszczerzyli zęby.

Lilyanne stała w kuchni machając różdżką. Noże same kroiły warzywa, łyżka sama mieszała zupę, ziemniaki same się obierały. Mary siedziała przy stole zawalonym prezentami, kolorowymi wstążkami i świątecznymi papierami.
– Lily… – głos Carter oderwał rudowłosą od jej zajęcia. Dziewczyna odwróciła się patrząc na przyjaciółkę.
– Tak? – zapytała patrząc na popakowane prezenty. Szatynka trzymała w dłoni małe pudełeczko.
– Myślisz, że nic jej się nie stało? – Mary otworzyła prezent dla Dorcas patrząc na kolczyki, których malutkie kryształki błyszczały odbijając światło.
– Dobrze wiesz, że jak ona się uprze i nie chce, abyśmy ją znaleźli to jej nie znajdziemy – westchnęła Evans obejmując ramieniem przyjaciółkę. – Szukaliśmy wszędzie, pytaliśmy babci Grace i nic… Cas to twarda sztuka nic jej się nie stanie nie martw się na zapas.

U Madame Malkin panował istny chaos. Ludzie kręcili się, a dzwonek nad drzwiami nieustannie dzwonił. Ludzie jak zwykle na ostatnią chwilę przypominali sobie o tym, że musza odebrać paczki lub ich strój wymaga jakiś poprawek.
- Słoneczko, przyniesiesz tę paczkę w białym papierze co leży na zapleczu? – zawołała Madame Malkin w biegu.
– Za moment! – odkrzyknęłam przez ramię i wróciłam do rozmowy z klientką.
– Jest pani cudowna! Taką sobie wymarzyłam! – zawołała kobieta z promiennym uśmiechem.
– Niech pani nie przesadza – zaśmiała się jak wiele frajdy może sprawić komuś zwykła sukienka. – Uszyła to Madame Malkin, ja tylko wtrąciłam, jak zwykle, swoje zdanie. Przepraszam bardzo, ale praca czeka – posłałam jej przepraszający uśmiech i ruszyłam na zaplecze.
- Dorcas, widzę, że bardzo zdolna z ciebie czarownica – powiedziała kuzynka Madame Malkin, a ja poczułam jak zrobiło mi się ciepło. Zawsze tak reagowałam na komplementy. Odwrociłam się do niej przodem, ale nie chcąc się zatrzymywać dalej szłam, jednak teraz tyłem.
- Ja tylko wykorzystuję to czego się nauczyłam, takie drobne rzeczy – mrugnęłam do niej unosząc kąciki ust do góry. – Proszę – powiedziałam, automatycznie odwracając się i patrząc na klienta z uśmiechem. Kiedy tylko zobaczyłam kto czeka na zamówienie, mina od razu mi zrzedła, a pakunek wypadł z rąk, na szczęście na ladę. Wmurowało mnie. Czułam się jak ryba wyjęta z wody. Co chwila zamykałam i otwierałam usta nie widząc co powiedzieć.
– Dorcas… – przede mną stał nie kto inny jak Syriusz Black we własnej osobie. Pocieszające było to, że był w takim samym szoku jak ja.
– Zabieraj to Black i idź zanim wkurzę się na dobre – warknęłam zaciskając dłonie na krawędzi blatu. Miałam ochotę wydrapać temu draniowi oczy. Byłam tak wściekła, że ledwo nad sobą panowałam. Jak widać trzeźwość umysłu wróciła mi bardzo szybko.
– Przepraszam… – mruknął Łapa spuszczając głowę. Teraz mu się zebrało na żale? Dobre sobie!
– Idź już sobie – warknęłam patrząc w całkiem inną stronę.
– Nie pójdę stąd bez ciebie… Lily z Mary włosy sobie z głowy wyrywają. Nie, jak cię teraz znalazłem.
– Nie zawracaj mi głowy. Nie widzisz, że jestem w pracy? – syknęłam posyłając mu piorunujące spojrzenie. Jak tak dalej pójdzie to narobi mi kłopotów, bo wiedziałam, że nie uchowam w sobie zbyt długo emocji
– Do której pracujesz?
– Do późna.
– To ja poczekam – Syriusz uśmiechnął się złośliwie.
– Nie! – krzyknęłam, a paru ludzi spojrzało na nas z dziwnymi uśmiechami. Momentalnie posłałam im uśmiechy, jednak kiedy spojrzałam na Blacka zapewne wyglądałam, jakbym miała go zaraz potraktować jakimś niewybaczalnym.
Jeżeli Syriusz Black postanowi, że coś zrobi, to tak właśnie się stanie. Na nic się zdały też moje prośby kierowane do Madame Malkin, aby wyprosiła tego zarozumiałego osła. Kobieta stwierdziła, że jest taki uprzejmy i słodki, więc lepiej będzie jak zostanie. Skończyło się na tym, że Black obserwował mnie przez cały dzień, uśmiechając się w bardzo irytujący sposób. Najgorsze było to, że musiałam robić dobrą minę do złej gry, co jeszcze bardziej bawiło tego dupka. Koniec świata nastąpił, wtedy, gdy Madame Malkin oznajmiła Syriuszowi, że może mnie zabrać wcześniej, bo i tak sama sobie poradzi.
- Meadowes, zbieraj się, skończyłaś już pracę – Syriusz wstał z miejsce i zaplótł ręce na klatce piersiowej. Spojrzałam na niego groźnie. Nie mam zamiaru nigdzie z nim iść. Tym bardziej tam, gdzie ostatnio tak na mnie naskoczono.
- Zapomnij – warknęłam w jego kierunku schylając się pod ladę, aby znaleźć swoją torebkę, a było to trudne, ponieważ można tam było znaleźć dosłownie wszystko od miarek krawieckich poprzez kartki i kredki, a kończąc na cukierkach. Chwyciłam zgubę i wyprostowałam nogi. O mało co nie krzyknęłam. Tuż przed moimi oczami znajdowała się twarz Blacka. Nim zdążyłam się otrząsnąć z szoku ten już stał za ladą i przerzucił mnie przez ramię nie zwracając zupełnie uwagi na moje krzyki protestu.
- Do widzenia, proszę pani, za bardzo mile spędzony dzień! – zawołał Syriusz pogodnie, a kiedy kobieta odpowiedziała mu śmiechem, wyszedł przed sklep i deportował się, a mi świat zawirował przed oczami.
- Ty okropny i zakochany w sobie kundlu! – wrzasnęłam czując jak śnieg pada na moje gołe ręce. Przez tez kretyna nawet nie zdążyłam zabrać płaszcza, ani chociażby bluza. Ubrana byłam jedynie w koszulkę z krótkim rękawem i dżinsy. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił i ruszył w kierunku drzwi. Rozłoszczona jeszcze bardziej zaczęłam okładać jego plecy pięściami. Poczułam ulgę jak znalazłam się w ciepłym pomieszczeniu. Te uczucie szybko wyparowało kiedy zobaczyłam, że znajdujemy się w domu Potterów.
- BLACK, TY IDIOTO! PUŚĆ MNIE NATYCHMIAST! – mój krzyk potoczył się po całym domu, a ja będąc coraz bardziej zła, coraz mocniej i szybciej starałam się uderzać Syriusza. – Przysięgam, że Cię zabiję – syknęłam wściekle, starając się opanować. – Puścisz mnie? – zapytałam najmilszym tonem na jaki w tym momencie było mnie stać
- Nie – odpowiedział chamsko poprawiając mnie sobie na ramieniu. A mnie ogarnęła furia. Gdybym mogła to bym pewnie zionęła ogniem, wzrokiem wypaliła dziurę w ścianie.
- BLACK, ŁAPY PRECZ OD MOJEGO TYŁKA! -  wydarłam się, kiedy poczułam, jak Syriusz jak nigdy nic ułożył swoje dłonie na moich pośladkach. Nagle w przedpokoju zebrała się całą gromadka. Przez ich twarze przewijało się zdziwienie, ulga, a następne rozbawienie. Mimowolnie poczułam bardzo dużą ulgę na sercu. – A teraz proszę was… zabierzcie do ode mnie – zawołałam zrozpaczona w kierunku przyjaciół.
    Salon w domu Potterów wyglądał przepięknie. W kominku wesoło huczał ogień. Ustawiona w kącie pokoju choinka mieniła się od kolorowych bombek i białych świeczek. Duży dębowy stół był nakryty dla siedmiu osób. Postawione na nim było pełno przeróżnych potraw. Nie zabrakło oczywiście butelki wina.
                Stałam w swoim pokoju przeglądając się w lustrze. Założyłam jasną sukienkę, którą wmusiły we mnie dziewczyny. Idealnie opinała się na ciele uwydatniając to co najlepsze. Sukienka była dość krótka, ale to było jasne jak słońce, bo nie byłabym sobą, gdybym nie założyła jakiejś mini. Włosy spięłam w niedbałego koka wypuszczając kilka pasemek. Makijażu praktycznie nie zrobiłam wcale, ale go nie potrzebowałam. Wsunęłam na stopy szpilki o ton jaśniejsze od kiecki i wyszłam z pokoju napotykając wystrojone Mary i Lily. Gdy tylko znalazłam się w domu Potterów wiedziałam, że nie mam szans stąd uciec. Tym bardziej w święta. Na nic zdały się wymówki, że nie mam ze sobą ubrań, ani żadnych kosmetyków.
– Chyba nie jest źle, co? – zapytałam z delikatnym uśmiechem. Po długich namowach przyjęłam od przyjaciółek sukienkę, choć byłam sceptycznie do tego nastawiona. O wiele bardziej wolałabym ubrać się w dres i rozłożyć się przed kominkiem.
– Jest idealnie – Carter uśmiechnęła się szeroko. A Lily dołączyła do niej i chwyciwszy nas pod pachy pociągnęła w kierunku schodów. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam Huncwotów w garniturach. Ostatni raz tak wyglądali ponad dwa lata temu na uroczystym zakończeniu szkoły.
– A gdzie, Lorens? – zapytałam szeptem nie widząc nigdzie tej wrednej małpy, co wydało mi się dziwne, bo jak tylko mogła pokazywała mi jaką z Syriuszem są szczęśliwą parą.
– Pojechała do rodziców – odpowiedziała cicho Mary i podeszła do Remusa.

Po tradycyjnym podzieleniu się opłatkiem, a trzeba dodać, że mi i Syriuszowi szło to opornie, wszyscy zasiedliśmy do stołu delektując się potrawami, które przyrządziła przyszła pani Potter. Zostałam usadzona między dziewczynami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że naprzeciwko mnie siedział Black, który teraz nonszalancko opierał się prowadząc wesołą pogawędkę z Jamesem.
– Przepraszam, muszę do toalety – uśmiechnęłam się przepraszająco i z gracją, jak to zazwyczaj robiłam, wstała z miejsca podążając ku schodom. Łapa zaczął mnie irytować i musiałam choć na chwilę z nim nie przebywać w jednym pomieszczeniu. Nie doszłam jeszcze do łazienki, a usłyszałam za sobą kroki. Stanęłam w miejscu i odwróciłam się. Tuż przede mną nie stanął nikt inny jak sam Syriusz Black we własnej osobie. Gdybym mogła to przełknęłabym głośno ślinę, ale to poniekąd była jakaś oznaka słabości.
– Powinniśmy porozmawiać – zaczął Łapa patrząc uważnie na moją twarz, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Nie wiem czy to ma jakikolwiek sens… - powiedziałam powoli, przełykając z trudem ślinę. Idź sobie, idź sobie.
– Musimy wyjaśnić sobie parę rzeczy – ciągnął Black uparcie wpatrując się we mnie. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, jakby to miało mi pomóc w wymiganiu się od rozmowy.
– Zacznijmy od… – Syriusz urwał nagle wpatrując się w sufit. Momentalnie podążyłam za jego wzrokiem pełna złego przeczucia. Kiedy dostrzegłam jemiołę, myślałam, że szczenna opadnie mi na podłogę. To jakaś ironia losu! To się nie może tak skończyć! W głowie pojawiło mi się nagle tysiąc myśli. Poczułam na sobie wzrok Blacka. Po chwili, która dla mnie trwała wiecznością, spojrzałam na niego. To był błąd. Moje serce nagle zaczęło bić jakby się chciało wyrwać w mojej piersi. Prawie czułam jego ciepły oddech na moim policzku. Od tego spojrzenia poczułam jak nogi się ze mną uginają.
– Jesteś okropny – powiedziałam cicho, a Łapa był zdecydowanie zbyt blisko.


Udało mi się już jako tako poprawić rozdziały napisane bodajże w 2011 roku. Dopiero dziewiąty rozdział jest napisany na nowo. Enjoy :)

środa, 20 marca 2013

Rozdział czwarty: Na Pokątną


                Cała nasza szóstka stała na środku ciepłego salonu wpatrując się w kominek.
                – Drocas, nie miej takiej miny – zaśmiała się Lily patrząc mnie, kiedy z uporem maniaka wpatrywałam się w kominek mając nadzieję, że może zaraz wybuchnie. Oczy wszystkich momentalnie zwróciły się w moją stronę.
                – Czy wspominałam kiedyś, że nie lubię Fiuu? – zapytałam z nietęgą miną. Odpowiedział mi tylko śmiech przyjaciół. Nie lubiłam tego uczucia. Bo wylądowaniu w odpowiednim miejscu zawsze brało mnie na wymioty. Przecież są przyjemniejsze środki transportu.
                – Dobra, ja polecę pierwszy – zaproponował Remus z uśmiechem. Rzucił w płomienie garstkę proszku, a po chwili szmaragdowe języki ognia ślizgały się po jego ciele. – Pokątna! – powiedział głośno i wyraźnie i już go nie było.
                Mary już miała wchodzić do kominka, ale powstrzymała ją Lily. Zdziwiona zamrugałam kilka razy. Wszyscy już polecieli, więc dlaczego one nadal stoją tutaj?
                 – Dorcas, muszę ci coś powiedzieć – rudowłosa gdyby mogła to by latała ze szczęścia. Założyłam dłonie na biodrach uważnie patrząc na przyjaciółki. Dobrze wiem, że kto jak to, ale Lily to potrafiła cieszyć się z nawet najmniejszych głupot.
                – Czy ja o czymś nie wiem? – zapytałam widząc jak obie szczerzą się od ucha do ucha. To nie mogła być byle błahostka skoro obie wyglądały piorun je trzasnął.
                – Patrz! – zawołała Lily i pomachała dłonią tuż przed moimi oczami. Przez chwilę nie wiedziałam o co chodzi, ale kiedy zobaczyłam błyskotkę na serdecznym placu rudowłosej wytrzeszczyłam oczy, a po chwili zaczęłam skakać wesoło jak małe dziecko. Po chwili rzuciłam się na szyję Lil.
                – Oświadczył ci się! Oświadczył! – krzyczałam uśmiechnięta. – Mary! On jej się oświadczył! – zawołałam ponownie, a szatynka dołączyła do naszego kręgu tulenia z wielkim uśmiechem.
                – Kiedy to zrobił? – zapytałam biorąc w dłoń garstkę proszku Fiuu i stając w kominku. Teraz to już nawet ta podróż nie mogła mi popsuć humoru. To było takie wspaniałe wydarzenie!
                – Niedługo po skończeniu Hogwartu – odpowiedziała z szerokim uśmiechem patrząc na mnie radośnie.
                – Na Pokątną! – powiedziałam i już po chwili poczułam jak nogi odrywają mi się od powierzchni i szybuję ciul wie gdzie, w ciul wielką prędkością.

                Kiedy stanęłam już na nogach niemalże wyfrunęłam z kominka. Jeśli tak dalej pójdzie to ten uśmiech zostanie mi już tak na zawsze.          
                – Jaaaaaaames! – zawołała rzucając mu się na szyję. Zdziwiony Rogacz spojrzał po przyjaciołach, którzy byli tak samo zdziwieni jak on. No i o co im chodzi? To już nawet cieszyć się nie można?
                – Em… Dorcas, stało się coś? – zapytał patrząc na mnie, lecz nie dane było mi odpowiedzieć, bo zjawiła się Mary z rudowłosą.
                 – Lily powiedziała jej o waszych zaręczynach – poinformowała Carter podchodząc do Remusa. A na twarzach innych pojawiło się zrozumienie i nieznaczne uśmiechy
                – Ale to taka wspaniała wiadomość – wzruszyłam się. Czułam jak moje oczy robią się lekko szkliste. Na szczęście były to łzy szczęścia. Wszyscy roześmiali się i ruszyli przed siebie gawędząc wesoło.
  
 Pogoda dopisywała. Deszcz nie padał, a lekki wietrzyk poruszał spadającymi liśćmi. Jak na takie warunki atmosferyczne na pokątnej było tłoczno.
– Muszę zajść do Gringotta. Czas wymienić mugolskie pieniądze - powiedziałam uśmiechnięta wbiegając po marmurowych schodach. Prowadząc mugolskie życie udało mi się odłożyć całkiem pokaźną sumkę. Kiedy wyjeżdżałam nie miałam praktycznie nic. Stać mnie było jedynie na dwutygodniowy pobyt w pensjonacie i ledwo na wyżywienie.
                Z pełną sakiewką w torbie pchnęłam ciężkie drzwi. Kiedy przyzwyczaiłam oczy do słońca, zaczęłam szukać moich przyjaciół. W końcu ich dostrzegłam i ruszyłam w tamtą stronę.
                 – Łapciu! – dobiegł ich piskliwy głosik. Wszyscy momentalnie zwrócili głowę w tamtym kierunku, z które pochodził, a ja zatrzymałam się w połowie drogi kompletnie zszokowana.
                – Tylko nie ona – stęknęła Lily z niechęcią patrząc na dziewczynę. Lily razem z Mary, Remusem i Jamesem stali przy schodach z niewyraźnymi minami. Coś tutaj było nie tak i ktoś kogoś najwyraźniej nie lubił. Nie chcąc się zdradzać powoli i cicho zaczęłam do nich podchodzić.
                 – Nie znoszę jej – mruknęła rudowłosa zakładać dłonie na piersiach i patrząc złowrogo na dziewczynę, z którą rozmawiał Syriusz.
                 – A kto ją lubi? – zapytał Remus przyciągając do siebie Mary.
W końcu podeszłam do nich jak gdyby nigdy nic i uśmiechnęłam się szeroko.
                 – Co macie takie ponure miny, hm? – zapytałam z wesołym uśmiechem. Dopiero po chwili podążyłam za wzrokiem przyjaciół patrzących na Syriusza rozmawiającego z jakąś dziewczyną.
                 – O… A któż to? – zapytałam, ale nikt mi nie odpowiedział. - Pójdę się przywitać – wzruszyłam ramionami i z uśmiechem wyrażającym pewność siebie podeszłam do Łapy i jego koleżanki. Sama nie wiem, dlaczego to robiłam. Być może znowu obudziła się we mnie Gabrielle, ale w sumie może być ciekawie. Syriusz spojrzał zszokowany, ale jednocześnie spojrzał na mnie, kiedy stanęłam tuż obok niego.
                – Przedstawisz nas? – zapytałam posyłając mu jeden ze swoich ładniejszych uśmiechów. Black otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Ha! Mam Cię, Black! Czyli, albo był w tak ciężkim szoku, albo nadal w jakiś minimalny sposób na niego działałam. Wzruszyłam ramionami i ze złośliwym uśmieszkiem spojrzałam na obcą dziewczynę. Miała krótkie włosy, koloru mysiego blond. Małe zielono-szare oczka patrzyły na mnie jakby miała mnie zaraz zabić. Była dość niska i dosięgała mi zaledwie do brody. Małe dłonie zaciskała w pięści trzymając je wzdłuż ciała.
– Jestem Dorcas Meadowes, przyjaciółka Syriusza – powiedziałam z ironicznym uśmieszkiem patrząc na dziewczynę z góry. Skoro reszta była moimi przyjaciółmi, to dlaczego nie mogłam powiedzieć tego o Syriuszu. W końcu kiedyś nimi byliśmy.
                – Wiem kim jesteś, jesteś tą ślizgonką, która… – mówiła pod nosem, a we mnie krew się zagotowała. Slytherin był moim domem i wcale się tego nie wstydziłam. Jedynie ludzie, którzy wybrali drogę taką, a nie inną.
                 – Słucham? Nie usłyszałam – przerwałam je z wrednym uśmieszkiem. Nikomu nie pozwolę naigrywać się ze mnie.
                 – Sarah Lorens, dziewczyna Syriusza – powiedziała dumnie, a ja poczułam ukłucie zazdrości. Nie mogłam dać tego po sobie poznać. Jestem ślizgonką, a w dodatku z rodu Meaowes, potrafię zagrać kogoś kim nie jestem i ukryć swoje uczucia.
                – Łapo, dlaczego nie mówiłeś, że masz dziewczynę? – dotknęłam ramienia Blacka posyłając mu rozbrajający uśmiech. Jego bliskość mnie przerażała, ale nie mogłam w tym momencie dać za wygraną. Uraziła moją dumę. W tym właśnie momencie podeszła do nas reszta. Widziałam już po oczach dziewczyn jaką im sprawiłam frajdę. One zawsze mnie rozumiały.
                – Dorcas, musimy zajść jeszcze do Madame Malkin, a czasu jest mało… – zaszczebiotała Lily posyłając Sarah złośliwy uśmiech. Kocham ją, normalnie ją kocham!
                – Oh, tak oczywiście. To na razie… Susan – powiedziałam uśmiechając się uroczo. Odwróciłam się na pięcie i chichocząc ruszyłyśmy prze siebie słysząc co jeszcze mówi mysia blondynka.
                – Jestem Sarah! – warknęła prawdopodobnie patrząc na mnie. Nic sobie z tego nie robiąc z gracją odrzuciłam włosy na plecy śmiejąc się z tego co akurat mówiła Lily.

                Zadzwonił dzwonek w drzwiach i do środka sklepu wsypało się trochę ludzi. Drewniana podłoga była wypolerowana na błysk. Na wielkich oknach były zawieszone fioletowe zasłony spięte srebrną klamrą u dołu. W sklepie było już parę ludzi, a Madame Malkin dwoiła się i troiła, aby wszystkich obsłużyć.
                 – Dzień dobry! – zawołałam wesoło uśmiechając się pogodnie. Pulchna kobieta w fioletowym stroju stanęła przed nami. A na widok mojego uśmiechu, aż sama się uśmiechnęła. Jej spojrzenie ślizgało się po wszystkich aż spoczęła na Lily.
                – Ah! Panna Evans! Proszę, proszę! – zawołała radośnie wskazując rudowłosej stołek. Huncwoci wraz z Sarah usiedli na kanapie w kącie pomieszczenia. Zagarnęłam do  siebie przyjaciółki i pchnęłam je w stronę stołka.
                 – Jeszcze tylko to – powiedziała do siebie Madame Malkin i machnęła różdżką, a dziewczyny i krawcową otoczył parawan.
                – Jak myślicie długo to będzie trwało? – dobiegł nas głos Jamesa zza kotary.
– Oj stary… Posiedzimy sobie tutaj trochę – odpowiedział mu Syriusz i któryś z nich poruszył się na kanapie.
                – … to nie może być tak – powiedziała Carter, brakowało tylko tupnięcia nogą.
                -  Mi się podoba – powiedziałam patrząc na suknię.
                – Dorcas! To jest zbyt wyzywające! – zganiła mnie Lily.
                – Oh, no dobra… Niech ci będzie – dałam za wygraną. – Ale ten gorset ma tam zostać!
                – Ta falbanka wygląda ślicznie! – zachwycała się Mary.
                – A może tutaj by dać takie rozcięcie… – powiedziałam dłonią wskazując miejsce.
                – Dorcas! To ma być suknia ślubna! – zawołała rudowłosa, a ja wygięłam usta w podkówkę robiąc smutną minę.
    Madame Malkin nie wytrzymując ze śmiechu wyszła przed parawan wycierając łzy, była aż cała czerwona na twarzy.
                 – One są fantastyczne – wykrztusiła śmiejąc się po czym przecierając okulary weszła z powrotem za parawan
   – Dobra panienki, odsuńcie się trochę – powiedziała Madame Malkin. Zrobiło się nagle dziwnie cicho, a ja nie dowierzałam moim oczom.
                – Co pani zrobiła?! – zawołałam oburzona. – Ten gorset miał zostać!
                Mary wybuchnęła śmiechem i wyszła przed parawan i opadła na pufę, która była naprzeciwko stołka, na którym stała Lily.
                – Kochana… – zaczęła Madame Malkin zaśmiewając się do łez. - Dobrze zostawię ten gorset, ale teraz dołącz już do swojej przyjaciółki - tu spojrzała na Mary – zanim pęknie ze śmiechu.
                Oburzona wymaszerowałam zza parawanu i opadłam na pufę obok Mary.
                – Ja was nie rozumiem… Ta suknia by była śliczna! – zawołała, a po chwili uśmiechnęła się.
                – Tak Dorcas byłaby cudowna, ale dla ciebie – odpowiedziała mi Mary posyłając powietrznego buziaka Remusowi, a ja teatralnie wywróciłam oczami.
                Założyłam nogę na nogę patrząc co tam wyczynia krawcowa. Huncwoci pogrążyli się w rozmowie na temat Quiditcha, a Sarah obrażona na cały świat czytała „Czarownicę“.
                Po chwili Mary uderzyła mnie łokciem w bok, a ja spojrzałam na nią z wyrzutem.
                – Co? – zapytałam cicho widząc jej dziwny uśmieszek.
                – Ten szatyn po lewej stronie gapi się na ciebie już od pięciu minut – szepnęła Carter uśmiechając się pod nosem. Uniosła  jedną brew, ale spojrzałam w kierunku chłopaka. Faktycznie na mnie patrzył, a kiedy nasze spojrzenia spotkały się posłał mi rozbrajający uśmiech. Uśmiechnęłam się uroczo owijając kosmyk włosów wokół palca. Przeniosłam spojrzenie na Lily, ale co jakiś czas moje oczy uciekały do tajemniczego szatyna. Wiedziałam, że Black kiedyś w końcu spojrzy na mnie. Dobrze zdawałam sobie z tego sprawę, że irytuje go ta sytuacja. Zachowuję się jak jego najlepsza przyjaciółka wdając się ze wredną pogawędkę z jego dziewczyną, a potem na jego oczach flirtuję z innym facetem. Chciałam mu się odegrać za to, że go zostawiłam, a on znalazł sobie dziewczynę i był szczęśliwy. Boże, ale jestem płytka.
                – Dorcas, Mary mówiłam wam, że jesteście moimi druhnami? – po sklepie rozniósł się głos radosnej Lily tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.
                 – Naprawdę? – zawołałam zrywając się z miejsca i znikając za parawanem, a tuż za mną roześmiana Carter. Uwielbiałam imprezy. A tu będę druhną na ślubie mojej najlepszej przyjaciółki! Tego nie mogę przegapić.
                – W takim razie co my tutaj jeszcze robimy? Trzeba mieć sukienki!  – zawołałam wesoło.
– Kochana, na co czekasz? Już zabieraj się do pracy – rozbawiona krawcowa wyczarowała dla mnie drugi stołek.
                – Mogę? – zapytałam zszokowana patrząc na Madame Malkin błyszczącymi oczyma. Kobieta pokiwała głową z szerokim uśmiechem. W końcu praca modelki przyczyniała się do tego, że znałam najnowsze trendy, wiedziałam co z czym połączyć, a czego unikać. – Mary wskakuj! I teraz nie będziesz miała nic do gadania! – powiedziałam uśmiechając się złowieszczo. Wiedziałam, że mi się uda. Czarowania się nie zapomina, tak samo jak prowadzenia samochodu. W Hogwarcie najlepiej szło mi z zaklęć i transmutacji. W ostatnim roku moja wiedza pogłębiła się jeszcze bardziej, bo w planach miałam zostanie aurorem.
            – Lily, ratuj mnie! – roześmiała się Mary, a ja potrząsnęłam głową natychmiast na twarz przywołując pogodny uśmiech.
             – Przykro mi, skarbie – odparła rudowłosa uśmiechając się szeroko.

                 Po niecałych dwóch godzinach wyszliśmy ze sklep. Byłam szczęśliwa. Madame Malkin udostępniła mi wszystko co miała, abym mogła stworzyć dla nas kreacje. Rozejrzałam się po przyjaciołach. Oni również tak jak ja wyglądali na szczęśliwych. No może prawie wszyscy. Sarah była wściekła. Domyśliłam się, że to moja obecność wprowadzała ją w tak cudowny stan.
            – Dorcas! – ktoś zawołał, a wszyscy ja na komendę odwrócili się. W drzwiach sklepu stał ten tajemniczy szatyn. Uśmiechnęłam się i wyuczonym gestem odgarnęłam włosy na plecy.
                – Znasz moje imię – powiedziałam z uśmiechem podchodząc do chłopaka.
                – Trudno go nie zapamiętać, kiedy niesie się ono po sklepie - odpowiedział nonszalancko opierając się o framugę drzwi. – Ale gdzie moja kultura. Jestem Marcus O’Conner – powiedział lekko się kłaniając.
                – Dorcas Meadowes – uśmiechnęłam się uroczo odgarniając z oczu pasemka włosów.
                – Blondi! – zawołała Lily ponaglając mnie. Dobrze znałyśmy te zagrywkę. Pozwalałyśmy zawsze na krótką pogawędkę, a później jedna wołała drugą, sprawiając, że chłopak nie mógł się wszystkiego dowiedzieć i był bardziej zainteresowany.
                – Już idę – odkrzyknęłam po czym spojrzeniem wróciłam do chłopaka. - Przyjaciółki mnie wzywają – roześmiałam się teatralnie wywracając oczami.
                – Miło było poznać – powiedział Marcus patrząc na mnie z uśmiechem.
                 – Napisz coś… kiedyś – powiedziałam puszczając mu perskie oko. Nim zdążył coś powiedzieć uśmiechnęłam się rozbrajająco i pobiegłam do swoich przyjaciół.




Coś mi się stało z tabulatorami, ale jak próbuję to naprawić dzieje się jeszcze gorzej. Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się podobało :)

sobota, 16 marca 2013

Rozdział trzeci: Dom Potterów


W głowie miałam kompletny chaos. Już nawet nie starałam się wymusić uśmiechu. Jak najszybciej chciałam opuścić te miejsce. Nie chciałam już patrzeć na niego. Dość miałam już bólu i wyrzutów czających się w jego oczach.
– Lily, ja już… – zaczęłam, ale rudowłosa momentalnie się podniosła łapiąc mnie pod ramię.
– Pokaże ci dom i przy okazji pokój, w którym będziesz spać - powiedziała ciągnąc mnie w stronę schodów. Nie wiadomo kiedy obok nas pojawiła się Mary i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco. Wyminęłyśmy Syriusza, który nadal stał w przejściu nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Wbiegłyśmy po schodach, a Lily wepchnęła nas do jakiegoś pokoju.
– Nic nie mów, proszę cię – odezwała się zakłopotana przestępując z nogi na nogę. Przeniosłam wzrok na Mary, która unikała jak mogła mojego natarczywego spojrzenia.
– Wiedziałaś?! – zawołałam z wyrzutem czując jak huczy mi w głowie. - I na co wam to było, co? No po co? – oburzona chodziłam tam i z powrotem burcząc coś pod nosem. Nie mogłam zrozumieć co przez to chciały osiągnąć. Dobrze wiedziały, że mój związek z Syriuszem się zakończył i było lepiej dla niego jakby jej już nigdy nie zobaczył.
– Usiądź, bo zaraz zrobisz dziurę w tym dywanie – mruknęła Mary przysiadając na parapecie biorąc do ręki drewnianą ramkę z poruszającym się zdjęciem.
                – Właściwie to kogo to jest pokój? – zatrzymałam się dopiero teraz przyglądając się pomieszczeniu. Zdałam sobie sprawę, że pokój był naprawdę ładnie urządzony. Taki w moim stylu. Wrzosowe ściany idealnie komponowały się z białymi meblami z dodatkiem brązu. Na oknie były zawieszone delikatne śnieżnobiałe firanki. Na prawo od drzwi stało łóżko i szafa, a po drugiej stronie piękne drewniane biurko. Wielkie okno zajmowało całą ścianę naprzeciwko wejścia. Podobało jej się tutaj. Tylko brakowało jej wazonu, w którym postawiła by fioletowo-różowe tulipany.
– Twój – odparła Lily siedząc na biurku i machając nogami. Wmurowało w ziemię. Zamrugałam kilkakrotnie i potrząsnęłam gwałtownie głową.
– Jak to mój? – zapytałam oszołomiona błękitne oczy wbijając w przyjaciółkę.
– Lily uparcie wierzyła w to, że po pewnym czasie wrócisz do naszego świata – odezwała się Mary podkreślając ostatnie dwa słowa. – I jak widzisz miała rację. Teoretycznie jest to pokój gościnny, ale powiedzmy sobie szczerze, że został zrobiony pod ciebie. – szatynka uśmiechnęła się pod nosem.
– Skąd… Co masz na myśli mówiąc do „naszego świata”? – teraz już kompletnie nic nie rozumiałam, bezradna opadłam na łóżko. Przecież  nic im nie powiedziałam, więc skąd mogły wiedzieć? Równie dobrze mogłabym po prostu być w innym państwie i robić coś równie magicznego.
– Dorcas, dobrze wiemy, że chciałaś się wtopić w świat mugoli i normalnie żyć tak jak oni. I wiemy tylko tyle i z chęcią posłuchamy jak ci się żyło – Lily podparła się rękoma na krawędzi biurka i pochyliła w moją stronę czekając, aż zacznę coś mówić jednak ja uparcie siedziała cicho.
– Oh no dobra! Niech wam będzie! – warknęłam oburzona i położyłam się na łóżku biorąc głęboki wdech i wpatrzyłam się w sufit. - Zacznę od początku i proszę nie przerywajcie mi. Ze świstem wypuściłam powietrze i zamknęła oczy.
    –         „Oto narodzi się ta, która pokrzyżuje plany Czarnego Pana,
Urodzona tam, gdzie krew jak łza jest czysta,
Przyjdzie na świat wraz ze wschodem słońca,
gdy szósty miesiąc dobiegnie końca.
Dziewczyna wilę wyglądem przypominająca…„. Dalej nie mam pojęcia co jest, ponieważ coś się stało z tą jasnowidzącą z rodu Trelawney i nie wiadomo czy ktokolwiek zna zakończenie tej przepowiedni.
Z przepowiedni tej wariatki wynika, że osoba, która pokrzyżuje plany Voldemorta, jest kobietą. Wiadomo też, że jest urodzona w domu, gdzie od pokoleń płynie czysta krew. No to mamy kilka takich rodów. U Malfoy`ów nie urodziła się żadna dziewczynka tak samo jak u Lestrange`ów. Można by pomyśleć, że to jedna z sióstr Grenngrass, ale urodziły się w marcu co nie zgadza się z przepowiednią. Idźmy zatem dalej. U Rosierów, mam namyśli Evana i Druellę, urodziły się trzy córki Bellatriks, Narcyza i Andromeda. Z tego co wiem najstarsza z nich, Bellatrix, urodziła się w maju, Dromeda w styczniu, a najmłodsza, Narcyza, we wrześniu. Podobna sytuacja była u Rookwood`ów, Avery`ów i wszystkich innych rodów, których nigdy nie starałam się zapamiętać – w końcu skończyłam swoją wypowiedź. Jak dla mnie był to stek bzdur, jednak rodzice oszaleli na punkcie tej bajeczki.
– A Black`owie? – zapytała zaciekawiona Lily.
– A czy Syriusz ma siostrę?! – warknęłam zła zgrzytając zębami.
                – No nie ma… Kontynuuj – z odpowiedzią pospieszyła Mary.
 – Więc został ród Meadowes`ów, u których dnia pierwszego lipca urodziła się dziewczynka. Jej rodzice znając przepowiednię postanowili zmienić jej imię oraz datę urodzin oczywiście dla jej dobra – skrzywiłam się nieznacznie. – Jednak w Hogwarcie i tak wyszło jej prawdziwe imię, ale zamaskowana została data urodzin.
Z tego co mi wiadomo chyba dwudziestego dziewiątego czerwca urodziła się Gwenog Jones. Była na tym samym roku co my, też w Slytherinie.
– A pamiętam! – Lily klasnęła w dłonie. – To ta dziewczyna z tymi grubymi ciemnymi warkoczami… – uśmiech rudowłosej momentalnie zniknął.
– Dziewczyna wilę wyglądem przypominająca… – powtórzyła jak echo Mary.
– Dorcas… to nie możesz być ty… – wyjąkała ruda nie dowierzając - Ty masz urodziny czternastego kwietnia… – dziewczyna zatkała usta dłonią mrugając raz po raz.
– Wspominałam coś, że rodzice zatuszowali jej datę urodzin? - mruknęłam ironicznie opierając się plecami o zimną ścianę.
– N-nie rozumiem – szepnęła Mary nerwowo gniotąc rąbek swojego sweterka.
– To Dorcas urodziła się pierwszego lipca i to w jej żyłach płynie czysta krew i to ona przypomina z wyglądu wilę! – zawołała rudowłosa zeskakując z biurka.
– Pochlebiasz mi, Lily! – uśmiechnęłam się ironicznie na wzmiankę o wili.

– Dorcas… – zamiauczała Lily ciągnąc mnie za rękę. – Chodźmy na dół. Nie możesz się wiecznie przed nami chować sama to powiedziałaś! Zresztą… Syriusz przecież cię nie zje. – zaśmiała się otwierając drzwi.
– On cię tylko co najwyżej połknie w całości – zawtórowała Lilce Mary pchając mnie, abym ruszyła się z miejsca.
– I ty Brutusie przeciwko mnie!? – zawołałam nie mogąc powstrzymać uśmiechu cisnącego si na usta. Zawsze tak mówiłyśmy do siebie w Hogwarcie. Rozmowa z przyjaciółkami dobrze mi zrobiła. Było jej teraz lżej tak jakby zdjęła jakiś ciężar. Jednak ten największy ciężar właśnie siedział w salonie na dole, a one zmuszały mnie, żebym w tym momencie poszła się z nim zmierzyć. Nie ma mowy. Stałyśmy na szczycie schodów uparcie walcząc i śmiejąc się wniebogłosy.
– Evans, puść moje włosy! – krzyknęłam  wybuchając śmiechem, kiedy ta widząc, że stoję w miejscu podjęła inna taktykę.
– Carter, pomóż mi skopać jej tyłek! – rozkazała Lily chichocząc.
– Zostaw mój tyłek w spokoju! – zawołałam zgięta w pół.
– Raz, dwa, trzy łiii! – roześmiała się i Lily i pchnęła mnie lekko, abym zeszła ze schodów. Czując, że spadam złapałam rudowłosą za nogę ciągnąc ją za sobą, na co ona złapała Mary za rękę tracąc równowagę i takim oto sposobem nasz śmiejąca się trójka sturlała się po schodach.
– Zabije cię, Evans! – wykrztusiłam nie mogąc złapać oddechu jednak nadal śmiałam się jak głupia. Przecież każdy wiedział, że spadanie ze schodów przynosi ubaw po pachy.
– A ja pomogę Meadowes! – Mary pogroziła Lily palcem śmiejąc się razem ze mną.
– A… A ja… – zaczęła ruda, ale urwała zadzierając głowę i patrząc w górę. Nawet nie myśląc zrobiłam to samo.
– Przeszkadzamy wam w czymś? – zapytał Remus uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Cześć Luniek – Mary wyszczerzyła ząbki w szerokim uśmiechu, a po chwili nasza trójka wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Wariatki… – skwitował James kręcąc głową z delikatnym uśmiechem.
Kiedy już wszyscy usiedli w salonie przy kominku, od którego emanowało przyjemne ciepło i kiedy Lily rozdała wszystkim gorące herbaty zaczęła się rozmowa, w której praktycznie nie brałam udziału. Ze szczerym uśmiechem przysłuchiwałam się przyjaciołom słuchając jak to Lily krzyczy na Jamesa, że nie zmywa po sobie naczyń, albo marudzenia Remusa, który mówił, że Mary ma za dużo ksiąg.
– Dorcas, a ty gdzie mieszkasz? – zapytała luźno Mary patrząc na mnie z uśmiechem.
– Niedawno przeprowadziłam się z Barcelony do Los Angeles - odpowiedziałam obiema dłońmi obejmując gorący kubek. Obiecałam sobie, że im opowiem wszystko o co mnie zapytają. Miała wobec nich jakiś dług no i należały im się wyjaśnienia.
– James! – rudowłosa uderzyła Rogacza piąstką w ramię. – Byliśmy tam, pamiętasz? – zapytała z szerokim uśmiechem. Potter pokiwał tylko głową śmiejąc się.
– Pracuję tam jako modelka – dodałam zagarniając za ucho włosy. Stwierdziłam, że im więcej im powiem tym mi będzie lepiej. W końcu dowiedzą się co tak naprawdę robiłam.
– Mod co? – zapytał zdziwiony James.
– Naprawdę?! Oh, Dorcas, to wspaniale! – pisnęła Lily zupełnie ignorując Pottera, na co roześmiałam się widząc jego skwaszoną minę.
– Modelki pozują do zdjęć, chodząc po wybiegach prezentują ubrania i takie tam – wyjaśniła Mary z pogodnym uśmiechem widząc, że reszta nie wie o co chodzi.
Syriusz obserwował mnie nie spuszczając ani na moment ze mnie wzroku. Patrzył jak się śmieje, jak się wypowiadam żywo gestykulując. Wiedziałam o tym i strasznie mnie to stresowało. Nie chciałam jednak, aby o tym wiedział. Po pierwsze wtedy musiałabym na niego spojrzeć, co prawdopodobnie byłoby samobójstwem. Po drugie… cholera to był Black!
– Jest już trochę późno, więc pora iść spać. Pokoje już wam przygotowałam, a jutro rano zbiórka pojedziemy na pokątną zrobić zakupy - zarządziła rudowłosa z uśmiechem patrząc po wszystkich.
                Podniosłam się z fotela i razem za resztą podążyłam w kierunku schodów. Kiedy byłam w połowie drogi, tak, że już mnie nie było widać, usłyszałam głos. Jego głos.
– Lily, to nie jest dobry pomysł, abym został – mruknął Syriusz, a w jego głosie wyraźnie było słychać wątpliwości i coś jeszcze, czego nie byłam w stanie zidentyfikować.
– Nawet mnie nie denerwuj, zostajesz i nigdzie nie idziesz – rudowłosa chyba nigdy nie była tak stanowcza. Zdziwiło mnie to, bo prawdopodobnie w końcu na siebie wpadniemy i wybuchnie kłótnia. Nikt nie chciałby tego słuchać. Kiedy usłyszałam kroki czym prędzej pomknęłam na górę nie chcąc dać się złapać na podsłuchiwaniu. Okropnie to zabrzmiało. Zupełnie jakbym była jakimś szpiegiem. Nie dane mi było długo przebywać w samotności, gdyż dosłownie po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Ruda, na pewno.
- Proszę
– Dorcas, wiem, że masz tydzień wolnego… – zaczęła ruda i usiadła na łóżku patrząc na mnie uważnie.
                – Rada na przyszłość „nigdy nie powierzaj sekretów babci Grace“ - zaśmiałam się pod nosem odwracając się, aby móc spojrzeć na przyjaciółkę. Jej ukochana babunia była straszną plotkarą. Więc nic dziwnego, że doniosła o wszystkim Lily chcąc doprowadzić do tego bym została już na zawsze.
                – Więc możesz się wypakować, bo wiedz, że przez ten czas cię nie wypuszczę – dodała Lily z szerokim uśmiechem.
– Dobra, dobra, a teraz zmykaj, bo jestem zmęczona -  i jakby na potwierdzenie tych słów ziewnęłam zasłaniając usta wierzchem dłoni. Rudowłosa teatralnie wywracając oczami podniosła się i wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Zmęczona tym wszystkim na moment przyłożyłam głowę do poduszki, ale momentalnie oddałam się w objęcia Morfeusza.

                Powoli nadchodził świt. Promyki jesiennego słońca starały się za wszelką cenę dotrzeć do ziemi. Wiewiórki wesoło hasały po drzewach szukając orzechów i żołędzi. Cisza, która panowała, co jakiś czas była przerywana śpiewem ptaków lub szumem spadających liści. Leniwie otworzyłam jedno oko, aby spojrzeć która godzina. Byłam przyzwyczajona do wczesnego wstawania, więc wcale nie zdziwiło mnie to, że jest dopiero szósta. W Barcelonie wiecznie miałam nawał pracy, więc aby zrealizować cały plan dnia musiałam wstać bardzo wcześnie. Przecierając piąstkami oczy usiadłam na łóżku ziewając. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zasnęłam w ubraniach. Mrużąc oczy rozejrzałam się za swoją walizką. Kiedy już ją dostrzegłam przyciągnęłam ją do siebie i zaczęłam szukać kosmetyczki i ubrań, które mogłabym na siebie włożyć.
Wyszłam na korytarz i przystanęłam zastanawiając się gdzie jest łazienka. Wszystkie drzwi były białe i drewniane, czyli każde były identyczne. Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi, które stały na końcu korytarza. Lekko je uchyliłam i wsadziła głowę do środka, ale kiedy zobaczyłam, że jest to pokój Lily i Jamesa pośpiesznie je zamknęłam nie chcąc ich budzić. Powoli otworzyłam następne drzwi, ale tym razem natrafiłam na Remusa i Mary. Z kwaśną miną oparłam się o wejście do swojego pokoju wpatrując się w dwie pary drzwi, które były naprzeciwko mnie. Mam dwie opcje albo wejdę do łazienki, albo… Do Syriusza. Ta myśl wcale mnie nie pocieszyła, ani w żaden sposób nie pomogła. W końcu wybrałam te, które były na skos od mojego pokoju. Położyłam dłoń na klamce i zawahała się przygryzając dolną wargę.
Nagle drzwi z pomieszczenia obok zaskrzypiały i otworzyły się na oścież, a w progu stanął nikt inny jak sam Syriusz Black. Zaspany i rozczochrany wyglądał jeszcze przystojniej niż zazwyczaj. Gdy tylko o tym pomyślałam, zganiłam w myślach samą siebie.
                 – Cześć – powiedziałam i jak huragan wparowałam do łazienki nie musząc dłużej z nim obcować.
                Oparłam się plecami o drzwi i zjechałam po nich siadając na podłodze. Jeżeli dalej będziemy się tak zachowywać to ja nie wytrzymam psychicznie. Zrzuciłam ubrania i weszłam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam kurki mając nadzieję, że zimny prysznic dobrze mi zrobi.
                Dzięki Bogu, kiedy chciałam zejść na dół, mój żołądek wołał z rozpaczy, natrafiłam na Mary, która także udawała się na śniadanie. Było to dla mnie bardzo korzystne. Bo nawet jeżeli będzie tam Black to nie będziemy sam na sam. I tak jak się domyślałam, siedział już przy stole pijąc kawę.
                 – Dzień dobry – zawołała wesoło Mary zajmując miejsce obok Łapy. - Jak się spało? – zapytała wkładając grzanki do tostera, które zaledwie po pięciu sekundach wyskoczyły i wylądowały na pustym talerzu.
                – Raczej nie spałem – odpowiedział, a ja czułam na plecach palące spojrzenie. No bo kto inny mógłby go tak wyprowadzić z równowagi, że nie mógł spać. Stwierdziłam, że nie będę się odzywać i dalej smarowałam grzanki dżemem. Niezręczna ciszę przerwała Lily, która oburzona weszła do kuchni jeszcze w piżamie.
                – Liluś, nie gniewaj się! – zawołał Rogacz zbiegając ze schodów. Rudowłosa wielce obrażona usiadła na krześle rękoma założonymi na piersiach i dumnie podniesioną głową. Wymieniłam z Mary rozbawione spojrzenia, a Syriusz zaczął się cicho śmiać.
                – Co się stało? – zapytałam próbując zachować powagę, ale średnio mi to wychodziło.
                 – Czy ja wyglądam jak ruda wiedźma? – Lily spojrzała po zebranych nie zmieniając swojej pozy.
                – Em… No wiesz… – zaczęła Mary, a ja z Syriuszem jakby na zawołanie zaczęliśmy wcinać grzanki, aby uchylić się od odpowiedzi. Tak to w tym wypadku był najlepszy pomysł, bo w tym momencie każde słowo mogło być wykorzystane przeciwko mnie.
                – Ugh… – Ruda zazgrzytała zębami i ruszyła do drzwi. – O dziewiątej zbiórka w salonie, a niech się tylko ktoś nie pojawi to skopie mu tyłek! – burknęła i głośno tupiąc weszła po schodach na górę.
                – Uuu… Stary nie zaspokajasz jej – odezwał się Syriusz z złośliwym uśmieszkiem patrząc na Jamesa.
                 – Syriusz! – zawołałam na wpół rozbawiona na wpół zirytowana. Ups. Moja zasada nie odzywania się, nie patrzenia się na niego, legła w gruzach. I sama do tego doprowadziłam. O mamo. Łapa powoli odwrócił głowę w moim kierunku. Po raz pierwszy odkąd tutaj przyjechałam wypowiedziałam jego imię na głos. James wybiegł z kuchni wołając Lily, a Mary zmyła się mówiąc coś o tym, że musi obudzić Remusa. Czemu oni zostawiają mnie samą w najgorszych momentach? Miałam ochotę wybiec za nimi. Zostaliśmy zupełnie sami. Bałam się spojrzeć w te stalowo-szare hipnotyzujące oczy, na których widok miękły mi nogi.
                – Dorcas, porozmawiajmy jak dorośli ludzie… – rzekł Syriusz nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego głos nie wyrażał żadnych emocji. Widocznie chciał to wytłumaczyć. Powiedzieć, że i tak nigdy ze sobą nie będziemy, że to moja wina i, że mnie już nie kocha.
                – O czym? O tym co było i już nie wróci? – zapytałam oschle podnosząc głowę i wyzywająco patrząc mu w oczy. I to wybiło mnie z równowagi. W te oczy mogłabym się wpatrywać godzinami. Na własne życzenie dałam się złapać w pułapkę.
                – Dlaczego uważasz, że nie może być tak jak kiedyś? – Łapa uparcie drążył temat. O co mu chodzi? Chce mnie podpuścić, żebym powiedziała jak bardzo za nim tęsknię i jak bardzo go kocham, a on jakby nigdy nic by mnie wyśmiał. To Black, cholera jasna, on zawsze tak robi.
                – Ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłam, ty… – spojrzeniem uciekłam gdzieś w bok nie mogąc tego wytrzymać. Nadal zastanawiało mnie, dlaczego o to pyta, skoro go tak potwornie zraniłam.
                – Dorcas…
                – Przepraszam, przypomniało mi się, że jeszcze się nie rozpakowałam - mruknęłam wymijając go i kierując się w stronę swojego pokoju. Stchórzyłam, chciałam jak najszybciej od niego uciec. Nie chciałam słuchać tego jaka jestem okropna, a jaki to on jest teraz szczęśliwy. W ogóle nie miałam ochoty na niego patrzeć, a co dopiero z nim rozmawiać. I to na takie tematy!
                – Zaczekaj! – Syriusz nie wiadomo kiedy wstał i złapał mnie za nadgarstek. Momentalnie znieruchomiała. Moje ciało przebiegł dreszcz i modliłam się w duchu, aby tego nie poczuł. Zagryzając zęby spuściłam głowę i zacisnęłam oczy, aby niechciane łzy nie spłynęły po policzkach. Idź sobie Black, do cholery, idź sobie! Krzyczałam na niego, bo sama wiedziałam, że się stąd nie ruszę.
                – Zostaw mnie… – szepnęłam cicho, ale słyszalnie. Łapa zrobił to o co prosiłam. Z pękającym sercem zabrałam swoją dłoń i czym prędzej pobiegłam do pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Wzięłam głęboki wdech i policzyłam do dziesięciu, chcąc opanować targające mną emocje. Czy teraz już tak zawsze będzie? Nie. Muszę jak najszybciej zamknąć wszystkie sprawy i wrócić do Los Angeles. Jakoś wytrzymam ten tydzień, a potem o nim zapomnę.