poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział pierwszy: Szkatułkowe wspomnienia

                Do dużego, przestronnego pokoju wpadały pojedyncze promienie porannego słońca. Apartamenty Hilton były naprawdę cudowne. Dostosowane nawet do najbardziej kapryśnych gwiazd, którą ja się stałam.  Pościel musiała być z jedwabiu, a łóżko ogromne z dużą ilością poduszek. Tuż obok powinno być, i było, puchaty dywan, na którym zaraz po przebudzeniu można było postawić stopy jeszcze bez kapci, które powinny znajdować się tuż obok.
                Od jakiegoś czasu już nie spałam. Oczyma wodziłam po apartamencie, który był urządzony w ciepłych kolorach, a pomieszczenia były przestronne, dobrze oświetlone no i przede wszystkim wygodne. Wyrwawszy się z tego zamyślenia przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Złapałam satynowy szlafrok i narzuciłam go na nagie ramiona. Przeszły mnie ciarki, gdy zimny materiał dotknął mojej skóry. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego ciepła, które w Barcelonie jest codziennie. Za to tutaj mogłam robić na okładce za kostkę lodu.
                Po ciepłej kąpieli wyszłam z łazienki przy okazji przeglądając się w lustrze. Zobaczyłam twarz bez wyrazu. Gdybym miała określić mój dzisiejszy humor chyba bym nie potrafiła tego zrobić. Nie byłam, ani wesoła, ani zła. W pokoju od razu zauważyłam stojak, na którym zawieszone były pokrowce z ubraniami. Wybrałam czerwoną sukienkę przed kolana z rękawami trzy czwarte. Gdybym była w Barcelonie pewnie bym się zdecydowała na coś bardziej odkrytego, jednak Los Angeles było zimny. Zimne zupełnie jak ja, więc teoretycznie powinnam czuć się dobrze, a ja tęskniłam za ciepłą Hiszpanią. Nie zaprzątając sobie dłużej tym głowy wsunęłam na nogi kozaki i wyszłam z pokoju zabierając torebkę z szafki koło drzwi.
                Stukot obcasów sprawiał, że zwracałam na siebie uwagę, co ostatnimi czasy lubiłam bardzo robić. Czułam na swoich nogach i tyłku spojrzenie mężczyzny, którego właśnie minęłam. Nie lubiłam tego. O ile bawiło mnie bycie w centrum uwagi, o tyle czyiś wzrok na mojej pupie doprowadzał mnie do szału. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się przy recepcji zastanawiając się kto z tych wszystkich biznesmenów ma tutaj być.
- Już dzwonię do dyrektora, że przyszła Pani – odezwała się recepcjonistka podczas, gdy ja nawet nie zdążyłam ust by powiedzieć „buenos dias”, bo przecież „dzień dobry” jest takie zwykłe i oklepane, a oni nie potrzebują zwykłej dziewczyny. Znajomość Hiszpańskiego oraz niektóre elementy urody hiszpańskiej dawały mi pewnego rodzaju oryginalność i tego starałam się trzymać. Przywołałam na usta pogodny uśmiech. Miałam dziwne wrażenie jakby kobieta odetchnęła z ulgą. Chyba naprawdę musiałam być nieznośna. Poprawiłam torbę na ramieniu i skierowałam się do windy.
Kiedy wjechałam na górę przypomniało mi się, że przecież wczoraj „przywitał” mnie Ben. Facet byłby całkiem w porządku, gdyby nie to, że czasem zachowywał się jak bezmózgie yeti. W dodatku uważał siebie za podrywacza myśląc, że kobiety go ubóstwiają, a prawda jest taka, że trzeba mu się przymilać, żeby dostać dobrą propozycję. Zza drzwi dobiegł głos kobiety, stwierdzając, że tym razem nie mogę sobie ot tak wlecieć do gabinetu zapukałam i dopiero weszłam.
- Oto i ona! – zawołał radośnie Ben, a ja uśmiechnęłam się słodko w myślach wyobrażając sobie jak dostaje tortem w twarz stającym się pośmiewiskiem.  
- Buenos dias – powiedziałam pogodnie do kobiety. Była w średnim wieku. Rude włosy spięła w ciasny kok, a pod pachą trzymała aktówkę wypełnioną papierami. Prawdopodobnie moja nowa menadżerka była bardzo zdziwiona. Dopiero po chwili zamrugała i odezwała się.
- Ben, gdzieś ty ją znalazł?! – zawołała rozpromieniona, a mi na język cisnęła ironiczna odpowiedź „że w Barcelonie” jednak powstrzymałam się resztkami sił chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie. – Zdecydowanie można cię zabrać do sesji w bikini, na najróżniejsze pokazy, praktycznie na wszystko!
Wiem, że można było, bo nie po to biegałam na tej zasranej bieżni wyglądając jak spocona świnia. Codzienne treningi, które pomagały rzeźbić moją sylwetkę, wieczne patrzenie na to co jem. Do tego multum witamin, a to na mocne włosy, a to na paznokcie, a tutaj jakiś balsamki, żeby skóra ładnie wyglądała…
- Barbaro, pozwól, że przedstawię ci naszą Hiszpankę – odezwał się Ben z uśmiechem. – Oto Gabrielle de Rivera.

Zmęczona zwiedzaniem studia, w którym miała się odbyć moja pierwsza sesja zdjęciowa w Los Angeles, weszła do hotelowego pokoju mając ochotę jak najszybciej iść spać. Całe te brzęczenie o wspaniałym sprzęcie, cudownych strojach, doskonałej ekipie jest bardzo nudzące. Odrzuciłam buty w kąt i udałam się do łazienki, może to jakoś mi pomoże.
Zatrzymałam się nagle spanikowana. Serce zaczęło mi walić jak młot, a w głowie huczała krew. Rzuciłam się do drzwi upewniając się czy są zamknięte. Ręce zaczęły mi się trząść kiedy podchodziłam do okna. Za oknem na parapecie siedziała SOWA. Była żywa i w dodatku w dziobie trzymała kopertę. To mogło oznaczać tylko jedno.
Wpuściłam ptaka do środka, a ten upuścił kopertę u moich stóp. Sięgnęłam ją i usiadłam na łóżku nie pewna czy chce ją otworzyć. Tyle starań włożyłam w zapomnienie i zatuszowanie tego co się kiedyś wydarzyło. Uczyłam się być nową osobą. Zmieniłam charakter, styl bycia. Sowa należała do mojej babci, która mieszka w Londynie. Tylko, że to nie jest zwykła babcią. Ta potrafi latać na miotle, no może kiedyś potrafiła, umie czarować i robi bardzo smaczny placek jagodowy. Poczułam ukłucie w sercu. Spędzałam u niej praktycznie wszystkie przerwy świąteczne, odkąd skończyłam jedenaście lat i poszłam do szkoły. Szkoła… Oczy zaczęły mnie dziwnie piec. Momentalnie poczułam jak do mojej głowy przedzierają się wspomnienia, nie ważne czy były dobre czy złe, teraz wszystkie bolały. Wypuściłam powoli powietrze i odpakowałam kopertę. Droga Dorcas,… Nie mogę tego zrobić. Czułam jak do oczu ciśnie mi się coraz więcej łez. Nie chcę tego. Nie chcę jej, nie chcę tych wspomnień.
Dawno nie miałam od Ciebie żadnej wiadomości. Wiem, że kazałaś o sobie zapomnieć, ale wyjechałaś tak nagle, że nie nawet nie wiem co dokładnie się wydarzyło. Pytałam o Ciebie Gladys, ale ona nic nie wie. Bardzo się martwię o Ciebie. Proszę Cię, abyś dala jakiś znak życia.
Babcia Grace
Coś mokrego spływało po moim policzku, a po chwili tez po drugim. Słona łza kapnęła mi na dłoń, a ja ze zdenerwowaniem przetarłam oczy. Im bardziej chciałam się odgrodzić od tego wszystkiego tym bardziej wspomnienia i uczucia napierały powodując, że przyśpieszył mi oddech i co jakiś czas pociągałam nosem. Odrzuciłam list na łóżko i wstałam do czarnej walizki, której nie pozwoliłam nigdy nikomu otwierać. A gdyby jednak ktoś tego zapragnął nagle by mu się przypomniało, że ma coś ważnego do zrobienia.
Na podłogę wysypały się jakieś ubrania, ale nie o to mi teraz chodziło. Odgarnęłam materiał na boki i ujrzałam szkatułę z pięknymi zdobieniami. Ujęłam w dłonie puzderko i usiadłam na wielkim łóżku bojąc się zajrzeć do środka. Zebrałam w sobie całą odwagę i uchyliłam wieko zaciskając usta. Palce spoczęły na długim drewienku leżące na wierzchu. Chciałam to ukryć nie tylko przed całym światem, ale przed sobą. Kiedy ujęłam różdżkę w dłoń z jej końca trysnęły czerwone iskry czując swoją właścicielkę. Dobrze pamiętałam kiedy po raz pierwszy znalazłam się na ulicy Pokątnej razem z kochaną babcią. Weszłam wtedy do sklepu szalonego wytwórcy różdżek, którym był Olivander. Starzec od razu wiedział co dla mnie wybrać. Drzewo wiśniowe, jedenaście i ćwierć cala, giętka z włosem z głowy willi. Odłożyłam drewienko na bok i sięgnęłam po szmaragdowy zamszowy woreczek. Rozsupłałam wstążkę i zaglądając do środka przesypałam między palcami proszę fiuu. Odgarnęłam włosy za ucho wyjmując, ze szkatułki pil listów. Pośpiesznie odłożyłam je na bok nie chcąc wracać do tego co było. Wreszcie znalazłam to czego szukałam. Wzięłam czysty pergamin, kałamarz z atramentem i orle pióro, chciałam już podejść do biurka kiedy moją uwagę przykuło coś innego, coś o czym najbardziej chciałam zapomnieć. Po chwili w dłoniach już ściskałam starą fotografię, na której postacie poruszały się. Moimi plecami wstrząsnęły dreszcze, a z gardła dobiegł cichy szloch. Nie mogąc się już dłużej powstrzymać zaczęłam płakać. Spojrzałam na niskiego pucułowatego chłopaka, który trzymał w dłoni jakiś smakołyk. Jego małe wodniste oczka patrzyły na jedzenie, które miał w ręce. Peter Pettigrew od zawsze miał słabość do jedzenia. Zaśmiałam się przez łzy przypominając sobie jak zawsze przypominał o posiłkach, aby przypadkiem ich nie ominąć. Jej rozbawienie zniknęło tak szybko jak się pojawiło, kiedy spojrzała na niską dziewczynę, której czekoladowe włosy były rozwiane przez wiatr. Mary uśmiechała się szeroko machając do aparatu. Tuż za nią stał Remus, który obejmował Carter ramieniem i patrzył na nią z czułym uśmiechem. Obok nich stała roześmiana Lily, której ognistorude włosy opadały na twarz, a jej zielone oczy niczym szmaragdy były wpatrzone w stojącego za nią Jamesa. Rogacz patrzył na Evans jakby była siódmym cudem świata. Od pierwszej klasy powtarzałam, że to by było niemożliwe, gdyby nie byli razem. Zamknęłam oczy bojąc się kogo zaraz ujrzę na fotografii. Jednak chęć zobaczenia tego była większa. Uchyliłam powieki ocierając wierzchem dłoni łzy. Zaczęłam płakać kiedy zobaczyłam, że Syriusz trzyma mnie w objęciach. Jego czarne włosy nonszalancko opadały mu na czoło, a szaro-stalowe oczy patrzyły w moje. Dziewczyna ze zdjęcia odwracając się przez ramię patrzyła na Łapę z szerokim uśmiechem. Spojrzałam na siebie. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Dotknęłam zdjęcia opuszkami palców nie mogąc zapanować nad łzami. Na zdjęciu nie była Gabrielle de Rivera, ale Dorcas Meadowes. Gabrielle była wyimaginowaną osobą przez moich rodziców.
- Dorcas Meadowes… - powiedziałam na głos, a głos mi zadrżał. Tak, to ja byłam tą Dorcas ze zdjęcia.

2 komentarze: