środa, 13 marca 2013

Rozdział drugi: Dolina Godryka


Zamaszystym krokiem weszłam do studia, w którym miała się odbyć sesja zdjęciowa. Doskonale wiedziałam jak się na mnie wkurzą. W końcu dostaję tak ważną posadę, a tu nagle ogłaszam, że musze sobie wyjechać. Na ich miejscu bym siebie wyrzuciła. Dobrze jednak, że oni nie są mną i na pewno mnie zatrzymają. W każdym razie taką mam nadzieję. Przywołując na twarz najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać podeszłam do Bena mając raczej złe przeczucia.
- Jadę do Londynu na tydzień – powiedziałam nie dając mu się nawet odezwać. Wybałuszył na mnie oczy, a potem zaczął się krztusić kawą. Obserwowałam jak jego twarz przybiera różne odcienie czerwieni. To nie wróżyło najlepiej.
- Co to znaczy, że musisz jechać do Londynu, co?! – rozeźlony niemalże krzyknął. Stałam lekko zszokowana. Mimo wszystko spodziewałam się odpowiedzi typu „tak jedź, nie ma problemu”, a tymczasem stało się zupełnie na odwrót. Nie. Nie ja tego oczekiwałam. Tego oczekiwała Gabrielle de Rivera. Ta, która zrobiła ze mnie osobę tak podłą, że ledwo można to sobie wyobrazić. Mimo wszystko pozwoliłam jej nad sobą zapanować.
- Właśnie to co usłyszałeś – fuknęłam ironicznie, zaplatając ręce na piersiach dającym tym samym znak, że i tak zrobię po swojemu. Tak jak domyślała się, Gabrielle, sarknął coś pod nosem, mrucząc coś pod nosem o tygodniu. Uśmiechnęłam się promiennie i z wysoko podniesioną głową ruszyłam do wyjścia. Mugolskie życie jednak wiele mnie nauczyło.

Ciemność otuliła Los Angeles rozciągając nad miastem granatowe niebo upstrzone gwiazdami. Latarnie się pozapalały chcąc ułatwić dotarcie ludziom do ich celu. Ciepły wietrzyk delikatnie muskał moją twarz, kiedy stałam w ciemnym zakątku stacji kolejowej ściskając w dłoni pergamin przewiązany wstążeczką. Marszcząc czoło wpatrywałam się w list zastanawiając się czy dobrze robię. Z jednej strony przyjazd do Londynu dobrze mi zrobi, gdyż zobaczę swoją babcię, z którą już długo się nie widziałam. A z drugiej strony ta wycieczka może jeszcze bardziej namącić mi w głowie. Wypuściłam ze świstem powietrze i przywiązałam liścik do nóżki sowy, która siedziała na walizce.
 – Zanieś to babci – szepnęłam głaszcząc ptaka po łebku. Kiedy na niebie widziałam już tylko mały czarny punkt podniosłam z ziemi swoją wielką torbę i narzucając kaptur na głowię ruszyłam do pociągu chcąc znaleźć sobie taki przedział, w którym mogłabym spokojnie spędzić noc.
Rozsunęłam drzwi jakiegoś przedziału i widząc, że jest pusty weszłam i usiadłam przy oknie kręcąc się na siedzeniu. Podskoczyłam na miejscu, kiedy z drugiego końca przedziału dobiegło mnie ciche „ Dobry wieczór“. Zmrużyłam oczy, aby przyjrzeć się osobie, która to powiedziała. Ujrzałam staruszkę, która siedziała w czarnym płaszczu dłonią leniwie drapiąc za uchem szaroburego kota. Siwe włosy upięła w ciasny kok. Siedziała w kącie, że nie miałam możliwości zobaczenia jej kiedy wchodziła.  
 – Dobry wieczór – odparłam niepewnie zakładając za ucho pasemko włosów. Coś dziwnego było w tej kobiecie i jeszcze to powitanie. Może przywitała się z grzeczności. Myśli obijały się w mojej głowie, a ja nie wiedziałam co mam począć.   
– Niebezpiecznie podróżować o tej godzinie mugolskim pociągiem – odezwała się jakby do siebie. Już chciałam odpowiedzieć, że nic nie może mi się stać, ale w siedzenie wbiły mnie dwa ostatnie słowa.
 – Ja… Nie wiem o czym pani mówi – wydukałam, a dłonie zaczęły mi się trząść sama nie wiedząc, dlaczego. Błękitne spojrzenie wbiłam w staruszkę splatając dłonie na podołku. Zoraną zmarszczkami twarz kobiety rozjaśnił ciepły uśmiech. Zamyśliła się na chwilę jakby układając sobie wszystko w głowie.
– Nazywam się Priscilla Lufkin – przedstawiła się nie spuszczając ze mnie wzroku. – A tobie dziecko, jak na imię? – zapytała niebieskimi oczyma patrząc na mnie uważnie. W głowie zapanował mi chaos. Mam powiedzieć jak się nazywam? To by było niemądre. Wielu czarodziejów zna stary ród Meadows’ów, a ja jakoś nie miałam ochoty, by ta kobieta wiedziała o mnie zbyt dużo. Już sam fakt, że zauważyła moje czarodziejskie pochodzenie wzbudził we mnie czujność.
– Jestem… Jestem Lucy Brown – powiedziałam pierwsze nazwisko, które przyszło mi do głowy, należało ono do dziewczyny, z którą w szkole byłam w dormitorium. Ale zaraz… nazwisko Lufkin już kiedyś obiło się mi o uszy. Zmuszając swój mózg do myślenia starałam się odszukać w pamięci tego czego teraz potrzebowałam. – Pani Lufkin… Pani nazwisko… – zaczęłam jąkając się i spuszczając wzrok. Zaczęłam nerwowo zaciskać dłonie żałując, że to powiedziałam.
– Ah… Moja pra pra babka, Artemizja Lufkin, była bardzo dawno temu Ministrem Magii – odpowiedziała swobodnie nie czując się urażona. Z ulgą wypuściłam powietrze, które przez chwilę wstrzymywałam. Nocna podróż wcale nie zapowiadała się źle. Rozsiadłam się wygodniej wdając się w pogawędkę ze staruszką.

Rudowłosa dziewczyna o zielonych oczach ziewając zeszła po schodach na dół. Weszła do kuchni i jeszcze z zamkniętymi oczami zaczęła robić sobie kawę zupełnie na zwracając uwagi na cichy stukot. Wyciągnąwszy filiżanki z szafki spojrzała za okno chcąc zobaczyć jaka pogoda. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła puchacza należącego do babci Grace. Kobieta nigdy nie pisała o tak wczesnej porze. Nalewając kawy otworzyła okno wpuszczając ptaka. Odwiązała od jego nóżki liścik i poczekała, aż napije się wody zanim wyleci w drogę powrotną. Chwyciła filiżankę i powoli wracając do pokoju rozwiązała list, a jej oczy szybko biegały wzdłuż tekstu. Kubek, który jeszcze przed chwilą trzymała w dłoni roztrzaskał się na podłodze. Lily stała jak sparaliżowana wpatrując się w pergamin. Zamrugała kilkakrotnie czując jak jej dusza unosi się do nieba.
– James! – krzyknęła wbiegając po schodach. Nadal w szoku z impetem otworzyła drzwi, które uderzyły o ścianę, wpadła do środka jak burza. Wskoczyła na łóżko szturchając Rogacza, aby się wreszcie obudził.
– Lily daj mi jeszcze trochę pospać… – mruknął niewyraźnie przewracając się na drugi bok.
– James, Dorcas dzisiaj będzie w Londynie! – wrzasnęła mając nadzieję, że to obudzi okularnika. I to podziałało. Potter poderwał się siadając i orzechowe oczy wlepiając w rudowłosą.
– Dorcas… w Londynie? – zapytał mrugając raz po raz. Przez jego głowę przemknęło tysiąc myśli na raz. Dziewczyna po ukończeniu Hogwartu jakby zapadła się pod ziemię. Nikt nic o niej nie słyszał, nikt nie wiedział gdzie się podziewa i co robi. Mimo, że bywała złośliwa dosyć często to bardzo ją lubił, można by nawet powiedzieć, że kochał jak siostrę, której nigdy nie miał. – Skąd o tym wiesz? – spojrzał na Lily pytająco.
– Babcia Grace przysłała przed chwilą wiadomość – powiedziała radośnie machając mu przed nosem pergaminem. Już dawno nie była tak szczęśliwa. Ta wiadomość tak ją ucieszyła, że mogłaby nawet latać z radości. – Muszę jak najszybciej dostać się do Londynu! – oznajmiła i zerwała się z łóżka pędząc do łazienki.

Przeciągając się wyszłam z peronu rozglądając się po zatłoczonej ulicy. Spojrzałam za siebie na stację King’s Cross, z której co roku wyjeżdżałam do Hogwatu. Zdziwiłam się, że nie widzę żadnych uczniów śpieszących się na pociąg, ale dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że jest prawie grudzień. Naciągnęłam na głowę kaptur widząc, że zbierało się na deszcz. Złapałam za walizkę, wolną dłoń wsuwając do kieszeni bluzy. Czułam jak włosy pod wpływem wilgoci poskręcały się w delikatne fale wypływając spod kaptura. Widząc żółty samochód podbiegłam szybko.
– Taxi! – krzyknęłam machając dłonią. Samochód zatrzymał się przede mną, a ja szybko wskoczyłam do środka czując jak pojedyncze kropelki deszczu spadają z nieba. Zatrzasnęłam za sobą drzwi odgarniając z twarzy blond kosmyki. – Na Roselin Street – powiedziałam grzebiąc w torebce, którą miałam przewieszoną przez ramię.
– Się robi… – burknął taksówkarz wyraźnie znudzony swoją pracą.

Szatynka siedziała w salonie z nosem w książce kolejno przerzucając zapisane kartki. Jej palce zacisnęły się na złotawo-miedzianej okładce księgi. Mary zawsze chłonęła nowe zaklęcia jak sucha gąbka wodę. Zaczytana nie zauważyła, że za oknem siedzi sowa już od kilku minut stukając w okno.
– Oh… – wydała z siebie zduszony okrzyk kiedy wyczytała nowe zaklęcie, którego nie znała, a które może okazać się bardzo przydatne. Mrugając raz po raz przewróciła stronę odgarniając z oczu czekoladowe włosy. Nawet nie zauważyła, że do pokoju wszedł Remus, który już od kilku minut opierał się o framugę drzwi z uśmiechem przyglądając się dziewczynie.
                – Może starczy tego już – szepnął przy uchu Mary delikatnie zamykając jej księgę. Szatynka odwróciła głowę do tyłu by móc z uśmiechem spojrzeć w jego oczy.
– Tak się wciągnęłam, że nie wiem kiedy mi ten czas upłynął. Właściwie to która już godzina? – zapytała z pogodnym uśmiechem przeciągając się. Dopiero teraz dostrzegła sówkę.
– Dochodzi trzynasta – odpowiedział Lunatyk wzrokiem podążając za dziewczyną. Mary otworzyła okno wpuszczając ptaka do środka.
– To od Lily – powiedziała kiedy odwiązała liścik. Rozwiązała wstążeczkę i wyprostowała pergamin, a na jej twarzy coraz bardziej malował się szok i zadziwienie. Remus zaciekawiony spojrzał na dziewczynę podchodząc bliżej. Szatynka szeroka otwartymi oczyma spojrzała na Lupina nie wiedząc co ma powiedzieć.
                – Coś się stało Lily, albo James’owi? – zapytał niespokojnie, na no dziewczyna pokręciła przecząco głową.
– Dor… Dorcas jest w Londynie… – zająknęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Cieszyła się niezmiernie, że będzie mogła zobaczyć przyjaciółkę, którą nie widziała już prawie dwa lata, ale coś jej w środku mówiło, że jeżeli tak nagle się pojawiła to coś musiało się stać. Remus widząc bezradność w oczach szatynki podszedł do niej i przytulił do swojej piersi szepcząc uspokajające słowa.
Jakież był różne reakcje Lily i Mary. Rudowłosa uśmiechnięta od ucha do ucha nie mogła sobie znaleźć nigdzie miejsca, kiedy chciała się za coś wziąć nic jej nie wychodziło. Carter za to usiadła na kanapie przed kominkiem zatapiając się bez reszty w myślach. Nie dochodziło do niej co mówił jej Remus. Księga, którą wcześniej czytała z takim zapałem nagle jej nie interesowała.

Zapłaciwszy za taksówkę wygramoliłam się z samochodu ciągnąc za sobą walizkę. Stanęłam przed niewielką kamienicą. Nic się tutaj nie zmieniło. U wejścia były czarne drzwi, od których odpadała czarna farba. Betonowe schody były już mocno nadkruszone. Śmietnik stał w ciemnym zakątku ze specyficznym wgnieceniem z boku. Przed budynkiem stało kilka rozklekotanych samochodów. Widząc, że nic się nie zmieniło ostrożnie weszłam na klatkę uważnie stawiając kroki. Moje błękitne oczy omiotły obskurne wnętrze, było dokładnie tak jak to zapamiętała. Skierowałam się na wyższe piętro powoli wchodząc po drewnianych schodach, które przeraźliwie skrzypiały. Stanęłam przed drzwiami z numerkiem pięć. Uniosłam dłoń i zapukałam cicho czując jak serce podchodzi mi do gardła. Spuściłam głowę, a moją twarz zasłoniła kurtyna jasnych włosów. Już sama nie wiedziałam co czuje. Nerwowo zacisnęłam dłoń na rączce od walizki słysząc jak serce wali mi coraz mocniej. Po drugiej stronie rozległy się czyjeś kroki i odgłos otwieranego zamka. Zupełnie jakbym przyrosła do podłogi. Nie byłam się w stanie poruszyć, wstrzymywałam oddech chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Drzwi uchyliły się i stanęła w nich staruszka, a kiedy mnie zobaczyła w jej oczach pojawiły się łzy.
                – Dorcas… – wyszeptała czule, a słone kropelki spłynęły po jej policzkach. Poczułam straszne ukłucie w serce. Nigdy by nie pomyślałam, że odchodząc mogę kogoś tak zranić. Nie mogłam patrzeć na łzy swojej ukochanej babci. Czułam jakby ktoś wbijał w moje ciało lodowate sztylety.
– Babciu… – westchnęłam płaczliwym tonem podnosząc wzrok i błękitnymi oczyma wpatrując się w staruszkę. – Nie płacz… – szepnęłam czując jak mi samej po policzku spływa łza. Kobieta pociągając nosem wpuściła mnie do środka, zaryglowawszy drzwi rozłożyła ramiona i uśmiechnęła się blado przez łzy. Nic nie mówiąc wtuliłam się w babcię popłakując cicho.
– Przepraszam – wydukałam, wierzchem dłoni ocierając policzki. Przepraszałam za wszystko. Za to, że nagle wyjechałam, za to, że nie dawałam znaku życia, za to, że ją tak zraniłam… za wszystko.
– Nie przepraszaj, dziecko – szepnęła Grace z uśmiechem prowadząc wnuczkę w głąb do swojego skromnego mieszkania. Usiadła na starej, lekko zapadniętej kanapie kładąc walizkę na podłodze.
– Ja… ja musiałam wyjechać  – odezwałam się cicho nie podnosząc wzroku. Nie miałam odwagi spojrzeć w twarz swojej babci. – Musiałam stać się kimś innym, stać się kimś kogo stworzyli rodzice. Nie miałam wyjścia… – mówiłam nie zwracając już uwagi na to, że zalewam się potokiem łez, a głos mi drży. – Gabrielle De Rivera… Śliczne imię, prawda? – zapytałam z ironią w głosie wpatrując się przed siebie.
                – Ona jest taka pewna siebie, taka stanowcza, wiesz? Ona nie boi się niczego. Imponuje mi. Jest taka władcza i odważna. Tylko ona dałaby sobie radę z moim przeznaczeniem, bo przecież żaden czarodziej jej nie zna – zaśmiała się gorzko niedbale ocierając łzy. – Czasami zastanawiam się jakby to było, gdyby Dumbledore nie powiedział matce o tej starej Trelawney. Wszystko byłoby takie… takie proste. Nie musiałabym się ukrywać i podawać za mugola. Ale wiesz co? Dobrze mi z tym…
                Grace niebieskimi oczyma wpatrywała się w wnuczkę z przejęciem słuchając tego co mówi. Nie widziała mnie tyle czasu, a tu nagle odpisuję jej, że przyjeżdżam na jakiś czas i widzi mnie zupełnie bezradną i niewiedzącą co mam ze sobą zrobić. Byłam taka bezbronna i rozdarta w środku.
– A wiesz co jest najgorsze? – zapytałam przenosząc na nią szklany wzrok. – Gabrielle nie potrafi kochać i ja już chyba też… – w końcu powiedziałam to co leżało mi na sercu i dręczyło mnie od dłuższego czasu. Cała się trzęsłam nie mogąc powstrzymać cisnących się do oczu łez. Skuliłam się na kanapie rękoma obejmując kolana popłakując cicho.
– Muszę jechać do Lily i do Mary – kiedy już się uspokoiłam, popijając herbatę westchnęła zapatrując się w ścianę. Staruszka uśmiechnęła się ciepło gładząc mnie po głowie.
– Aportacja nie wchodzi w grę, Dolina Godryka jest daleko, a ty chyba już dawno tego nie robiłaś – odezwała się podchodząc do zakurzonego kredensu.
– A sieć fiuu? – zapytałam oczyma wpatrując się w plecy kobiety.
– Nie ufam Ministerstwu Magii… - no tak cała babcia.
– Miotłą nie polecę, nie mam ochoty zamarznąć na śmierć… – mruknęłam ironicznie podnosząc się i łapiąc rączkę od torby. – Czyli jestem skazana udać się tam Błędnym Rycerzem… – jęknęłam dłonią niedbale odgarniając włosy z oczu. Nienawidziłam tego środku transportu i unikałam tego jak tylko mogłam.
– Możesz polecieć świstoklikiem… – zaproponowała Grace kładąc na stole podziurawioną rękawiczkę. Spojrzała na nią nie dowierzając własnym uszom i oczom.
– A… Ale babciu… – zająknęłam się potrząsając głową. – Na świstoklik trzeba mieć licencję! To jest nielegalne! – zawołałam oburzona. Nie chciałam mieć zatargów z Ministerstwem Magii wystarczająco dość mam tego świata. Jednak staruszka kompletnie mnie nie słuchała. Wycelowała różdżką w rękawiczkę szepcząc „Portus“.
– Za piętnaście sekund odlot – zaśmiała się staruszka obdarzając mnie czułym spojrzeniem.
– Ale…
– Dziesięć…
– Babciu…          
– Trzy, dwa…
– Kocham cię – powiedziałam i dotknęła czubkiem palca rękawiczki.
                Poczuła szarpnięcie w okolicy pępka. Czułam się jakbym szybowała w powietrzu tysiące mil na sekundę. Jak nagle wszystko się stało, tak nagle się skończyło. Uderzyłam stopami w kamienną drogę. Kolana się pode mną nią ugięły, a ciężka torba wcale nie pomagała mi w utrzymaniu równowagi. Potrząsnęłam głową przeklinając w duchu, że się na to zgodziłam. Odgarnęłam z oczu włosy, które wiatr szarpał na wszystkie strony. Rozejrzałam się dookoła nie bardzo wiedząc, gdzie mam pójść. Babcia Grace nie powiedziała mi dokładnie, gdzie mieszka Lily, wiedziała, tylko, że w Dolinie Godryka. Znajdowała, się na placyku, na środku którego mieściła się fontanna. Widząc nieliczne samochody stojące pod starymi budynkami wiedziałam, że to na pewno nie tu. Ruszyłam brukowaną uliczką czując jak zimny wiatr szczypie mi policzki. Zastanawiałam się co powie Lily jak już ją znajdzie. Zapukam i powiem: „Cześć Lily, mam wolne więc przyjechałam“ ? To nie było, ani logiczne, ani mądre.
Droga, którą szłam, zamieniła się w szosę. Nogi same mnie niosły, w ogóle nad tym nie myślałam, to tak jakby coś mnie pchało od środka. Latarnie, które oświetlały ciemną noc, dawno zostawiłam już za sobą. Szłam w ciemności co jakiś czas mijając domki, w których paliło się światło.

Rudowłosa dziewczyna siedziała na schodkach przed domem. Nogi podciągnęła pod brodę układając policzek na kolanach i szmaragdowymi oczyma wpatrując się w ciemną dróżkę. Kiedy tylko zjawił się patronus babci Grace z wiadomością, że Dorcas jest w drodze, Lily stwierdziła, że przywita przyjaciółkę czekając na nią przed domem. Zresztą, pani Meadowes zawsze była szalona i wcale nie byłoby dziwne, gdyby zapomniała powiedzieć wnuczce, gdzie Lily mieszka. Wyrwała się z zamyślenia, kiedy dostrzegła zbliżającą się postać. Serce zabiło jej głośniej, kiedy dostrzegła długie blond włosy falujące w powietrzu, które miała w posiadaniu właścicielka ciągnąca za sobą walizkę. Dziewczyna nie podnosiła wzroku, a ona jakby zwolniła.
Lily zerwała się z miejsca. Znów mogła zobaczyć tę osobę, której jej tak brakowało. Miała Mary, ale im obu było pusto bez tej szalonej blondynki, która zawsze wnosiła do ich życia tyle radości. Meadowes podeszła bliżej i powoli podniosła wzrok by spojrzeć na rudowłosą.

– Cześć Lily… – szepnęłam cicho patrząc na nią tak smutnymi oczami, że kolana ugięły się pod Rudą. Nic nie mówiąc rzuciła się m naszyję i po chwili już mocno przytulała.
– Dorcas, moja kochana… – wydukała płacząc jak bóbr. Wtulając się we mnie szlochała cicho. – Nie zostawiaj już nas nigdy więcej – powiedziała oddalając się ode mnie na wyciągnięcie ramion i wierzchem dłoni ocierając łzy. Spuściłam tylko głowę czując gromadzące się pod powiekami łzy. Czułam się podle. Wiedziałam, że nie zostanę tutaj na zawsze, przyjechałam załatwić sprawy, które zostały nie zamknięte i wracam do Los Angeles. Jednak w tym momencie nie miałam siły ani ochoty, by mówić o tym Lily, nie chciałam jej niepotrzebnie martwić.
– Chodź, wejdziemy do środka, na pewno jesteś zmarznięta – odezwała się rudowłosa widząc moje zakłopotanie. Pomagając jej z bagażem weszła do schodkach i otworzyła drzwi, abym i ja weszła do środka. Stanęłam w przedpokoju rozglądając się uważnie. Kolory były tutaj nadzwyczaj ciepłe. Drewniana podłoga tylko dodawała uroku całemu wnętrzu. Musiałam przyznać, że nieźle się tutaj urządziła. Zainteresowały mnie jednak buty, na które była specjalna szafka. Dostrzegłam tam zarówno buty rudowłosej jak i Rogacza.
– Lily… – już chciałam zadać pytanie, gdy usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach. Kiedy odwróciłam się i spojrzałam na drzwi prowadzące do salonu ujrzałam  Jamesa Pottera. Od czasu kiedy go ostatnio widziałam strasznie się zmienił. Przede wszystkim wydoroślał. Nie był już tym chłopakiem, który wydziwiał cuda, aby tylko Lily zwróciła na niego uwagę. Teraz był dojrzałym mężczyzną. Gdy spojrzałam mu w oczy, dostrzegłam troskę.
– Cześć James – powiedziałam po chwili czując się zupełnie nie na miejscu. Nie pasowałam tutaj, do tego świata.
– Oh Dorcas, Dorcas… – westchnął cicho przytulając ,moe jak to zawsze robił, kiedy byłam smutna. Rogacz tuląc mnie spojrzał na Lily, która stała uśmiechając się smutno. Zdałam sobie sprawę, że oboje wiedzieli jak bardzo się zmieniłam.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Rudowłosa, która stała najbliżej wpuściła gości do środka. James widząc, że do przedpokoju wszedł Remus z Mary, odsunął mnie od siebie, obracając przodem do nowo przybyłych. Ujrzałam tylko burzę czekoladowych włosów i czuła jak Mary ją ściska.
– Dooorcas… – zawyła nie przejmując się słonymi kropelkami, które spływały jej po policzkach jak strugi deszczu. – Jak się cieszę, że znowu cię wiedzę – wyszlochała odsuwając się i patrząc na mnie ze łzami w oczach.
– Ja też Mary, ja też… – szepnęłam czując jak drżą mi ręce. Pozostała trójka wymieniła się dyskretnymi spojrzeniami, co mnie umknęło mojej uwadze.
– Nie ma co beczeć, do salonu, ale to już! – krzyknęła Lily śmiejąc się przez łzy. Atmosfera odrobinę się rozluźniła.
– Brakowało nam ciebie, Dorcas – powiedział Remus przytulając mnie, kiedy czekała aż będę mogła pójść dalej.
Kiedy już wszyscy weszli do salonu panowie porozsiadali się na fotelach, a Mary, Lily i ja stanęłyśmy w małym kółeczku rozmawiając.
– Wyładniałaś – zauważyła rudowłosa bawiąc się jasnymi włosami dziewczyny. – Nie to, że kiedy byłyśmy w Hogwarcie byłaś brzydka – dodała od razu Evans. Wszystkie trzy zaśmiały się. Czułam jakby po moim ciele rozlało się coś ciepłego. Uczucie troski, które tak dawno od nikogo nie doświadczyłam.
– Wy też wypiękniałyście – powiedziałam starając uśmiechnąć się wesoło, co nawet mi wyszło, mimo tego, że nadal czułam się źle i przede wszystkim, bałam się. – I ta wasza radość w oczach. Czy ja o czymś nie wiem? – zapytałam z delikatnym uśmiechem patrząc to na przyjaciółki to na Lunatyka i Rogacza, którzy pogrążyli się w rozmowie. Mary zarumieniła się spuszczając głowę, a Lily uśmiechała się szeroko.
– Wiedziałam, że tak będzie! – zaśmiałam się, dopiero sobie uświadamiając jak to przyjemnie się znowu cieszyć, śmiać. – Powtarzałam do od pierwszej klasy, a tak się Lily zapierałaś, że… – urwałam, gdy ponownie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak… Po chwili gość wszedł sam nie czekając, aż ktoś otworzy.
– Ta pogoda jest straszna… – doszedł nas głos z przedpokoju. Spojrzałam przerażona na Lily, a potem na Mary. Rudowłosa uśmiechnęła się przepraszająco ściskając moją rękę, którą  momentalnie wyrwałam. Nie chciałam dostrzec wtedy bólu i odrzucenia jaki się malował w oczach rudej, myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
                - Nie możemy już dalej ze sobą być – powiedziałam nie patrząc mu w oczy. Wiedziałam, że im dłużej będę tam stać tym bardziej go ranię. Nie chciałam tego robić, ale musiałam, tak będzie lepiej.
                - Zrywasz ze mną? – zapytał zaskoczony. Czułam na sobie jego palący wzrok. Powoli przeniosłam na niego spojrzenie. Na jego twarzy malował się taki ból, że aż ścisnęło mnie w gardle. Zaraz się rozpłaczę.
                - Tak. Zapomnij o mnie. Nie szukaj mnie, nie pisz. Tak będzie lepiej – uniosłam wysoko głowę patrząc mu w oczy, aby miał pewność tego co mówię. Pośpiesznie odwróciłam się i czując jak łzy zalewają mnie strumieniami, odeszłam nie oglądając się za siebie.
– Co taka cisza? Jakby ktoś… – mężczyzna, który mówił umilkł.  Wiedziałam, że z szokiem wpatruje się we mnie. Stałam tyłem do drzwi, a przodem do salonu. Znałam go tak dobrze, że nie musiałam się nawet odwracać, żeby to wiedzieć. – Dorcas? – szepnął prawdopodobnie nie wierząc własnym oczom. Powoli odwróciłam się by móc spojrzeć na niego. Atmosfera w pomieszczeniu nagle zgęstniała. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewał przyjemny dla ucha, miękki głos Łapy. Kiedy odwróciłam się i spojrzałam w jego oczy zacisnęłam zęby nie dając po sobie poznać jakichkolwiek emocji. Czarne włosy nonszalancko opadały mu na czoło, nie do końca zapięta koszula pozwalała zobaczyć, że jest dobrze zbudowany. Patrząc na jego usta od razu zalała mnie fala wspomnień jak ją czule nimi całował. Wpatrując się w te stalowoszare oczy, czułam się jakbym miała się zaraz rozpaść na milion małych kawałeczków. Kiedy zrobił krok do przodu mogłam poczuć zapach jego perfum, które tak uwielbiałam. Widziałam w jego oczach, że nie wierzy iż mnie tu spotkał. Ciekawe co Lilka musiała mu powiedzieć, że przyszedł. Gdyby wiedział, że ja to będę na pewno by nie przyszedł, to logiczne. Widziałam jak przez jego twarz przemknął ból, potem cierpienie, a na końcu odraza. Potem przybrał na twarz bezuczuciową maskę. Poczułam ukłucie, gdzieś w środku. Przecież ja nie chciałam tego robić…
Cała reszta zebrana w pomieszczeniu zerkała na siebie co chwilę nerwowo. Nie wiedzieli czego mają się po nas spodziewać.
– Cześć… – odezwałam się cicho. Jego imię nie chciało mi przejść przez gardło. Nie byłam się w stanie poruszyć. Serce zaczęło znowu gwałtownie bić czując, że jest obok ktoś kogo ono kocha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz