[Muzyka]
Zamaszystym
krokiem weszłam do studia, w którym miała się odbyć sesja zdjęciowa. Doskonale
wiedziałam jak się na mnie wkurzą. W końcu dostaję tak ważną posadę, a tu nagle
ogłaszam, że musze sobie wyjechać. Na ich miejscu bym siebie wyrzuciła. Dobrze
jednak, że oni nie są mną i na pewno mnie zatrzymają. W każdym razie taką mam
nadzieję. Przywołując na twarz najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać
podeszłam do Bena mając raczej złe przeczucia.
- Jadę do
Londynu na tydzień – powiedziałam nie dając mu się nawet odezwać. Wybałuszył na
mnie oczy, a potem zaczął się krztusić kawą. Obserwowałam jak jego twarz
przybiera różne odcienie czerwieni. To nie wróżyło najlepiej.
- Co to
znaczy, że musisz jechać do Londynu, co?! – rozeźlony niemalże krzyknął. Stałam
lekko zszokowana. Mimo wszystko spodziewałam się odpowiedzi typu „tak jedź, nie
ma problemu”, a tymczasem stało się zupełnie na odwrót. Nie. Nie ja tego
oczekiwałam. Tego oczekiwała Gabrielle de Rivera. Ta, która zrobiła ze mnie
osobę tak podłą, że ledwo można to sobie wyobrazić. Mimo wszystko pozwoliłam
jej nad sobą zapanować.
- Właśnie to
co usłyszałeś – fuknęłam ironicznie, zaplatając ręce na piersiach dającym tym
samym znak, że i tak zrobię po swojemu. Tak jak domyślała się, Gabrielle,
sarknął coś pod nosem, mrucząc coś pod nosem o tygodniu. Uśmiechnęłam się
promiennie i z wysoko podniesioną głową ruszyłam do wyjścia. Mugolskie życie
jednak wiele mnie nauczyło.
Ciemność
otuliła Los Angeles rozciągając nad miastem granatowe niebo upstrzone
gwiazdami. Latarnie się pozapalały chcąc ułatwić dotarcie ludziom do ich celu.
Ciepły wietrzyk delikatnie muskał moją twarz, kiedy stałam w ciemnym zakątku
stacji kolejowej ściskając w dłoni pergamin przewiązany wstążeczką. Marszcząc
czoło wpatrywałam się w list zastanawiając się czy dobrze robię. Z jednej strony
przyjazd do Londynu dobrze mi zrobi, gdyż zobaczę swoją babcię, z którą już
długo się nie widziałam. A z drugiej strony ta wycieczka może jeszcze bardziej
namącić mi w głowie. Wypuściłam ze świstem powietrze i przywiązałam liścik do nóżki
sowy, która siedziała na walizce.
– Zanieś to babci – szepnęłam głaszcząc ptaka
po łebku. Kiedy na niebie widziałam już tylko mały czarny punkt podniosłam z
ziemi swoją wielką torbę i narzucając kaptur na głowię ruszyłam do pociągu
chcąc znaleźć sobie taki przedział, w którym mogłabym spokojnie spędzić noc.
Rozsunęłam drzwi jakiegoś
przedziału i widząc, że jest pusty weszłam i usiadłam przy oknie kręcąc się na
siedzeniu. Podskoczyłam na miejscu, kiedy z drugiego końca przedziału dobiegło
mnie ciche „ Dobry wieczór“. Zmrużyłam oczy, aby przyjrzeć się osobie, która to
powiedziała. Ujrzałam staruszkę, która siedziała w czarnym płaszczu dłonią
leniwie drapiąc za uchem szaroburego kota. Siwe włosy upięła w ciasny kok.
Siedziała w kącie, że nie miałam możliwości zobaczenia jej kiedy wchodziła.
– Dobry wieczór – odparłam niepewnie
zakładając za ucho pasemko włosów. Coś dziwnego było w tej kobiecie i jeszcze
to powitanie. Może przywitała się z grzeczności. Myśli obijały się w mojej
głowie, a ja nie wiedziałam co mam począć.
–
Niebezpiecznie podróżować o tej godzinie mugolskim pociągiem – odezwała się
jakby do siebie. Już chciałam odpowiedzieć, że nic nie może mi się stać, ale w
siedzenie wbiły mnie dwa ostatnie słowa.
– Ja… Nie wiem o czym pani mówi – wydukałam, a
dłonie zaczęły mi się trząść sama nie wiedząc, dlaczego. Błękitne spojrzenie
wbiłam w staruszkę splatając dłonie na podołku. Zoraną zmarszczkami twarz
kobiety rozjaśnił ciepły uśmiech. Zamyśliła się na chwilę jakby układając sobie
wszystko w głowie.
– Nazywam się
Priscilla Lufkin – przedstawiła się nie spuszczając ze mnie wzroku. – A tobie
dziecko, jak na imię? – zapytała niebieskimi oczyma patrząc na mnie uważnie. W
głowie zapanował mi chaos. Mam powiedzieć jak się nazywam? To by było niemądre.
Wielu czarodziejów zna stary ród Meadows’ów, a ja jakoś nie miałam ochoty, by
ta kobieta wiedziała o mnie zbyt dużo. Już sam fakt, że zauważyła moje
czarodziejskie pochodzenie wzbudził we mnie czujność.
– Jestem…
Jestem Lucy Brown – powiedziałam pierwsze nazwisko, które przyszło mi do głowy,
należało ono do dziewczyny, z którą w szkole byłam w dormitorium. Ale zaraz…
nazwisko Lufkin już kiedyś obiło się mi o uszy. Zmuszając swój mózg do myślenia
starałam się odszukać w pamięci tego czego teraz potrzebowałam. – Pani Lufkin…
Pani nazwisko… – zaczęłam jąkając się i spuszczając wzrok. Zaczęłam nerwowo
zaciskać dłonie żałując, że to powiedziałam.
– Ah… Moja pra
pra babka, Artemizja Lufkin, była bardzo dawno temu Ministrem Magii –
odpowiedziała swobodnie nie czując się urażona. Z ulgą wypuściłam powietrze,
które przez chwilę wstrzymywałam. Nocna podróż wcale nie zapowiadała się źle.
Rozsiadłam się wygodniej wdając się w pogawędkę ze staruszką.
Rudowłosa
dziewczyna o zielonych oczach ziewając zeszła po schodach na dół. Weszła do
kuchni i jeszcze z zamkniętymi oczami zaczęła robić sobie kawę zupełnie na
zwracając uwagi na cichy stukot. Wyciągnąwszy filiżanki z szafki spojrzała za
okno chcąc zobaczyć jaka pogoda. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła
puchacza należącego do babci Grace. Kobieta nigdy nie pisała o tak wczesnej
porze. Nalewając kawy otworzyła okno wpuszczając ptaka. Odwiązała od jego nóżki
liścik i poczekała, aż napije się wody zanim wyleci w drogę powrotną. Chwyciła
filiżankę i powoli wracając do pokoju rozwiązała list, a jej oczy szybko
biegały wzdłuż tekstu. Kubek, który jeszcze przed chwilą trzymała w dłoni
roztrzaskał się na podłodze. Lily stała jak sparaliżowana wpatrując się w
pergamin. Zamrugała kilkakrotnie czując jak jej dusza unosi się do nieba.
– James! –
krzyknęła wbiegając po schodach. Nadal w szoku z impetem otworzyła drzwi, które
uderzyły o ścianę, wpadła do środka jak burza. Wskoczyła na łóżko szturchając
Rogacza, aby się wreszcie obudził.
– Lily daj mi
jeszcze trochę pospać… – mruknął niewyraźnie przewracając się na drugi bok.
– James,
Dorcas dzisiaj będzie w Londynie! – wrzasnęła mając nadzieję, że to obudzi
okularnika. I to podziałało. Potter poderwał się siadając i orzechowe oczy
wlepiając w rudowłosą.
– Dorcas… w
Londynie? – zapytał mrugając raz po raz. Przez jego głowę przemknęło tysiąc
myśli na raz. Dziewczyna po ukończeniu Hogwartu jakby zapadła się pod ziemię.
Nikt nic o niej nie słyszał, nikt nie wiedział gdzie się podziewa i co robi.
Mimo, że bywała złośliwa dosyć często to bardzo ją lubił, można by nawet
powiedzieć, że kochał jak siostrę, której nigdy nie miał. – Skąd o tym wiesz? –
spojrzał na Lily pytająco.
– Babcia Grace
przysłała przed chwilą wiadomość – powiedziała radośnie machając mu przed nosem
pergaminem. Już dawno nie była tak szczęśliwa. Ta wiadomość tak ją ucieszyła,
że mogłaby nawet latać z radości. – Muszę jak najszybciej dostać się do
Londynu! – oznajmiła i zerwała się z łóżka pędząc do łazienki.
Przeciągając
się wyszłam z peronu rozglądając się po zatłoczonej ulicy. Spojrzałam za siebie
na stację King’s Cross, z której co roku wyjeżdżałam do Hogwatu. Zdziwiłam się,
że nie widzę żadnych uczniów śpieszących się na pociąg, ale dopiero po chwili
zdałam sobie sprawę, że jest prawie grudzień. Naciągnęłam na głowę kaptur
widząc, że zbierało się na deszcz. Złapałam za walizkę, wolną dłoń wsuwając do
kieszeni bluzy. Czułam jak włosy pod wpływem wilgoci poskręcały się w delikatne
fale wypływając spod kaptura. Widząc żółty samochód podbiegłam szybko.
– Taxi! –
krzyknęłam machając dłonią. Samochód zatrzymał się przede mną, a ja szybko
wskoczyłam do środka czując jak pojedyncze kropelki deszczu spadają z nieba.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi odgarniając z twarzy blond kosmyki. – Na Roselin
Street – powiedziałam grzebiąc w torebce, którą miałam przewieszoną przez
ramię.
– Się robi… –
burknął taksówkarz wyraźnie znudzony swoją pracą.
Szatynka
siedziała w salonie z nosem w książce kolejno przerzucając zapisane kartki. Jej
palce zacisnęły się na złotawo-miedzianej okładce księgi. Mary zawsze chłonęła
nowe zaklęcia jak sucha gąbka wodę. Zaczytana nie zauważyła, że za oknem siedzi
sowa już od kilku minut stukając w okno.
– Oh… – wydała
z siebie zduszony okrzyk kiedy wyczytała nowe zaklęcie, którego nie znała, a
które może okazać się bardzo przydatne. Mrugając raz po raz przewróciła stronę
odgarniając z oczu czekoladowe włosy. Nawet nie zauważyła, że do pokoju wszedł
Remus, który już od kilku minut opierał się o framugę drzwi z uśmiechem
przyglądając się dziewczynie.
–
Może starczy tego już – szepnął przy uchu Mary delikatnie zamykając jej księgę.
Szatynka odwróciła głowę do tyłu by móc z uśmiechem spojrzeć w jego oczy.
– Tak się
wciągnęłam, że nie wiem kiedy mi ten czas upłynął. Właściwie to która już godzina?
– zapytała z pogodnym uśmiechem przeciągając się. Dopiero teraz dostrzegła
sówkę.
– Dochodzi
trzynasta – odpowiedział Lunatyk wzrokiem podążając za dziewczyną. Mary
otworzyła okno wpuszczając ptaka do środka.
– To od Lily –
powiedziała kiedy odwiązała liścik. Rozwiązała wstążeczkę i wyprostowała
pergamin, a na jej twarzy coraz bardziej malował się szok i zadziwienie. Remus
zaciekawiony spojrzał na dziewczynę podchodząc bliżej. Szatynka szeroka
otwartymi oczyma spojrzała na Lupina nie wiedząc co ma powiedzieć.
–
Coś się stało Lily, albo James’owi? – zapytał niespokojnie, na no dziewczyna
pokręciła przecząco głową.
– Dor… Dorcas
jest w Londynie… – zająknęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Cieszyła się
niezmiernie, że będzie mogła zobaczyć przyjaciółkę, którą nie widziała już
prawie dwa lata, ale coś jej w środku mówiło, że jeżeli tak nagle się pojawiła
to coś musiało się stać. Remus widząc bezradność w oczach szatynki podszedł do
niej i przytulił do swojej piersi szepcząc uspokajające słowa.
Jakież był
różne reakcje Lily i Mary. Rudowłosa uśmiechnięta od ucha do ucha nie mogła
sobie znaleźć nigdzie miejsca, kiedy chciała się za coś wziąć nic jej nie
wychodziło. Carter za to usiadła na kanapie przed kominkiem zatapiając się bez
reszty w myślach. Nie dochodziło do niej co mówił jej Remus. Księga, którą
wcześniej czytała z takim zapałem nagle jej nie interesowała.
Zapłaciwszy za
taksówkę wygramoliłam się z samochodu ciągnąc za sobą walizkę. Stanęłam przed
niewielką kamienicą. Nic się tutaj nie zmieniło. U wejścia były czarne drzwi,
od których odpadała czarna farba. Betonowe schody były już mocno nadkruszone.
Śmietnik stał w ciemnym zakątku ze specyficznym wgnieceniem z boku. Przed
budynkiem stało kilka rozklekotanych samochodów. Widząc, że nic się nie
zmieniło ostrożnie weszłam na klatkę uważnie stawiając kroki. Moje błękitne
oczy omiotły obskurne wnętrze, było dokładnie tak jak to zapamiętała.
Skierowałam się na wyższe piętro powoli wchodząc po drewnianych schodach, które
przeraźliwie skrzypiały. Stanęłam przed drzwiami z numerkiem pięć. Uniosłam
dłoń i zapukałam cicho czując jak serce podchodzi mi do gardła. Spuściłam
głowę, a moją twarz zasłoniła kurtyna jasnych włosów. Już sama nie wiedziałam
co czuje. Nerwowo zacisnęłam dłoń na rączce od walizki słysząc jak serce wali
mi coraz mocniej. Po drugiej stronie rozległy się czyjeś kroki i odgłos otwieranego
zamka. Zupełnie jakbym przyrosła do podłogi. Nie byłam się w stanie poruszyć,
wstrzymywałam oddech chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Drzwi uchyliły
się i stanęła w nich staruszka, a kiedy mnie zobaczyła w jej oczach pojawiły
się łzy.
–
Dorcas… – wyszeptała czule, a słone kropelki spłynęły po jej policzkach. Poczułam
straszne ukłucie w serce. Nigdy by nie pomyślałam, że odchodząc mogę kogoś tak
zranić. Nie mogłam patrzeć na łzy swojej ukochanej babci. Czułam jakby ktoś
wbijał w moje ciało lodowate sztylety.
– Babciu… –
westchnęłam płaczliwym tonem podnosząc wzrok i błękitnymi oczyma wpatrując się
w staruszkę. – Nie płacz… – szepnęłam czując jak mi samej po policzku spływa
łza. Kobieta pociągając nosem wpuściła mnie do środka, zaryglowawszy drzwi
rozłożyła ramiona i uśmiechnęła się blado przez łzy. Nic nie mówiąc wtuliłam
się w babcię popłakując cicho.
– Przepraszam
– wydukałam, wierzchem dłoni ocierając policzki. Przepraszałam za wszystko. Za
to, że nagle wyjechałam, za to, że nie dawałam znaku życia, za to, że ją tak
zraniłam… za wszystko.
– Nie
przepraszaj, dziecko – szepnęła Grace z uśmiechem prowadząc wnuczkę w głąb do
swojego skromnego mieszkania. Usiadła na starej, lekko zapadniętej kanapie
kładąc walizkę na podłodze.
– Ja… ja
musiałam wyjechać – odezwałam się cicho
nie podnosząc wzroku. Nie miałam odwagi spojrzeć w twarz swojej babci. –
Musiałam stać się kimś innym, stać się kimś kogo stworzyli rodzice. Nie miałam
wyjścia… – mówiłam nie zwracając już uwagi na to, że zalewam się potokiem łez,
a głos mi drży. – Gabrielle De Rivera… Śliczne imię, prawda? – zapytałam z
ironią w głosie wpatrując się przed siebie.
–
Ona jest taka pewna siebie, taka stanowcza, wiesz? Ona nie boi się niczego.
Imponuje mi. Jest taka władcza i odważna. Tylko ona dałaby sobie radę z moim
przeznaczeniem, bo przecież żaden czarodziej jej nie zna – zaśmiała się gorzko
niedbale ocierając łzy. – Czasami zastanawiam się jakby to było, gdyby
Dumbledore nie powiedział matce o tej starej Trelawney. Wszystko byłoby takie…
takie proste. Nie musiałabym się ukrywać i podawać za mugola. Ale wiesz co?
Dobrze mi z tym…
Grace
niebieskimi oczyma wpatrywała się w wnuczkę z przejęciem słuchając tego co
mówi. Nie widziała mnie tyle czasu, a tu nagle odpisuję jej, że przyjeżdżam na
jakiś czas i widzi mnie zupełnie bezradną i niewiedzącą co mam ze sobą zrobić.
Byłam taka bezbronna i rozdarta w środku.
– A wiesz co
jest najgorsze? – zapytałam przenosząc na nią szklany wzrok. – Gabrielle nie
potrafi kochać i ja już chyba też… – w końcu powiedziałam to co leżało mi na
sercu i dręczyło mnie od dłuższego czasu. Cała się trzęsłam nie mogąc
powstrzymać cisnących się do oczu łez. Skuliłam się na kanapie rękoma obejmując
kolana popłakując cicho.
– Muszę jechać
do Lily i do Mary – kiedy już się uspokoiłam, popijając herbatę westchnęła
zapatrując się w ścianę. Staruszka uśmiechnęła się ciepło gładząc mnie po
głowie.
– Aportacja
nie wchodzi w grę, Dolina Godryka jest daleko, a ty chyba już dawno tego nie
robiłaś – odezwała się podchodząc do zakurzonego kredensu.
– A sieć fiuu?
– zapytałam oczyma wpatrując się w plecy kobiety.
– Nie ufam
Ministerstwu Magii… - no tak cała babcia.
– Miotłą nie
polecę, nie mam ochoty zamarznąć na śmierć… – mruknęłam ironicznie podnosząc
się i łapiąc rączkę od torby. – Czyli jestem skazana udać się tam Błędnym
Rycerzem… – jęknęłam dłonią niedbale odgarniając włosy z oczu. Nienawidziłam
tego środku transportu i unikałam tego jak tylko mogłam.
– Możesz
polecieć świstoklikiem… – zaproponowała Grace kładąc na stole podziurawioną
rękawiczkę. Spojrzała na nią nie dowierzając własnym uszom i oczom.
– A… Ale
babciu… – zająknęłam się potrząsając głową. – Na świstoklik trzeba mieć
licencję! To jest nielegalne! – zawołałam oburzona. Nie chciałam mieć zatargów
z Ministerstwem Magii wystarczająco dość mam tego świata. Jednak staruszka
kompletnie mnie nie słuchała. Wycelowała różdżką w rękawiczkę szepcząc
„Portus“.
– Za
piętnaście sekund odlot – zaśmiała się staruszka obdarzając mnie czułym
spojrzeniem.
– Ale…
– Dziesięć…
– Babciu…
– Trzy, dwa…
– Kocham cię –
powiedziałam i dotknęła czubkiem palca rękawiczki.
Poczuła
szarpnięcie w okolicy pępka. Czułam się jakbym szybowała w powietrzu tysiące
mil na sekundę. Jak nagle wszystko się stało, tak nagle się skończyło. Uderzyłam
stopami w kamienną drogę. Kolana się pode mną nią ugięły, a ciężka torba wcale
nie pomagała mi w utrzymaniu równowagi. Potrząsnęłam głową przeklinając w
duchu, że się na to zgodziłam. Odgarnęłam z oczu włosy, które wiatr szarpał na
wszystkie strony. Rozejrzałam się dookoła nie bardzo wiedząc, gdzie mam pójść. Babcia
Grace nie powiedziała mi dokładnie, gdzie mieszka Lily, wiedziała, tylko, że w
Dolinie Godryka. Znajdowała, się na placyku, na środku którego mieściła się
fontanna. Widząc nieliczne samochody stojące pod starymi budynkami wiedziałam,
że to na pewno nie tu. Ruszyłam brukowaną uliczką czując jak zimny wiatr
szczypie mi policzki. Zastanawiałam się co powie Lily jak już ją znajdzie.
Zapukam i powiem: „Cześć Lily, mam wolne więc przyjechałam“ ? To nie było, ani
logiczne, ani mądre.
Droga, którą
szłam, zamieniła się w szosę. Nogi same mnie niosły, w ogóle nad tym nie
myślałam, to tak jakby coś mnie pchało od środka. Latarnie, które oświetlały
ciemną noc, dawno zostawiłam już za sobą. Szłam w ciemności co jakiś czas
mijając domki, w których paliło się światło.
Rudowłosa
dziewczyna siedziała na schodkach przed domem. Nogi podciągnęła pod brodę
układając policzek na kolanach i szmaragdowymi oczyma wpatrując się w ciemną
dróżkę. Kiedy tylko zjawił się patronus babci Grace z wiadomością, że Dorcas
jest w drodze, Lily stwierdziła, że przywita przyjaciółkę czekając na nią przed
domem. Zresztą, pani Meadowes zawsze była szalona i wcale nie byłoby dziwne,
gdyby zapomniała powiedzieć wnuczce, gdzie Lily mieszka. Wyrwała się z
zamyślenia, kiedy dostrzegła zbliżającą się postać. Serce zabiło jej głośniej,
kiedy dostrzegła długie blond włosy falujące w powietrzu, które miała w
posiadaniu właścicielka ciągnąca za sobą walizkę. Dziewczyna nie podnosiła
wzroku, a ona jakby zwolniła.
Lily zerwała
się z miejsca. Znów mogła zobaczyć tę osobę, której jej tak brakowało. Miała
Mary, ale im obu było pusto bez tej szalonej blondynki, która zawsze wnosiła do
ich życia tyle radości. Meadowes podeszła bliżej i powoli podniosła wzrok by
spojrzeć na rudowłosą.
– Cześć Lily…
– szepnęłam cicho patrząc na nią tak smutnymi oczami, że kolana ugięły się pod
Rudą. Nic nie mówiąc rzuciła się m naszyję i po chwili już mocno przytulała.
– Dorcas, moja
kochana… – wydukała płacząc jak bóbr. Wtulając się we mnie szlochała cicho. –
Nie zostawiaj już nas nigdy więcej – powiedziała oddalając się ode mnie na
wyciągnięcie ramion i wierzchem dłoni ocierając łzy. Spuściłam tylko głowę
czując gromadzące się pod powiekami łzy. Czułam się podle. Wiedziałam, że nie
zostanę tutaj na zawsze, przyjechałam załatwić sprawy, które zostały nie
zamknięte i wracam do Los Angeles. Jednak w tym momencie nie miałam siły ani
ochoty, by mówić o tym Lily, nie chciałam jej niepotrzebnie martwić.
– Chodź,
wejdziemy do środka, na pewno jesteś zmarznięta – odezwała się rudowłosa widząc
moje zakłopotanie. Pomagając jej z bagażem weszła do schodkach i otworzyła
drzwi, abym i ja weszła do środka. Stanęłam w przedpokoju rozglądając się
uważnie. Kolory były tutaj nadzwyczaj ciepłe. Drewniana podłoga tylko dodawała
uroku całemu wnętrzu. Musiałam przyznać, że nieźle się tutaj urządziła.
Zainteresowały mnie jednak buty, na które była specjalna szafka. Dostrzegłam
tam zarówno buty rudowłosej jak i Rogacza.
– Lily… – już
chciałam zadać pytanie, gdy usłyszałam jak ktoś zbiega po schodach. Kiedy
odwróciłam się i spojrzałam na drzwi prowadzące do salonu ujrzałam Jamesa Pottera. Od czasu kiedy go ostatnio
widziałam strasznie się zmienił. Przede wszystkim wydoroślał. Nie był już tym
chłopakiem, który wydziwiał cuda, aby tylko Lily zwróciła na niego uwagę. Teraz
był dojrzałym mężczyzną. Gdy spojrzałam mu w oczy, dostrzegłam troskę.
– Cześć James
– powiedziałam po chwili czując się zupełnie nie na miejscu. Nie pasowałam
tutaj, do tego świata.
– Oh Dorcas,
Dorcas… – westchnął cicho przytulając ,moe jak to zawsze robił, kiedy byłam smutna.
Rogacz tuląc mnie spojrzał na Lily, która stała uśmiechając się smutno. Zdałam
sobie sprawę, że oboje wiedzieli jak bardzo się zmieniłam.
Nagle ktoś
zapukał do drzwi. Rudowłosa, która stała najbliżej wpuściła gości do środka.
James widząc, że do przedpokoju wszedł Remus z Mary, odsunął mnie od siebie,
obracając przodem do nowo przybyłych. Ujrzałam tylko burzę czekoladowych włosów
i czuła jak Mary ją ściska.
– Dooorcas… –
zawyła nie przejmując się słonymi kropelkami, które spływały jej po policzkach
jak strugi deszczu. – Jak się cieszę, że znowu cię wiedzę – wyszlochała odsuwając
się i patrząc na mnie ze łzami w oczach.
– Ja też Mary,
ja też… – szepnęłam czując jak drżą mi ręce. Pozostała trójka wymieniła się
dyskretnymi spojrzeniami, co mnie umknęło mojej uwadze.
– Nie ma co
beczeć, do salonu, ale to już! – krzyknęła Lily śmiejąc się przez łzy.
Atmosfera odrobinę się rozluźniła.
– Brakowało
nam ciebie, Dorcas – powiedział Remus przytulając mnie, kiedy czekała aż będę
mogła pójść dalej.
Kiedy już
wszyscy weszli do salonu panowie porozsiadali się na fotelach, a Mary, Lily i ja
stanęłyśmy w małym kółeczku rozmawiając.
– Wyładniałaś
– zauważyła rudowłosa bawiąc się jasnymi włosami dziewczyny. – Nie to, że kiedy
byłyśmy w Hogwarcie byłaś brzydka – dodała od razu Evans. Wszystkie trzy
zaśmiały się. Czułam jakby po moim ciele rozlało się coś ciepłego. Uczucie
troski, które tak dawno od nikogo nie doświadczyłam.
– Wy też
wypiękniałyście – powiedziałam starając uśmiechnąć się wesoło, co nawet mi
wyszło, mimo tego, że nadal czułam się źle i przede wszystkim, bałam się. – I
ta wasza radość w oczach. Czy ja o czymś nie wiem? – zapytałam z delikatnym
uśmiechem patrząc to na przyjaciółki to na Lunatyka i Rogacza, którzy pogrążyli
się w rozmowie. Mary zarumieniła się spuszczając głowę, a Lily uśmiechała się
szeroko.
– Wiedziałam,
że tak będzie! – zaśmiałam się, dopiero sobie uświadamiając jak to przyjemnie
się znowu cieszyć, śmiać. – Powtarzałam do od pierwszej klasy, a tak się Lily
zapierałaś, że… – urwałam, gdy ponownie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdałam
sobie sprawę, że coś jest nie tak… Po chwili gość wszedł sam nie czekając, aż
ktoś otworzy.
– Ta pogoda
jest straszna… – doszedł nas głos z przedpokoju. Spojrzałam przerażona na Lily,
a potem na Mary. Rudowłosa uśmiechnęła się przepraszająco ściskając moją rękę, którą
momentalnie wyrwałam. Nie chciałam
dostrzec wtedy bólu i odrzucenia jaki się malował w oczach rudej, myślami byłam
zupełnie gdzie indziej. Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.
- Nie możemy już
dalej ze sobą być – powiedziałam nie patrząc mu w oczy. Wiedziałam, że im
dłużej będę tam stać tym bardziej go ranię. Nie chciałam tego robić, ale
musiałam, tak będzie lepiej.
- Zrywasz ze mną? –
zapytał zaskoczony. Czułam na sobie jego palący wzrok. Powoli przeniosłam na
niego spojrzenie. Na jego twarzy malował się taki ból, że aż ścisnęło mnie w
gardle. Zaraz się rozpłaczę.
- Tak. Zapomnij o
mnie. Nie szukaj mnie, nie pisz. Tak będzie lepiej – uniosłam wysoko głowę
patrząc mu w oczy, aby miał pewność tego co mówię. Pośpiesznie odwróciłam się i
czując jak łzy zalewają mnie strumieniami, odeszłam nie oglądając się za
siebie.
– Co taka
cisza? Jakby ktoś… – mężczyzna, który mówił umilkł. Wiedziałam, że z szokiem wpatruje się we mnie.
Stałam tyłem do drzwi, a przodem do salonu. Znałam go tak dobrze, że nie
musiałam się nawet odwracać, żeby to wiedzieć. – Dorcas? – szepnął prawdopodobnie
nie wierząc własnym oczom. Powoli odwróciłam się by móc spojrzeć na niego.
Atmosfera w pomieszczeniu nagle zgęstniała. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewał
przyjemny dla ucha, miękki głos Łapy. Kiedy odwróciłam się i spojrzałam w jego
oczy zacisnęłam zęby nie dając po sobie poznać jakichkolwiek emocji. Czarne
włosy nonszalancko opadały mu na czoło, nie do końca zapięta koszula pozwalała
zobaczyć, że jest dobrze zbudowany. Patrząc na jego usta od razu zalała mnie
fala wspomnień jak ją czule nimi całował. Wpatrując się w te stalowoszare oczy,
czułam się jakbym miała się zaraz rozpaść na milion małych kawałeczków. Kiedy
zrobił krok do przodu mogłam poczuć zapach jego perfum, które tak uwielbiałam.
Widziałam w jego oczach, że nie wierzy iż mnie tu spotkał. Ciekawe co Lilka
musiała mu powiedzieć, że przyszedł. Gdyby wiedział, że ja to będę na pewno by
nie przyszedł, to logiczne. Widziałam jak przez jego twarz przemknął ból, potem
cierpienie, a na końcu odraza. Potem przybrał na twarz bezuczuciową maskę.
Poczułam ukłucie, gdzieś w środku. Przecież ja nie chciałam tego robić…
Cała reszta
zebrana w pomieszczeniu zerkała na siebie co chwilę nerwowo. Nie wiedzieli
czego mają się po nas spodziewać.
– Cześć… –
odezwałam się cicho. Jego imię nie chciało mi przejść przez gardło. Nie byłam
się w stanie poruszyć. Serce zaczęło znowu gwałtownie bić czując, że jest obok
ktoś kogo ono kocha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz